Netflix to streamingowy gigant, który rocznie oferuje swoim użytkownikom ogromną liczbę oryginalnych produkcji serialowych i filmowych. Duży odsetek z nich to ekranowe adaptacje znanych marek komiksowych, literackich czy growych. Jednak w tym miejscu pojawia się pewien problem, ponieważ wiele z tych projektów spotyka się później ze złym odbiorem widzów. Jest to interesująca kwestia, bo streamingowy gigant nie szczędzi na nie grosza i zatrudnia utalentowane osoby, które już wcześniej pracowały przy dużych produkcjach. Zastanawiam się, dlaczego tak mało tytułów opartych na znanych formatach odnosi sukces na Netfliksie. Czemu nie udaje im  się podbić serc fanów, którzy znają dany świat czy historię? Netflix ma kilka naprawdę udanych adaptacji, dlatego postaram się przeanalizować kwestie, które sprawiają, że dany projekt na podstawie znanego dzieła może się udać.  Pierwszą kwestią jest sfera fanów, która darzy dany świat ogromnym uwielbieniem. Gdy twórca pisze książkę, tworzy komiks czy grę, kreuje historię, która mocno zakorzenia się w umysłach odbiorców. Dla nich ta wizja to świętość. Uważają, że nie należy od niej odchodzić. I trzeba przyznać, że w wielu momentach, gdy nie przekraczają granicy między konstruktywną krytyką a toksycznym hejtem, mają rację. Podejrzewam, że z tego względu wiele zabiegów twórczych w serialu Wiedźmin nie spodobało się odbiorcom. Po prostu produkcja za bardzo wyszła poza ramy wyobrażeń czytelników powieści Andrzeja Sapkowskiego. Co z tego, że aktorstwo jest na wysokim poziomie, gdy fan nie może utożsamić się z bohaterami?  To sprawia, że dana produkcja  zyskuje pewną grupę wielbicieli nieznających materiału źródłowego, ale ostatecznie traci na tym, że fani uniwersum czy świata stworzonego w oryginale od niej odchodzą. Często mówi się, że jakaś aktorka czy aktor nie pasuje do danej roli. Krytykowanie obsady przed zobaczeniem jej w akcji na ekranie zawsze uznaję za coś głupiego. Podam tutaj przykład Heatha Ledgera - fani Batmana pisali petycje o jego usunięcie z roli Jokera, a potem chcieli mu wręczyć wszystkie nagrody świata. Chodzi raczej o kwestie balansu między tym, co kochają fani, a pewnymi nowymi elementami, które mogliby pokochać i które nie gryzłyby się z ich wyobrażeniem wykreowanego świata. Wobec tego w pewnym sensie rozumiem głosy krytyki wobec Wiedźmina (a piszę to gość, który czytał wszystkie książki i grał w przygody Geralta), w którym pojawiło się wiele nowych pomysłów fabularnych, szczególnie w 2. sezonie, albo zupełnie inne podejście do danych postaci, jak choćby kwestia Yennefer i jej utraty mocy, wątki Franceski oraz Cahira. Zawsze znajdą się fani, którym spodobają się nowe pomysły, i tacy, dla których będzie to swego rodzaju świętokradztwo. Wiadomo - każdemu się nie dogodzi.  Jednak odpowiednie podejście z szacunkiem do materiału źródłowego, ubogacone o ciekawe, nowe kwestie, może zdecydować o sukcesie projektu. Za sterami serialowych adaptacji powinni stawać fani materiałów źródłowych, którzy doskonale rozumieją dany świat. Zwykle bardziej ufam i wierzę w projekt, gdy wiem, gdy stoi za nim ktoś, kto uwielbia daną franczyzę albo przynajmniej wie, z czym się ją je i potrafi ją przekazać na inne medium. Byłem spokojny, gdy James Gunn przejmował widowisko Legion samobójców: The Suicide Squad, ponieważ to gość, który doskonale czuje się w komiksowej stylistyce. To samo tyczyło się Tima Millera, gdy robił pierwszego Deadpoola. Twórca jest komiksowym geekiem. Po prostu widać, że wiedział, co robi. Pozostaje kwestia wolności artystycznej, ale nie od dzisiaj wiadomo, że platformy streamingowe zapewniają jej więcej niż normalne studia filmowe i stacje telewizyjne.

Netflix - nadchodzące adaptacje platformy

Zrzut ekranu
+16 więcej
Jeśli ktoś kompletnie nie czuje danej franczyzy przy adaptacji, prędzej czy później wyjdzie to na ekranie i widz również to odczuje. Doskonałym przykładem takiego postępowania był w wypadku Netflixa Cowboy Bebop, aktorska wersja kultowego anime pod tym samym tytułem. Postawiono na adaptację 1:1 z barwnym przedstawieniem świata - podobnie jak w oryginale. Problem w tym, że to, co doskonale działało w animowanej formule, kompletnie nie sprawdziło się w aktorskiej wersji. Właśnie w takim wypadku jak Cowboy Bebop powinien zostać zastosowany wspomniany już przeze mnie wyżej złoty środek. Miałem wrażenie, że twórcy nie czują materiału źródłowego. Po drugiej stronie złych adaptacji anime znajduje się Notatnik śmierci - z tego względu, że twórcy postanowili całkowicie rozjechać materiał źródłowy. Seans potrafił wymęczyć i z każdą kolejną minutą uświadamiałem sobie, że twórcy nie wiedzieli za bardzo, co zrobić z produkcją. Dlatego mam pewne obawy, jeśli chodzi o adaptacje One Piece i Awatar Ostatni władca wiatru. Pojawia się również kwestia tego, czy twórca oryginału powinien CZYNNIE uczestniczyć w pracach nad adaptacją swojego dzieła (oczywiście, jeśli jest to technicznie możliwe). Myślę, że tak, chociaż zaznaczam, że tylko wówczas, gdy nie jest on przekonany o swojej nieomylności. Inaczej może dojść do konfliktów na planie, a ostatecznie do słabego efektu końcowego. Historia zna już wiele takich przypadków, więc po co się męczyć? Jeśli jednak między twórcą oryginału a twórcami adaptacji jest symbioza i płynność w porozumieniu, to może wyjść z projektu coś naprawdę dobrego. Doskonałym tego przykładem jest The Umbrella Academy, twórcy komiksowego pierwowzoru, Gerard Way i Gabriel Ba, brali aktywny udział w pracach, nie tylko dostarczając materiał do scenariusza. W przypadku The Sandman podobno Neil Gaiman ma bardzo ważny wkład w projekt, dlatego ufam, że może wyjść z tego coś ciekawego, a jestem ogromnym fanem komiksowego oryginału i początkowo miałem obawy. Jednam im bliżej premiery, tym lżej jest mi na sercu.
Jeśli między twórcą oryginału a twórcami adaptacji jest symbioza i płynność w porozumieniu, to może wyjść z projektu coś naprawdę dobrego.
Zresztą wspomniane The Umbrella Academy to bardzo dobry przykład i pewien drogowskaz dla Netflixa, jak podchodzić do adaptacji znanych dzieł. Serial doskonale wykorzystuje fundament materiału źródłowego, nieco go przerabiając lub usuwając niektóre elementy. Robi to ze smakiem, nie zaburzając historii, którą pokochali fani. Po drugie twórcy nie bali się poruszać wielu mocnych, czasem nawet kontrowersyjnych kwestii - np. dotyczących przemocy na ekranie - i dlatego dostaliśmy coś ciekawego; coś, co fascynuje, zapewnia rozrywkę oraz dzięki swojemu szalonemu, oryginalnego charakterowi daje nowe spojrzenie na oklepany gatunek. Osoby odpowiedzialne za projekt nie starały się go na siłę ułagodzić, aby powstał serial w stu procentach dla masowego widza. Mimo wszystko ostateczny kształt produkcji do niego trafił. Spodobał się też osobom znającym oryginał. To powinien być wzór, z którego kolejni showrunnerzy, reżyserzy i scenarzyści powinni czerpać, jeśli chcą zrobić dobrą adaptację znanej marki dla streamingowego giganta. Na koniec przychodzi mi do głowy jeszcze jedna kwestia dotycząca pewnych problemów z adaptacjami Netflixa, chociaż również można przekuć ją do oryginalnych projektów. Jest to stawianie na jak największą liczbę filmów i seriali, co często wiąże się ze spadkiem jakości. Praktycznie co tydzień dostajemy jedną, dwie, a nawet więcej produkcji, jednak tak naprawdę na palcach dwóch rąk mogę policzyć takie, które zdobyły moje serce. To oczywiście tyczy się adaptacji pewnych znanych dzieł. W ciągu całego roku można naliczyć przynajmniej kilkadziesiąt propozycji od streamingowego giganta opartych na literaturze, anime, grze czy komiksie. Z tego mały odsetek jest wart uwagi. Dzieje się tak, bo w natłoku produkcji, które mają wejść do oferty serwisu, gdzieś zaciera się priorytet jakości. Ostatecznie w serwisie mamy więcej adaptacji takich jak RebekaPolar czy 13 powodów (po 1. sezonie), a mniej perełek w stylu Gambit królowejArcane czy wspomniane The Umbrella Academy. Rozumiem, że przy zalewie tak wielu projektów trudno o to, by każdy tytuł był arcydziełem.  Pojawia się kwestia walki o widza - włodarze platformy chcą, by każdy miał dostęp do wszystkiego, co akurat zechce obejrzeć. Jednak może warto byłoby wypuszczać trochę mniej filmów czy seriali, a zatroszczyć się bardziej o ich poziom? Natłok wszelkiej maści produkcji sprawia, że trudno wyłowić z oceanu Netflixa perełki, które nie są tak promowane, jak głośniejsze przedsięwzięcia. Wystarczy przykład wspomnianego Arcane porównać ze skalą Altered Carbon, o którym już wielu widzów zapomniało, a projekt miał promocję na poziomie hollywoodzkich dzieł. Podsumowując: twórcy adaptacji powinni dostarczać odbiorcom jakościowe dzieła tworzone  z wizją i szacunkiem dla oryginału, ale też z odwagą, ponieważ muszą się one wyróżniać w zalewie wszelkiego rodzaju seriali i filmów. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj