Netflix to wyśmienite narzędzie do spędzania wolnego czasu. Zwłaszcza kiedy mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia, jeszcze więcej obowiązków, a terminy ich realizacji były “na wczoraj”. Prokrastynacja obowiązków nikogo już nie dziwi i każdy z nas, przynajmniej raz w życiu odłożył coś na później. Ciekawi mnie jednak, ile osób dodało jakikolwiek film i serial do “mojej listy” i nie tyle o nim zapomniało, co po prostu nigdy więcej go nie włączyło? Patrząc po sobie i swoich znajomych - jestem przekonana, że większość użytkowników Netflixa.
Prokrastynacja to nic innego, jak odkładanie rzeczy na później. Magiczne terminy ich realizacji, czyli “jutro”, “następnym razem”, “nie dzisiaj” są pojęciami tak szerokimi, że mieszczą w sobie całe dnie, tygodnie, a nawet miesiące. Netflix, czy jakikolwiek inny serwis oferujący steamingowane treści cyfrowe, w dużej mierze przyczynia się do tego, że zajmujemy się rozrywką, a nie obowiązkami. Nie oznacza to jednak, że i tam jesteśmy super porządni, a lenistwo omija nas szerokim łukiem. Ponieważ człowiek z natury dąży do oszczędzania energii, to i nawet tam zdarza się, że dodajemy do listy kilka filmów i pozostają one w czarnej czeluści poczekalni. Dlaczego? Odpowiedź jest bardziej złożona, niż pierwotnie może się wydawać.
Ale zanim do tego przejdziemy, warto zastanowić się jeszcze, po co tak właściwie jest stworzona opcja “moja lista”. Głównie po to, żeby nie zapomnieć o filmie czy serialu, który wpadł nam w oko. W trakcie poszukiwań, zazwyczaj trafiamy na kilka innych tytułów, które wydają się być interesujące. Czy to ze względu na obsadę, czy pozytywne opinie, czy też dlatego, że któryś z przyjaciół polecił nam kiedyś wybrany tytuł. “Moja lista” jest przydatną opcją, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę oferowanych pozycji filmowych i serialowych. Tak ogromny wybór wymaga selekcji materiału, który chcemy zobaczyć od tego, który w ogóle nas nie interesuje. I to właśnie ta selekcja staje się punktem wyjściowym dla tematu netflixowej prokrastynacji.
Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, dlaczego dodajemy filmy do listy i większości z nich nigdy potem nie oglądamy, należy uzmysłowić sobie coś bardzo prostego - człowiek ze swojej natury jest leniwy i unika niepotrzebnego wysiłku. Ale gdzie tutaj wysiłek? Przecież oglądanie filmów czy seriali to sama przyjemność. Otóż przyjemność jak najbardziej jest, ale towarzyszą jej również inne ważne elementy. Tak samo, jak istnieje szereg gatunków filmowych, tak samo istnieje szereg emocji, które filmy nam dostarczają. Niektóre gatunki, takie jak komedie czy filmy romantyczne bazują na emocjach podstawowych i bardzo prostych. Poczucie humoru jest banalne, trafia prawie w każde gusta, a widz nie musi angażować swojego umysłu w rozwikłanie trudnej zagadki. Z kolei thrillery czy horrory budzą w nas kontrolowany strach, a co za tym idzie - adrenalinę. Nie zawsze musimy chcieć być nabuzowani w czwartkowy wieczór, kiedy po całym tygodniu pracy trzeba się jeszcze zmobilizować na piątkową harówkę. To właśnie typ filmów i to, jak bardzo musimy się w niego zaangażować emocjonalnie i umysłowo decyduje, którą produkcję obejrzymy już teraz, a którą w najbliższej przyszłości. Kiedy jesteśmy zmęczeni, to przeszukując katalog Netflixa istnieje większe prawdopodobieństwo, że wybierzemy
The Hangover zamiast
Schindler's List. Nie zawsze po prostu chcemy roztrząsać produkcje dotyczące najmroczniejszych momentów historii świata. Kiedy będziemy bardziej wypoczęci, mieli lepszy humor lub dzień wolny następnego dnia, łatwiej sięgnąć nam po bardziej ambitne kino. Nie oznacza to, że film poruszające ważne tematy są ciężkie, mroczne, snobistyczne i wymagają specjalnego przygotowania. Chodzi tu po prostu o sam fakt, czego najbardziej w danym momencie nam potrzeba. A chęć zdobycia czegoś łatwo (w tym przypadku rozrywki), przeważa nad powinnością, nawet jeśli jest ona wyimaginowana.
Wiąże się to bezpośrednio z kolejną przyczyną netflixowej prokrastynacji. Otóż są filmy, które wypadałoby obejrzeć, a także takie, które sprawiają nam przyjemność, niezależnie od gatunku do jakiego należą. Dzieje się tutaj odwieczna walka pomiędzy tym co wysokie, artystyczne i ambitne, a tym co popularne. Sprawie nie pomagają tworzone przez serwis listy, zawierające filmy/seriale nominowane do różnego rodzaju nagród jak Emmy czy Oscary. W końcu każdy, kto ogląda filmy i seriale, “powinien” znać niektóre tytuły.
The Shawshank Redemption,
The Theory of Everything,
The Revenant,
Million Dollar Baby,
Life of Pi z założenia wygrywają walkę o prestiż z
Suicide Squad,
Burlesque czy
P.S. I Love You. W końcu rzesze krytyków, tych bardziej uznanych w środowisku filmowym czy bardziej amatorskich, nie mogą się mylić. Można dywagować tutaj nad kwestią gustów i tym, co znaczy dobry film, a czym się charakteryzuje kiepski. Można też wskazywać pozycje filmowe, które odcisnęły piętno w rozwoju kinematografii, o których opowiada się w kategoriach sztuki. To są filmy, które warto znać, o których zawsze można wtrącić parę zdań w ogólnej dyskusji i wyjść na człowieka obytego z kulturą. I to właśnie takie filmy często trafiają na naszą listę do obejrzenia na “później”. I to właśnie ich potem nie oglądamy nigdy albo jeśli już, to dopiero po jakimś czasie. Ten swoistego rodzaju nacisk by znać konkretne tytuły zmienia ich percepcję. Z przyjemności zamieniają się w niczym nie uzasadniony obowiązek. A ten… cóż, zawsze można zrobić później.
Skoro pojawiło się pojęcie nacisku, to warto go rozważyć też w nieco innym kontekście. Otóż człowiek, oprócz oszczędzania energii, lubi również gromadzić rzeczy. Potrzeba posiadania rzeczy na własność nie jest zarezerwowana tylko i wyłącznie do rzeczy materialnych, których możemy dotknąć, ułożyć na stertę i obserwować, jaka jest wielka. Tyczy się to również treści cyfrowych. W serwisach streamingowych nie posiadamy filmów czy seriali na własność. Posiadamy jedynie do nich dostęp tak długo, jak serwis ma do nich prawa. Kolekcjonując kolejne tytuły na swojej liście do obejrzenia zapewniamy sobie imitację bogactwa. Gromadzimy rzeczy, które w jakimś stopniu lubimy, jesteśmy ich ciekawi i chcemy zobaczyć. Świadczą też o naszym osobistym guście i preferencjach. Jeszcze nie tak dawno temu o naszych preferencjach filmowych świadczyła biblioteka z kolekcją dvd, teraz są to profile na serwisach VOD.
Rzecz w tym, że mimo nawet najwspanialszego gustu filmowego, upodobań do najlepszych jakościowo seriali, nie zawsze znajdziemy czas, by obejrzeć to wszystko, co mamy zaznaczone. A przy odwiecznym odkładaniu na później, nasza osobista sterta rozrasta się do niebotycznych rozmiarów. Sprawie nie ułatwia dodatkowy fakt, że istnieje obecnie boom na filmy i seriale produkowane bezpośrednio przez serwisy streamujące. Ostatnich kilka lat stoi pod znakiem rozkwitu, zwłaszcza seriali. Wymagają one więcej czasu od widzów, ale są również bardziej angażujące. I jest ich po prostu dużo. I każdy kolejny miesiąc dostarcza kolejnych premier, które są rekomendowane przez środowiska opiniotwórcze. Aby być na bieżąco, aby trzymać rękę na kulturalnym pulsie, bez większego zastanowienia dodajemy do listy najnowsze seriale, a potem… nie zawsze mamy czas by je obejrzeć. A kolejne się przecież zbliżają. Nie mówiąc o tym, że sięgając po kolejną nowość, zaniedbujemy te poprzednie, które czekają na swoją kolej. I zamiast odznaczać kolejną pozycję z naszej listy, dodajemy kilka kolejnych. Bo przecież trzeba było sprawdzić
Dark czy
Maniac.
Śmiało można również założyć, że użytkownicy Netflixa czy podobnych serwisów posiadają już choć minimalne doświadczenie z oglądaniem seriali i filmów. To właśnie ich gusta i wyrobione sympatie odpowiadają zatem za powracanie do filmów i seriali, które kiedyś już widzieli. Lubimy to, co znane. Nic więc dziwnego, że “moja lista” jest wypełniona również tymi tytułami, które kiedyś już oglądaliśmy i to niekoniecznie raz. Nasza sympatia do konkretnych filmów może wiązać się do wspomnień z dzieciństwa czy doświadczeń o silnym zabarwieniu emocjonalnym. Dlaczego zatem one są na naszej liście, mimo że je widzieliśmy? Działa tutaj zarówno chęć posiadania, jak również potrzeba otoczenia się tym, co jest nam znajome. To nic innego, jak zapewnienie sobie psychicznego komfortu treściami, które są dla nas przewidywalne, bez zaskoczeń, a co za tym idzie - bezpieczne.
Czym zatem jest neftlixowa prokrastynacja? Jest nieustannym wyborem pomiędzy teraz a później. Pomiędzy komfortem a odrobiną wysiłku, nawet na gruncie tak prostym jak oglądanie filmów czy seriali. To wybór pomiędzy prostymi i znanymi emocjami, które mamy w tej konkretnej chwili a tymi, których domyślamy się że mogą nastąpić w nieokreślonej przyszłości za sprawą wybranego filmu czy serialu. To właśnie dlatego, przeszukując zasobną bibliotekę serwisu, dodajmy kolejne tytuły do listy. Bo wiemy, że w zasięgu ręki będziemy mieli konkretne emocje, konkretne doświadczenia, i że to od nas będzie zależało kiedy to nastąpi. A powstałe przy tym poczucie kontroli sprawia, że często wybieramy najprostsze rozwiązanie. Czyli film, który zaspokaja nasze potrzeby tu i teraz. A resztę obejrzymy później. Bo przecież zawsze jest jakieś później, prawda?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h