Czasem produkcje sprzed dekad potrafią odstraszyć i zniechęcić do oglądania, a samo nazwisko reżysera wydaje się być przysypane tumanami kurzu i zupełnie nieatrakcyjne dla współczesnego widza. Może jednak warto przekonać się do klasyki i sięgnąć po kino Krzysztofa Kieślowskiego?
Wielu krytyków za największą siłę oddziaływania filmów Kieślowskiego uważa ich prosty, ludzki język. Już na podstawie samych postaci widzimy, iż są to ludzie tacy jak my – z zaletami, wadami, często bardzo prości. Jego produkcje dokumentalne przedstawiały świat takim, jakim jest – bez zbędnych dialogów, ozdobników, pozostawiając obraz czystym, prawdziwym i dosadnym. Pierwsze filmy reżysera są więc w pewnym sensie prywatne, osobiste, pełne przemyśleń. Pozwalają dostrzec wśród kadrów jego światopogląd i wrażliwe na świat i ludzi wnętrze. To świetny punkt wyjścia do zapoznania się z całą twórczością – surowe kino pozwoli zaprzyjaźnić się z reżyserem i przyzwyczaić do ascetyzmu, jaki proponuje i będzie proponował także w kolejnych produkcjach.
W trakcie rozwoju swojej kariery i doskonalenia warsztatu filmowca, bardziej niż ku przedstawianiu surowej rzeczywistości, Kieślowski skłaniał się w kierunku przedstawiania człowieka zanurzonego w realiach społeczno-politycznych. W jego kolejnych filmach – choć wciąż poważnych i oszczędnych w wyrazie – pojawiają się emocje, które towarzyszą nie tylko bohaterom, ale także samym widzom. Reżyser z całą pewnością tworzył kino refleksyjne, nadające się do głębokich przemyśleń i prowokujące dyskusje, czego przykładem są choćby dokumentalne Gadające głowy. Idąc wciąż dalej i dalej, popełnił kilka filmów pełnych metafor, odchodząc od tematów kina moralnego niepokoju i kierując się w stronę zagadnień stricte egzystencjalnych. Za jeden z pierwszych efektów tych tendencji można uznać kontrowersyjny Bez końca, który zebrał tyle samo oklasków co wyrazów dezaprobaty. Mimo fali krytyki tych, którzy nie mogli pogodzić się z jego przejściem w stronę metafizyki, Kieślowski zrealizował kolejne dzieła w tej tematyce, w tym wizytówkę, która przysporzyła mu sławy międzynarodowej – kontemplacyjną i znacznie bogatszą wizualnie serię Dekalog. Ostatnim przedsięwzięciem przed śmiercią reżysera był wspomniany już słynny tryptyk Trzy Kolory. Trzy kolory: Niebieski, Trzy kolory: Biały i Trzy kolory: Czerwony odpowiadają barwom na fladze Francji, nawiązując tym samym do haseł Rewolucji Francuskiej – wolności, równości i braterstwa. I choć są pozornie ze sobą związane, można je również oglądać niezależnie, ponieważ rozgrywają się w różnych miastach i dotyczą innych bohaterów – a tym samym zupełnie innych problemów, z jakimi może borykać się człowiek.
Nie udawajmy jednak, że filmy Kieślowskiego spodobają się absolutnie wszystkim i wystarczy włączyć dowolny tytuł należący do wspomnianych podgatunków, by w pełni zatracić się w obrazie. Kino reżysera adresowane jest przede wszystkim do widza cierpliwego i wrażliwego, który nie potrzebuje akcji, widowiska i efektów specjalnych, by zainteresować się treścią płynącą z ekranu. Jeśli czujecie, że choć jedna z powyższych kategorii dotyczy także was samych, to dobry znak by zapomnieć o uprzedzeniach i dać się przekonać na seans sprzed lat.
W tym miejscu pojawia się jednak ten najbardziej powszechny z problemów, niezależny już od gatunku czy zarysu fabuły poszczególnych filmów. Nie ważne, że treść zapowiada się ciekawie, a refleksyjna tematyka wynikająca z opisu zdaje się być bardzo „z naszej bajki”. Filmy Kieślowskiego często przegrywają na starcie z tego prostego i niesprawiedliwego powodu, iż są – nazwijmy rzecz po imieniu – po prostu stare. Skąd zatem bierze się niechęć do tego, co narodziło się na długo przed magiczną granicą roku 2000? Odpowiedź wydaje się prosta – z uprzedzeń. Często sugerujemy się własnymi negatywnymi doświadczeniami wynikającymi być może nawet z czasów dzieciństwa. Zafascynowani znanymi sobie obrazami, nasi rodzice często oglądali czarno-białe produkcje na ekranach odbiorników, co dzieciom wydawało się wówczas największą nudą tego świata. Może właśnie przez takie przekonanie o tym, jakoby były to filmy kierowane wyłącznie do starszego pokolenia, trzymamy się od nich na dystans?
Czasy, w których powstawały filmy Kieślowskiego, dla wielu współczesnych widzów wydają się prehistorią. Uważając, że nie mamy nic wspólnego z tak zamierzchłymi czasami, nawet nie patrzymy w ich stronę, z góry zakładając, że nie są to obrazy dla nas. Film jednak to rzecz nieśmiertelna, w związku z czym już z samej definicji można po niego sięgać wielokrotnie i po raz kolejny wracać do doskonale znanych kadrów i obrazów. W tym miejscu rodzi się jednak kolejne pytanie – niby za sprawą czego te filmy mają być bardziej atrakcyjne niż to, co proponuje współczesna kinematografia? Ośmielę się zasugerować: może właśnie za sprawą swojej odmienności? Chłodu jaki bije z ekranu, skromnych środków wizualnych, oszczędności w dialogi...? W dobie, w której ekrany tętnią barwami, głośną muzyką i efektami specjalnymi, dobrze jest czasem ochłonąć od przepychu i zwrócić swoje oczy w stronę czegoś zupełnie innego. Skreślanie filmów reżysera tylko dlatego, że nie są tak bardzo „łał” jak współczesne blockbustery, może być bardzo pochopne. Dla miłośników klasyki to właśnie ich największa siła, która czyni Kieślowskiego twórcą uniwersalnym, a jego dzieła, w całej swojej dosłowności i prostocie, autentycznymi nawet dziś.
Kieślowski pozostaje wiecznie żywy, a to za sprawą tego, iż inspiruje współczesnych reżyserów z całego świata. Należy do nich między innymi Grzegorz Zgliński, Cristian Mungiu czy Tom Tykwer, który nakręcił swój słynny Lola rennt, właśnie inspirując się przedstawiającym dokładnie te same idee Przypadek z Bogusławem Lindą – swoją drogą zrealizowanym po mistrzowsku względem konstrukcji. O reżyserze powstają książki, produkcje filmowe, jego twórczość rokrocznie poddaje się analizom, próbując przełamać jej tajemniczość i milczenie... Kieślowski to człowiek legenda, którego z podziwem wspominają nie tylko jego aktorzy, ale także inni filmowcy.