W czasach, kiedy kultura popularna zawłaszczyła nasze postrzeganie pewnych rzeczy, pierwotny obraz Świętego Mikołaja mocno się już zatarł. Poczciwy, otyły staruszek z długą siwą brodą nijak się ma do obrazu Biskupa z Miry, który jest traktowany jako pierwowzór postaci rozdającej prezenty dzieciom. To właśnie temu duchownemu legendy jako pierwszemu przypisują wręczanie prezentów najuboższym. Jak to bywa z legendami, tak i ta w końcu zaczęła żyć własnym życiem i żyje po dziś dzień w rożnych wersjach (w zależności od tego, w którym kraju powstała). Dzięki temu Mikołaj - czy tego chcemy, czy nie - stał się nieodłączną częścią naszego życia. Był okres, kiedy Święty Mikołaj przybywał z południa. W średniowiecznym Amsterdamie z kolei tzw. Sinterklaas przypływał żaglowcem z dalekich mórz, a jego wór z prezentami nie niosły elfy, a pewien ciemnoskóry sługa. Ta wersja jednak kiepsko pasowała do postaci Mikołaja. Poszukując pierwowzoru współczesnego Świętego, warto sięgnąć do 1823 roku, kiedy Clement Clarke Moore napisał wiersz Noc Wigilijna, w którym to Święty Mikołaj przybywa z bieguna północnego saniami zaprzężonymi w renifery. To właśnie ta wersja bardzo szybko przyjęła się do tradycji i żyje w niej po dziś. Obecnie Święty Mikołaj to nieodłączny element popkultury i życia codziennego, szczególnie na przełomie listopada i grudnia. Miliony dzieci na całym świecie wyczekują z wypiekami na twarzy, co tym razem znajdą pod choinką, a tysiące centrów handlowych prześciga się w co bardziej wymyślnych świątecznych ozdobach. Nie dziwi więc fakt, że tak istotna postać musiała znaleźć swoje miejsce - nie tylko w świecie literatury i poezji, ale również kina. Co więcej, wraz z upływem czasu okazało się, że twórcy filmowi tak naprawdę nie chcą jedynie powielać obrazu dobrotliwego starca, ale również zaskoczyć nas swoją własną wersją Mikołaja. Na skutek tego wyścigu fabularnego możemy znaleźć w historii kina wiele takich tytułów, które udowadniają, że postać Mikołaja niejedno ma imię. No url Na początek cofnijmy się do 1984 roku. To właśnie wtedy fani horroru mogli zobaczyć pierwszą część świątecznej serii Cicha noc, śmierci noc, która w kolejnych latach rozrosła się do pięciu odsłon. Jak to często w tych przypadkach bywa, jedynie pierwszy okazał się naprawdę godny uwagi. Cicha noc, śmierci noc to tak naprawdę typowy slasher z bardzo pretekstową fabułą, która służy jedynie jako uzasadnienie krwawych scen albo nagości. Zacznijmy jednak od początku. Film rozpoczyna klasyczna back story, która ma nam wyjaśnić późniejsze wydarzenia. Głównym bohaterem jest Billy – mały chłopiec, który w dzieciństwie był świadkiem śmierci swoich rodziców, którzy zginęli z rąk włamywacza ubranego w strój Świętego Mikołaja. Zostawszy na świecie sam, Billy trafił do sierocińca, w którym spędził młodość pod okiem surowej matki przełożonej. W momencie, kiedy udaje się mu znaleźć pracę w lokalnym sklepie, dochodzi do tragedii. Zmuszony do przywdziania stroju Mikołaja, odkrywa w sobie mroczną stronę, rozpoczyna krwawą zabawę naznaczoną sporą liczbą trupów i coraz szybciej zmierza w kierunku sierocińca. Brzmi jak autoparodia? Macie rację. Cicha noc, śmierci noc przeszła przez historię kina grozy niemal niezauważona, a dziś jest wspominana jedynie przez zatwardziałych fanów horrorów, w dodatku jedynie w okresie świątecznym, dzięki czemu cieszy się pewnego rodzaju kultem. Kluczową postacią jest tutaj postać mordercy, który momentami zamiast przerażać, raczej bawi. Nagła przemiana w psychopatycznego Mikołaja wypada nie do końca wiarygodnie. Na dobrą sprawę należy zadać sobie pytanie: kogo to tak naprawdę obchodzi? Liczy się, że jest krwawo, emocjonująco, a trup ściele się gęsto. Niedociągnięcia fabularne i niezamierzona autoparodia przykryte są ciekawie zarysowanym klimatem świąt, który ubarwił fantastycznie całość. Twórcy, mając taką historię w ręku, nie zawahali się zrobić jeszcze czterech części. Po więcej emocjonujących historii warto udać się do mroźnej Skandynawii, która obecnie jest miejscem zamieszkania Mikołaja. Historią, która szczególnie mocno zapada w pamięć, jest Rare Export: Opowieść wigilijna - koprodukcja fińsko-francusko-norwesko-szwedzka. W centrum wydarzeń jest tutaj Gora Korvantunturi, we wnętrzu której, według wierzeń, spoczywa Święty Mikołaj. No url Korvantunturi to z języka fińskiego dosłownie Góra-Ucho. Nazwa wzięła się od samego kształtu wzniesienia, który może kojarzyć się właśnie z ludzkim uchem. W 1927 roku fiński radiowiec Markus Rautio stworzył pewną legendę, według której miało być to ucho wysłuchujące dziecięcych życzeń i to właśnie w tej gorze mieszka Joulupukki, czyli fiński odpowiednik Świętego Mikołaja. Legenda spotkała się z tak dobrym przyjęciem, że na adres okolicznego urzędu pocztowego wciąż przychodzi do Świętego Mikołaja całe mnóstwo listów z całego świata. Historia magicznej góry i jej mieszkańca została opowiedziana językiem kina fantasy i horroru. Ta wybuchowa mieszanka zaowocowała filmem nietuzinkowym, którego po historii o Mikołaju raczej nie spodziewalibyście się. Każdy, kto miał możliwość choćby w małym stopniu obcować z kinem skandynawskim, dobrze wie, że tamtejsi twórcy lubują się wręcz w historiach nie z tej ziemi, nieco dziwnych, nieszablonowych, a już na pewno jedynych w swoim rodzaju. Trudno znaleźć drugi taki film jak Rare Export (nie dajcie się nabrać na polski podtytuł, który sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z kinem familijnym!). Mamy tutaj dużo czarnego humoru, mrocznej i mroźnej atmosfery, tajemniczej Finlandii, a przede wszystkim ciekawe ujęcie Mikołaja, który taki święty już tutaj nie jest. Film niewątpliwie może chwytać za serce niesamowitym klimatem: zaśnieżone odludzie, przedziwne wykopalisko badawcze, a nade wszystko pradawna zmarzlina i legenda o morderczym Mikołaju-ludożercy. Dzięki temu Rare Export kojarzyć się może momentami z czymś na wzór świątecznej wersji klasycznego horroru Johna Carpentera The Thing, tyle że skierowanej raczej do młodszego widza. Film co prawda nie uniknął pewnych nieporadności i niedociągnięć, przez co szczególnie w drugiej części może nieco rozczarowywać. Z pewnością jednak pokazał twarz Mikołaja, jakiej wielu rodziców nie chciałoby pokazać swoim dzieciom. Jeżeli mimo wszystko wierzycie jeszcze w wersję dobrotliwego staruszka, film Święty wybije Wam ją z głowy. Holendrzy postanowili pójść krok dalej niż Skandynawowie, którzy mroczne elementy przykryli dużą dawką czarnego humoru, tak aby film bardziej przystosować do młodszego widza. Tymczasem twórcy Świętego nie bawili się w żadne uprzejmości. Już sam plakat pokazuje, że nie może być tu mowy o historii uprzejmego pana, który obdarowuje dzieci prezentami. Stylizacja Mikołaja, który przypomina bardziej żywego trupa, przywodzi na myśl mroczny horror. Film niewątpliwie stawia na atmosferę i świetną scenografię, która pomaga tam, gdzie nieco zawodzi fabuła.
źródło: materiały prasowe
Przejdźmy jednak do konkretów. W filmie Holendrów uczynny starzec staje się mrocznym biskupem, który zamiast obdarowywać dzieci prezentami, porywa je i morduje. Tytułowy święty swoje łowy rozpoczyna każdego roku podczas pełni w nocy z 5 na 6 grudnia. Po tym filmie już całkiem zapomnicie o tym, co Wam wszyscy w dzieciństwie wmawiali na temat Świętego Mikołaja. Holendrzy bez żadnych sentymentów mogą pozbawiać złudzeń. Święty co prawda, podobnie jak Rare Export, cierpi na gorszą drugą połowę, na szczęście jednak wciąż zachwyca klimatem i scenografią, które sprawiają, że mimo wszystko można obejrzeć ten film bez większych problemów. Mimo niskiego budżetu udało się nakręcić coś, co zapada w pamięć. No url Okazuje się, że na temat Świętego Mikołaja również kino mainstreamowe ma do powiedzenia coś więcej. Co prawda nieco bardziej pokrętnymi ścieżkami zmierzają i tak do tego samego wniosku co większość świątecznych filmów familijnych, że w święta wszyscy są super, a ich magia spłynie na każdego, niemniej jednak starają się to robić w chociaż trochę unikatowy sposób. Na tym polu wyraźnymi zgłoskami zaznaczył się chociażby Bad Santa z prześwietnym Billym Bobem Thortonem w roli tytułowej. Film całkowicie zrywa z typowym postrzeganiem świąt. Mikołaj jest alkoholikiem, złodziejem i generalnie zblazowanym gościem, który ma wszystko gdzieś. Jego pomocnikiem nie jest uczynny i kochany elf, ale wredny karzeł, który w złośliwości niczym nie ustępuje Mikołajowi. Nad wszystkim czuwa jednak nieco irytujący dzieciak, którego zadaniem jest podtrzymywanie przez cały film ducha świąt. Zanim jednak zrobi się nieco bardziej typowo, dostaniemy śmieszną i nieco wulgarną komedię o Mikołaju, jakiego nikt z nas nie chciałby poznać. 4 grudnia do polskich kin trafił film, który można w pokrętny sposób nazwać horrorem familijnym. Krampus opowiada o zejściu na świat kogoś, kogo możemy nazwać mrocznym odpowiednikiem Mikołaja - Krampus według niemieckiego folkloru miał być rogatym stworem, który pojawiał się na świecie w czasie świąt, po to by w wyszukany sposób karać niegrzeczne dzieci. Jak jego legenda i starcie z Mikołajem wypadają na ekranie? Możecie przekonać się sami. Miejmy jednak nadzieję, że żaden z powyższych staruszków nie zawita do naszego domu! No url
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj