I nawet zatrudnienie Taiki Waititiego (Thor: Ragnarok) oraz Ryana Cooglera (Black Panther) – wydawałoby się, reżyserów myślących „pozapudełkowo” – wpisuje się w ten schemat. Obaj są świetnymi fachowcami, idealnie dobranymi do zadanego tematu, ale można się spodziewać, że również skłonnymi nagiąć się do wymagań studia. W przypadku Gwiezdnych wojen Disney podąża inną ścieżką. Fakt, do Star Wars: The Force Awakens zatrudnił J.J. Abramsa, który gwarantował jakość i dodatkowe zainteresowanie mediów, ale już kolejne filmy powierza reżyserom młodym, obiecującym, zazwyczaj z niewielkim – choć ciepło przyjętym – dorobkiem w dziedzinie kina fantastycznego. Jednak ta taktyka, jak już wiemy, do tej pory sprawdzała się niezbyt dobrze. Podobno dopiero Rian Johnson bez większych przeszkód skończył zdjęcia do Ostatniego Jedi, zobaczymy, jak potoczy się los Colina Trevorrowa, pracującego nad Epizodem IX. Rzecz jasna zmiany na reżyserskim stołku są stare niczym kino, a przynajmniej hollywoodzki system, w którym rządzą producenci, a nagradzani są twórcy pokorni. Przypadki, w których reżyser – jak Stanley Kubrick czy Christopher Nolan – dostaje pełną artystyczną kontrolę nad dziełem realizowanym dla wielkiego studia są rzadkością. Nawet ci najwięksi zawsze mogli liczyć się z tym, że wkurzony producent – niezadowolony z efektu, przeciągających się prac czy nadwyrężonego budżetu – powie „dość”. Nazwiska reżyserów wywalonych z planów filmowych mogą ułożyć się w paradę geniuszy kina: Erich von Stroheim (Małżeńska karuzela, 1923), Josef von Sternberg (Czarujący grzesznik, 1926), John Ford (Pinky, 1949), Billy Wilder (The Bad Seed, 1956), John Huston (m.in. Pożegnanie z bronią, 1957), Stanley Kubrick (Dwa oblicza zemsty, 1961), Frank Capra (Świat cyrku, 1964, a także kilka innych produkcji), Sam Peckinpah (Cincinnati Kid, 1965), Martin Scorsese (The Honeymoon Killers, 1970) i Akira Kurosawa (Tora! Tora! Tora!, 1970). Z drugiej strony zmiana na reżyserskim stołku często przynosiła pożądany efekt. Najsłynniejszy przypadek to prawdopodobnie Spartacus (1960), którego realizację rozpoczął Anthony Mann. Kirk Douglas w autobiografii I am Spartacus wspominał, że studio wybrało Manna, bo ten był przede wszystkim solidnym rzemieślnikiem, słynącym z porządku na planie i dotrzymywania terminów. Trzy tygodnie po rozpoczęciu zdjęć okazało się, że produkcja już jest do tyłu zarówno z budżetem, jak i terminami, więc Douglas – który był również producentem filmu – Manna zwolnił, a na jego miejsce zatrudnił Stanley Kubrick. Podobno obaj panowie nie dogadywali się najlepiej, ale w efekcie powstało dzieło na cztery Oscary i – przez następną dekadę – najbardziej dochodowy film studia Universal. Podobnie trudno wyobrazić sobie Fear and Loathing in Las Vegas (1998) nakręcone przez Alexa Coxa – zresztą napisany przez niego scenariusz Terry Gilliam nazwał gównianym; sam Hunter S. Thompson, na którego książce oparty jest film, również wersji Coxa nie zaakceptował.
fot. materiały prasowe
Spektakularne roszady dotyczą także dwóch filmowych arcydzieł z 1939 roku. Na planie The Wizard of Oz reżyserzy zmieniali się niczym obrazki w kalejdoskopie. I nie byli to żadni wyrobnicy, ale największe nazwiska ówczesnego Hollywood. Norman Taurog, Richard Thorpe i George Cukor zostali zwolnieni przez producentów zanim na stołku zasiadł Victor Fleming, który zrealizował większość materiału. Ale i on filmu nie dokończył: ostatnie szlify nadali mu wspólnie King Vidor i producent Mervyn LeRoy. Wkrótce potem Fleming znów zastąpił Cukora w roli reżysera – tym razem na planie Gone with the Wind. I choć to jego nazwisko kojarzone jest z melodramatem wszech czasów, ponownie nie dał rady dokończyć filmu: po trzech miesiącach pracy zasłabł, a ostatnie zdjęcia odbywały się pod nadzorem Sama Wooda. Aż dziw, że z każdy z tych dwóch filmów udało się skleić w spójną całość. A jednak – i to z niezłym efektem, rozpisanym na trzy Oscary dla Czarnoksiężnika z Oz i aż osiem dla Przeminęło z wiatrem. A przynajmniej raz wymiana reżysera doprowadziła do zasadniczych zmian w filmowym kodeksie. Zamieszanie dotyczyło westernu The Outlaw Josey Wales (1976). Zdjęcia do filmu rozpoczęły się pod nadzorem Philipa Kaufmana (który był również współautorem scenariusza), lecz dość szybko doszło do sporu między nim, a grającym główną rolę Clint Eastwood. Podobno poszło o kobietę, a konkretnie o Sondrę Locke, ale to nie Pudelek, więc nie będziemy dociekać, ile w tym prawdy. Film ostatecznie nakręcił sam Eastwood – i okazał się jednym z największych osiągnięć jego reżyserskiej kariery – ale cała sytuacja doprowadziła do zapisu znanego jako Zasada Eastwooda. Directors' Guild of America (DGA) podjęła obowiązującą od tamtej pory decyzję, że w przypadku zmiany reżysera, jego miejsca – przynajmniej oficjalnie – nie może zająć nikt wcześniej zaangażowany w realizację filmu. Eastwood sam padł ofiarą tego zapisu, gdy na planie Liny pokłócił się z reżyserem i ponoć sam dokończył realizację filmu, lecz oficjalnie wciąż podpisany jest pod nim Richard Tuggle. DGA zadecyduje ostatecznie, jakie miejsce na liście płac filmu o Hanie Solo będzie należeć się Lordowi i Millerowi. Ron Howard zapowiedział już, że wykorzysta sporą część zrealizowanego przez nich materiału – w tym przypadku nie musi być to kurtuazja, ale wymóg terminów: Disney, mimo komplikacji, nie zmienił daty premiery zaplanowanej na 25 maja 2018 roku.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj