DAWID MUSZYŃSKI: Pamiętasz emocje, które towarzyszyły Ci po ukończeniu muzyki do pierwszego filmu, nad którym pracowałeś. Tę ekscytację, gdy usłyszałeś swoje utwory w wypełnionej sali kinowej?Hans Zimmer: Oj tak. To było dla pewnego polskiego reżysera – Jerzego Skolimowskiego do filmu Fucha. Pracowałem nad nim ze Stanleyem Myersem. Gdy teraz powracam wspomnieniami do tamtego okresu, to pamiętam tylko ogromne zmęczenie i przerażenie. Czego bym nie zrobił, to miałem wrażenie, że wszystko źle brzmi. Dopiero niedawno Thomas Newman uświadomił mi, że człowiek w chwili przerażenia odbiera wszystko w wersji mono. Nasze nerwy zaczynają płatać uszom figle i wszystko spłycają. Więc jeśli pytasz, co pamiętam, to jedno wielkie przerażenie. Udało Ci się to z czasem zwalczyć, czy nadal jak podchodzisz do choćby Interstellara, masz podobne odczucia strachu i niezadowolenia?Interstellar to akurat znakomity przykład czegoś, co wiedziałem od początku, że brzmi dokładnie tak jak powinno. Trzeba jednak pamiętać, że to, że akurat Hans Zimmer komponuje muzykę i przelewa ją na papier, wcale nie daje gwarancji sukcesu. Wszystko jest w rękach muzyków, którzy później to wykonują. Tu doszła jeszcze znakomita współpraca z Christopher Nolan, który od początku wiedział, czego szuka. Jak chce, by muzyka wypełniała opowiadaną przez niego historię. Po wszystkim obaj byliśmy zadowoleni, dlatego jestem w stanie przyjąć zarówno wszystkie gratulacje, jak i pretensje od widzów. Spotkaliśmy się z wielką falą krytyki, że muzyka jest za głośna, że ma za dużo basów. Podobno nawet nasz film rozwalił IMAX w San Francisco, choć moim zdaniem po prostu za słabo go zbudowano. Słyszałem pewną plotkę, że nie chciałeś pracować przy Królu Lwie. To nie plotka. Ja naprawdę  nie chciałem pracować przy The Lion King. Dlaczego? Wydawało mi się, że Disney chce, bym zrobił dla nich broadwayowski musical, a ja ich nie cierpię. Poza tym nie znałem się na kreskówkach, czy jak kto woli – filmach animowanych. Zdecydowałem się na ten projekt ze wszystkich złych powodów. Kierowałem się sercem i zrobiłem to dla mojej, wtedy 6-letniej córki. Chciałem ją w końcu zabrać na premierę filmu, po którym nie będzie miała koszmarów nocnych. Moja księżniczka zasłużyła, by iść na bal i przejść się z tatą po czerwonym dywanie, przybijając piątkę Myszce Mickey. Co dziwne, ten film zmienił moje życie i styl, w jakim teraz podchodzę do produkcji, przy których pracuję. Wydawało mi się, że to opowieść o dziwacznych, milutkich zwierzątkach, kiedy naprawdę to opowieść o dziecku, które traci swojego ojca. To bardzo poważny temat. Cieszę się, że zostałem do niego poniekąd zmuszony.
fot. materiały prasowe
Czy Twoja córka była zadowolona z tej premiery? Jak sam wspomniałeś – to nie jest najszczęśliwsza historia. Nie! Jak możesz sobie wyobrazić, wszystko się skomplikowało. Miało nie być koszmarów, a był wielki płacz w scenie z Mufasą. Czułem się okropnie. Zdziwiłeś się, że to akurat za ten film otrzymałeś Oscara? Tak i to bardzo. Wciąż jestem zdziwiony. Zwłaszcza, że to był rok, kiedy o tę statuetkę walczyły jeszcze produkcje The Shawshank Redemption i Forrest Gump. Oba filmy są znakomite. Moim zdaniem obraz The Shawshank Redemption na zawsze zmienił muzykę filmową. Osobiście mam bardzo przedmiotowe podejście do Oscarów. Uważam, że większość tych nagród jest przyznana na wyrost, nie wytrzymują próby czasu. Ludzie o nich bardzo szybko zapominają, tymczasem wiele z nienagrodzonych jest oglądana do dziś. Weźmy na przykład genialną muzykę autorstwa Ennio Morricone do The Mission, która nie dostała Oscara. Jak to jest możliwe! Wiesz, ile jeszcze jest takich albumów, które są genialne i nic nie wygrały? Chociaż Król Lew to akurat znakomity przykład filmu, który ludzi cały czas dotyka. Od jego premiery minęło chyba 21 lat, a dzieciaki i ich rodzice na całym świecie wciąż chcą go oglądać i się na nim wzruszają. Dla artysty to coś o wiele bardziej wartościowego niż jakaś tam statuetka. Pracując nad filmem Batman v Superman: Dawn of Justice , sięgnąłeś po inspirację do utworów z trylogii o Mrocznym Rycerzu, które napisałeś dla Nolana? Absolutnie nie. To były zupełnie inne filmy i nie można ich w ten sposób ze sobą łączyć. Kreacja Christian Bale to zupełnie inny Batman niż ten Ben Affleck. Dlatego nie tylko nie skorzystałem ze swoich starych tematów, ale zaprosiłem do współpracy swojego przyjaciela Junkie XL. On skupił się na Batmanie, a ja na Supermanie. Mogę się za to przyznać, że zaczerpnąłem trochę z Man of Steel. Niedużo, ale zawsze. Jak wygląda Twój proces pracy nad muzyką, gdy rozpoczynasz nowy projekt? Zazwyczaj moja praca zaczyna się od spotkania z reżyserem i wspólnym zastanawianiu się nad interpretacją poszczególnych scen znajdujących się w scenariuszu. Z samymi aktorami rozmawiam bardzo rzadko. Wyjątkiem był Jack Nicholson. On ogromnie kocha muzykę i ma dużą wiedzę na jej temat. Podczas naszych rozmów opowiadał mi, jaką gra postać i jakich emocji nie uda mu się przedstawić. Dlatego by chciał, bym to ja je dodał swoją muzyką. Jednak, by taka współpraca miała sens, potrzebny jest odpowiedni aktor. Ten zabieg nie działa z każdym. Trwają właśnie prace nad kolejną częścią Piratów z Karaibów i nowym Batmanem w reżyserii Bena Affleca, ale już bez Ciebie. Jak się z tym czujesz? Jestem szczęśliwy, że oddałem je w dobre ręce. Nareszcie mogę podejść do tych filmów z pozycji normalnego widza w kinie, a nie kompozytora. Mogę się skupić na rozrywce i zabawie, a nie wsłuchiwaniu się, czy moja muzyka dobrze współgra z obrazem. Nigdy nie jestem w pełni zadowolony z muzyki, którą tworzę, dlatego kiedy wszyscy na widowni zachwycali się na przykład filmem Kung Fu Panda, ja przeżywałem katusze, wyłapując wszystkie momenty, gdzie jako kompozytor muzyki mogłem spisać się lepiej. To było bardzo męczące i cieszę się, że od tego przez chwilę odpocznę. Twoi następcy nie przychodzą do Ciebie po porady? To nie są uczniowie tylko znani kompozytorzy. Nie potrzebują moich porad. Poza tym poprosiłem, by wykluczyć mnie z jakichkolwiek spotkań na temat tych produkcji. Niestety, Geoff Zanelli, tworzący muzykę do filmu Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales, pracuje w tym samym studio co ja. I przedwczoraj przechodząc korytarzem, natknąłem się na sesję, gdzie prezentował kilka utworów. I jak? Moim skromnym zdaniem ta część będzie miała najlepszą muzykę z całej serii. Nie żartuję. Jest w niej pewna świeżość, której mnie brakowało, bo wpakowałem się w pewną rutynę, tworząc muzykę do aż tylu odsłon przygód Kapitana Jacka Sparrowa. W nadchodzącym roku wracasz z koncertami do Polski. Czy poprzednia trasa koncertowa czegoś Cię nauczyła? Tak, tego że każdy koncert można ulepszyć. Zmienić. To jest właśnie piękne w muzyce. Ona cały czas ewoluuje. Nigdy nie pozostaje taka sama. Nie spodziewałem się takiego gorącego przyjęcia w Polsce. Zwłaszcza Kraków mnie zaskoczył. To piękne miasto, do którego uwielbiam wracać. Wasz kraj ma piękną historię. Za każdym razem, gdy go odwiedzam, planuję trasę tak, by pomiędzy koncertami mieć kilka dni na zobaczenie miasta, odwiedzenie ciekawych miejsc i poznanie ich historii.   Koncerty Hansa Zimmera w Polsce: 25 maja – Ergo Arena Gdańsk/Sopot, 28 maja – Atlas Arena Łódź, 30 maja – Tauron Arena Kraków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj