Mamy XXI wiek. Jesteśmy postępowi, a przynajmniej tak myślimy. Jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne kampanie promujące akceptacje własnego ciała i walkę z bezmyślnym hejtem. Na pierwszy rzut oka ten rozwinięty świat jest przygotowywany do przyjęcia w swoje szeregi każdego człowieka, bez wyjątku. Skąd zatem biorą się uprzedzenia do cudzego wyglądu? I dlaczego z taką łatwością przychodzi nam oceniać innych? Choć jest już 2022 rok, nadal niskorośli spotykają się ze stawianą im barierą. A przecież historia doskonale pamięta dominację wyższych wzrostem nad osobami z karłowatością. Od pokoleń byli oni stereotypowo postrzegani jako ludzie wiecznie szczęśliwi, w których krwi płynie obowiązek zabawiania społeczeństwa. Wszystko za sprawą kreowanego obrazu na przestrzeni lat w kulturze popularnej. Najpierw jako stali bywalcy na królewskich dworach pełnili funkcje błaznów swoich panów. Okoliczności bywały różne – tak samo jak traktowanie niskorosłych. Dla przykładu w salonach arystokratek rozebrane do naga osoby z karłowatością bywały żywą atrakcją przyjęć i okazją do śmiechu. Wielokrotnie przekraczane były wszelkie granice intymności, a co działo się w królewskim łożu, pozostawało tajemnicą. Z drugiej zaś strony ci, którzy nie otrzymali podobnej możliwości, skazani zostali na wyjątkowo ciężkie życie, w większości nasączone żebractwem. Po zmianach ustroju niskorośli zaczęli podbijać cyrkową społeczność. Niestety rzadko kiedy wynikało to z ich umiejętności. Przyciągali uwagę swoim charakterystycznym wyglądem, znowu wzbudzając w ludziach ciekawość i dając bodziec do fantazjowania o baśniowych stworach. W tym momencie cyrki odchodzą w zapomnienie, ale historyczny związek między karłowatością a rozrywką pozostał do dziś. Świat jest podzielony – kwestia traktowania niskorosłych w branży rozrywkowej zmienia swoje położenie wraz z miejscem na mapie. Zdecydowanie lepiej to wygląda na Zachodzie, gdzie produkcje z ich udziałem nie mają na celu kpić z fizycznych uwarunkowań aktorów, a oni sami mogą poczuć uznanie płynące z wykonywanej pracy. Niestety nie wszędzie panuje ta sama reguła. Wciąż istnieją kraje (Pakistan, Indie itp.), w których ludzie niskiego wzrostu są wprowadzani do współczesnego humoru z podtrzymaniem wszystkich krzywdzących stereotypów. Głównym punktem sztuki staje się wówczas motyw gnębienia karłowatych aktorów i przedstawiania ich wielokrotnie jako głupszych i gorszych. Wszystko dla uciechy gawiedzi, która oczekuje, że niskorosły na scenie zostanie w pewien sposób ukarany, wyśmiany i upokorzony za niechlubną rolę, którą mu narzucono. Najlepiej kwitują to słowa pakistańskiego artysty Shahida Rana, który powiedział raz:
Przestałem myśleć jak aktor. Myślę tylko jak karzeł.

Niskorośli w podboju kina

Historia walki niskorosłych o swoje prawa i zmianę podejścia ludzkości do ich pracy i talentu była bardzo przewrotna – od królewskich błaznów przez cyrkowców aż po artystów, którzy zostali wciągnięci na deski teatru i filmowe plany, ale i tak musieli się mierzyć z uwłaczającymi warunkami. Początek ubiegłego wieku wciąż podsycał niemoralne wykorzystywanie karłowatych osób. Niepokojący przykład miał miejsce w rozłożystym parku rozrywki Dreamland na Coney Island w Nowym Jorku. To tam powstało ludzkie zoo zwane Miasteczkiem Liliputów. Liczyło ono aż trzystu mieszkańców. Rem Koolhaas – architekt i publicysta scharakteryzował to jako wiktoriański eksperyment społeczny, gdzie "promiskuityzm, homoseksualizm, nimfomania były zachęcane i pokazywane" dla podniecenia zwiedzających. Do takich praktyk wykorzystywano wizerunek osób karłowatych jeszcze przez trzydzieści lat. Ale to właśnie końcówka lat 30. XX wieku przyniosła jedną z pierwszych najlepiej kojarzonych produkcji z udziałem niskorosłych. W 1939 roku powstał film Czarnoksiężnik z Oz, w którym wzięła udział trupa europejskich karłów The Singer Midgets, prowadzona przez wiedeńskiego menadżera Leo Singera. Grupa artystyczna sławiła się w występach cyrkowych i karnawałowych. W Czarnoksiężniku z Oz sportretowali fikcyjnych krasnoludków Munchkinów. Choć można by teraz dyskutować nad rolą osób z karłowatością w kinie, to należy przyznać, że tamtejszy portret fantastycznych kreatur, bez niemoralnych scen, był krokiem do przodu w postrzeganiu niskorosłych. Niestety, stara mentalność przejawiła się w innych aspektach – m.in. w kwestii wynagrodzenia. Sprawa ta pozostawiła wiele do życzenia. The Singer Midgets otrzymali mniejszą płacę niż pies Doroty, Toto. Zwierzę na swojego właściciela i trenera zarabiało 125 dolarów tygodniowo, podczas gdy stawka dla grupy artystycznej wynosiła zaledwie 50 dolarów. Co więcej, nigdy nie zobaczyli swoich nazwisk na dużym ekranie.  
fot. Metro-Goldwyn-Mayer
Legendarne Munchkiny nie były postaciami subtelnymi czy wielowarstwowymi. I właśnie taka forma ukazywania niskorosłych w świecie filmu została obrana w zachodnim kinie. Sytuacja ta powtarzała się przy okazji innych produkcji. Wymienić można chociażby The Terror in Tiny Town z 1938. Komediowy western, w którym również wystąpili członkowie The Singer Midgets stał się obiektem żartu w latach 80. Wszystko za sprawą satyrycznego programu telewizyjnego prezentującego filmy powszechnie uznane za komicznie złe. The Canned Film Festival wyemitował program z The Terror in Tiny Town w pierwszym odcinku. Lata 60. zdominował jeden z najwybitniejszych niskorosłych aktorów krótkometrażowych – Michael Dunn. Performer i piosenkarz wybił się w programie telewizyjnym Dziki Zachód prowadzonym w latach 1965–1969. Artysta ceniony był przez publikę, a potwierdza to nominacja do Oscara za rolę w Statku szaleńców (1965) w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Kariera mężczyzny dała nadzieję na zmiany w postrzeganiu niskorosłych. Ważny w tym aspekcie był występ Dunna w odcinku oryginalnego serialu Star Treku, w którym jego postać pokazano w nieznany dotąd sposób. To bohater z głębią, o poruszającej historii, w której karłowatość nie jest narzędziem żartu. Co prawda nie można go zaliczyć do milusińskich postaci, ale został zapamiętany jako człowiek z ludzkimi problemami. Był pozytywną zmianą kierunku dla niskorosłych w mediach głównego nurtu. Mimo pewnych zmian zachodzących w przedstawianiu niskorosłych bohaterów, a tym samym w podejściu do takich aktorów, przemysł filmowy wpadł w pułapkę gatunku fantasy, który stał się  wręcz idealny dla karłowatych artystów. Oczywiście otworzyło to furtkę dla wielu znanych dzisiaj nazwisk, ale jednak zaszufladkowało ich w rolach mitycznych stworzeń. Fascynacja fantastyczną wizją świata po części wynika z tysiącletniej obecności krasnoludków w mitach i folklorze. Tradycja pielęgnowania opowieści o odrębnej rasie, którą określają specyficzne cechy, obowiązuje do dziś. Dlatego gatunek ten dostarczył tak wielu ról niskorosłym. Wśród nich należy przytoczyć Warwicka Davisa, który w wieku jedenastu lat dał się poznać jako Wicket W. Warrick z rasy Ewoków w Powrocie Jedi (1983). Jednak przełomem w jego karierze okazała się rola w klasyku Willow (1988). Tym razem nie był kostiumowym futrzakiem, ale niskorosłym w stylu klasycznego fantasy. To otworzyło mu drogę do grania w kolejnych produkcjach, w których obecna była magia – chociażby w adaptacjach Opowieści z Narnii i Harry'ego Pottera. Najsłynniejszym nazwiskiem wśród społeczności artystycznej niskorosłych jest zdecydowanie Peter Dinklage. Nagradzany wielokrotnie statuetkami Emmy i Złotym Globem. Zasłynął przede wszystkim rolą Tyriona Lannistera w popularnym serialu Gra o tron. Wcielenie to jest wyjątkowe w oczach osób z karłowatością, bo przedstawione z paletą praw i respektem. Tyrion nie jest zdefiniowany przez swój wzrost. Nie jest głupkiem, ale okrzesanym i mądrym człowiekiem, który też ma bardzo udane pożycie seksualne. W każdej scenie, w której się pojawia, to on jest tym, z którym widzowie się identyfikują. Daje siłę i moc do działania społeczności, pokazując, że czasy klaunów to zamknięty rozdział tej haniebnej historii ludzkości. Niemniej jednak do świadomości publicznej Dinklage zawitał dzięki filmowi Dróżnik (2003), gdzie zagrał samotnego mężczyznę. Wcielił się też w tradycyjnego, fantastycznego karła w Księciu Kaspianie (2008). Próbował bardziej nietypowych ról – w tym byłego homoseksualnego kochanka zmarłego patriarchy w Zgonie na pogrzebie (2007), autora bestsellerów w Elfie (2003) czy genialnego projektanta broni w X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014). Jego karłowatość jest czasami częścią postaci: w Elfie reaguje, gdy inni wyśmiewają się z jego wzrostu. W innych przypadkach (np. w X-Men) jest to ledwie zauważone.
fot. IMDB.com

Niskorośli chcą grać w fantasy!

Choć wydawać by się mogło, że zawężanie filmowych propozycji niskorosłym tylko do ról fantasy może być zjawiskiem dyskusyjnym, ich artystyczna społeczność nie sprzeciwia się temu. Próba jakiejkolwiek zmiany w danym temacie spotyka się z ostrym sprzeciwem. Byliśmy świadkami takiej sytuacji przy kontrowersjach związanych z Peterem Dinklagem, który wyraził swoje ubolewanie w związku z nową Królewną śnieżką. Według niego produkcja miała podtrzymywać krzywdzące stereotypy. Jego zdaniem twórcy są postępowi tylko w jednym kierunku, bo obsadzili latynoską aktorkę w głównej roli.
Byłem trochę zaskoczony, kiedy z dumą ogłosili obsadzenie latynoskiej aktorki w roli Królewny Śnieżki. Wciąż opowiadają tę samą historię z królewną i siedmioma krasnoludami. Zróbcie krok do tyłu i spójrzcie na to, co robicie. Dla mnie to nie ma sensu. Jesteście oświeceni w jeden sposób, ale potem wciąż tworzycie tę wsteczną historię o siedmiu krasnoludkach, mieszkających razem w jaskini.
W reakcji na słowa artysty Disney podjął pewne kroki i zapowiedział zmianę nastawienia do postaci krasnoludków. Co ciekawe, wydarzenia mocno oburzyły społeczność niskorosłych artystów, ale nie z powodu angażu aktorki, a z ingerencji Dinklage'a. Zarzucili mu wówczas ogromną hipokryzję i samolubstwo. Dla wielu z nich w tej trudnej do przebicia się branży fantastyczne wcielenia to jedyna droga do realizacji artystycznych aspiracji. Wiadomo, że utożsamianie niskorosłych tylko z mitycznymi karłami nie jest świetną perspektywą, ale odizolowanie osób z karłowatością od wykonywania ról napisanych pod ich fizyczne uwarunkowania to niedorzeczne i szkodzące działanie. Takie stanowisko przyjęła znaczna część niskorosłej społeczności w mediach społecznościowych. Dylan Postl, amerykański zapaśnik i manager wrestlingowy, posunął się nawet do stwierdzenia:
Peter Dinklage jest prawdopodobnie największym karłowatym aktorem wszech czasów, ale to nie czyni go królem niskorosłych.
Choć Dinklage uznał podejście Disneya za poniżające, mniej znani aktorzy wcale tak nie uważali. Dla nich role istot rodem z baśni i pradawnych wierzeń to okazja do zaistnienia oraz pokazania, iż są pełnowartościowymi artystami. I tak ich sytuacja w przemyśle filmowym zmieniła się na lepsze. Oczywiście mam na myśli hollywoodzkie produkcje i zachodnie podejście – nie zapominajmy, że w niektórych zakątkach świata wciąż obowiązuje zaściankowa mentalność. Na szczęście zmiany postępują. Angielski aktor Rusty Goffe doszedł do podobnych wniosków:
Nasza sytuacja się zmieniła. Kiedy zaczynałem pracę w show-biznesie, chodziłem na przesłuchania, wszyscy myśleli, że wyszedłem prosto z cyrku. Słyszałem, że muszę być akrobatą. Chcieli, żebym robił salto. Myśleli: co z tego, że jestem karłem, skoro nie potrafię zrobić salta.
fot. Warner Bros.
Historia niskorosłych w branży rozrywkowej przez lata wiązała się z bólem i upokorzeniem. Dzisiejszy świat nadal nie pozostaje bez skazy, jeśli chodzi o poprawne traktowanie mniejszości. Pamiętajmy, że to nie wygląd definiuje człowieka, ale jego wnętrze i umiejętności. A tego na pewno nie można odmówić niskorosłym. Na pewno wszyscy ludzie dobrej woli życzą im, aby w końcu mogli porzucić kostiumy elfów i krasnoludków, by tworzyć pełnowymiarowe produkcje z wartościowymi bohaterami. Poczyniono już wobec tego kroki, ale oby to dalej postępowało, bo ich życie nie powinno być wiecznym spektaklem mitycznych stworzeń. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj