Jak co roku ogłoszono nominacje do najważniejszych amerykańskich nagród telewizyjnych, Emmy, i jak co roku wybór dokonany przez Akademię miejscami cieszy, miejscami zaskakuje, a miejscami mniej lub bardziej wzbudza zażenowanie.
Oto więc kilka refleksji po jego szybkiej analizie i z perspektywy tego sezonu spędzonego w dużej mierze przed telewizorem. Listę nominowanych znajdziecie
tutaj.
1) To urocze, jak nie zmieniając zupełnie nic w samym serialu, „
Orange Is the New Black” przestało być komedią, a stało się dramatem. No po prostu cud mniemany. Ale również sprawiedliwość dziejowa i życzymy temu serialowi jak najlepiej.
2) Pozostając jeszcze przy kategorii
najlepszy serial dramatyczny - jedyny debiutant w tym zestawie to „
Better Call Saul”, czyli spin-off wielkiego „
Breaking Bad”. I mam wrażenie, że gdzieś po równo rozłożyły się głosy, czy ten serial naprawdę na to zasłużył, czy li tylko jedzie na popularności i mocy swego starszego brata. Ja chyba jednak przychylam się do tej drugiej grupy...
3) Seriale komediowe – no naprawdę najwyższy czas, by ktoś przełamał serię zwycięstw „
Modern Family”, która dawno już przestała być najlepszym serialem komediowym w okolicy, ale mam wrażenie, że Akademicy dostają karty do głosowania z tym jednym miejscem już zaznaczonym wcześniej podczas drukowania. A będąc jeszcze bardziej złośliwym: może w tym roku „Rodzinę” pokona „
Transparent” - wszak to komedia nawet bardziej poprawna politycznie.
4) W kategorii
aktor dramatyczny ja bym głosował na Lieva Schreibera – wreszcie ma swój serial, w którym może pokazać pełnię swych aktorskich możliwości. I pokazuje!
5) Oczywiście, jak wszyscy tutaj, cieszę się nominacją dla Tatiany Maslany za "
Orphan Black". Raz, że naprawdę zasłużyła, dwa, że dzięki temu do głównych kategorii zawitał porządny serial SF, a to bardzo rzadkie.
6) Przy serialach komediowych skostnienie głównej kategorii ładnie na szczęście jest zrównoważone kategoriami aktorskimi. Zarówno wśród pań, jak i panów kandydujących do najlepszej głównej roli można zobaczyć kilka świeżych tytułów, które zdecydowanie należy nadrobić, by być na bieżąco z amerykańskim telewizyjnym humorem. Choć pewnie ostatecznie nagrody i tak zgarnie ktoś pojawiający się na wizji już od lat.
7) Aktorskie nominacje dla „
Game of Thrones” wynikają w dużej mierze oczywiście z popularności tego serialu i na statuetki nie ma co liczyć, chyba że Akademia zdecyduje się uhonorować głowę Leny Headey przyczepioną do innego ciała. Mam wrażenie, że aktorsko panie z innych seriali się bardziej narobiły, a Dinklage'owi naprawdę należało się rok temu - teraz bym polemizował.
8) W ogóle kategorie występów drugoplanowych czy gościnnych to w sporej mierze próby uhonorowania wielkich gwiazd, którym chciało się zejść z piedestału albo wrócić z emerytury i wystąpić na małym ekranie w czymś innym. Z jednej strony to fajnie, bo dzięki nominacjom można się zorientować, że coś się przegapiło (nie miałem pojęcia, że Mel Brooks wystąpił w „
The Comedians”), z drugiej jednak to często ekranowe sytuacje jadące bardziej na nazwisku aktora niż jego faktycznym wybitnym występie.
9) Program „
Saturday Night Live” obchodzi w tym roku swoje 40-lecie. Do tej pory zdobył 45 Emmy. W tym roku ma cztery kolejne nominacje. Na największym telewizyjnym rynku na świecie istnieje coś nieprzerwanie od czterech dekad i wciąż ma się świetnie. Pokażcie mi u nas program rozrywkowy, który przetrwał na antenie cztery lata i wciąż da się go oglądać. Ech...
10) I oczywiście życzymy Emmy Johnowi Oliverowi. To pierwsze nominacje dla „
Last Week Tonight with John Oliver” (za najlepszy program rozrywkowy i za scenariusz do tegoż) i wierzymy, że zamienią się w pierwsze z wielu statuetek!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h