Wyobraź sobie, że wiesz, co chcesz stworzyć, ale nigdy nie powstały narzędzia, dzięki którym mógłbyś swój cel osiągnąć. Co można zrobić w takim wypadku? Cóż, trzeba samemu stworzyć odpowiednie narzędzia i wymyślić sposób ich wykorzystywania. Gdy Gwiezdne Wojny były w produkcji, studio 20th Century Fox właśnie zamknęło swój oddział zajmujący się efektami specjalnymi. W Stanach sukcesy święcili twórcy tzw. Nowego Hollywoodu – Robert Altman, Brian de Palma, Martin Scorsese, Stanley Kubrick. Swoimi filmami ci artyści ustanawiali stylistykę najsłynniejszych filmów – realistycznych, poważnych, powstałych przy stosunkowo niewielkim budżecie, lecz odnoszących spektakularne sukcesy finansowe. Gwiezdne Wojny miały być więc pierwszym filmem science fiction stworzonym przy ogromnym wsparciu efektów specjalnych, lecz studio pozbawione było narzędzi potrzebnych do tego, by taki film stworzyć. Tak powstało Industrial Light & Magic (ILM), które zrzeszało garstkę ludzi zajmujących się efektami specjalnymi mniej lub bardziej profesjonalnie. Ekipę spajała postać Johna Dykstry, który został polecony Lucasowi przez Douglasa Trumbulla, speca od efektów z 2001: A Space Odyssey. Cóż jednak z tego, że grupa ta składała się z pasjonatów i ludzi niezwykle kreatywnych, skoro żaden z nich nie miał styczności z pełnometrażowym filmem? Na pół roku przed zakończeniem produkcji ekipa miała gotowe cztery ujęcia… i żadne z nich nie nadawało się do wykorzystania. „To była katastrofa” – wspominał po latach Lucas – „delikatnie mówiąc” – dodał. To był stresujący moment – żadnego gotowego ujęcia, do zakończenia produkcji pozostało sześć miesięcy… a Lucas w szpitalu. Tak, mając zero efektów specjalnych i masę różnych problemów na planie, reżyser miał stan przedzawałowy i zalecenia lekarzy, by wziął trochę czasu wolnego. Na to nie mógł sobie jednak pozwolić. Od tej pory ekipa pracowała dzień i noc, a Lucas bezpośrednio śledził jej poczynania. W ciągu pół roku ekipa ILM dokonała tego, co miała zrobić w rok – przekroczyła znacznie planowany budżet i musiała wymyślić od podstaw wiele rozwiązań. To pobudziło kreatywność grupy.
Źródło: 20th Century Fox
Jednym z najważniejszych wynalazków powstałych przy kręceniu Star Wars: Episode IV - A New Hope był tzw. Dykstraflex – mechanizm, który pozwalał kamerze na wielokrotne powtarzanie tego samego ruchu dzięki zaprogramowaniu odpowiednich pozycji czy nawet konkretnej ostrości w komputerze. Dzięki tej technice powstała lwia część efektów specjalnych, głównie tych skupiających się na kosmicznych bitwach, w tym tej najsłynniejszej, w trakcie której zniszczona zostaje Gwiazda Śmierci. Dzięki kontroli prędkości i zaprojektowanej trajektorii ruchu modele mogły przemieszczać się z dużą szybkością, a kamera mogła je spokojnie uchwycić. Zdarzało się jednak, że Dykstraflex wykorzystywano także w odwrotny sposób – np. podczas kręcenia napisów w pierwszej scenie filmu: kamera bardzo wolno przesuwała się wzdłuż położonych na podłodze napisów, co w filmie daje uczucie, że napisy płyną w przestrzeń kosmiczną. Oczywiście by ożyło to na ekranie, trzeba było użyć maski, tzw. matte painting, która polegała na ręcznym domalowywaniu elementów tła. Technika ta sama w sobie nie była odkrywcza i była stosowana od czasów kina niemego, jednak w połączeniu ze sterowaną komputerowo kamerą i maskowaniem za pomocą bluescreenu (czyli niebieskiego tła, dzięki któremu można było użyć dowolnego tła za nagrywanym przedmiotem) spowodowała, że świat Gwiezdnych Wojen stał się jednym z najbardziej fascynujących i żywych krajobrazów w kinematografii. Czy to Tatooine, czy Gwiazda Śmierci lub wnętrze imperialnych Niszczycieli – tła, panoramy, bezkresne przepaście są wynikiem zastosowania właśnie matte paintingu, czyli namalowanych lub stworzonych w inny sposób obrazów, które miały być tłem lub jedynie jego częścią. Tak powstała m.in. słynna przepaść, w którą spada Luke w Bespin, lub ta, którą pokonuje Luke z Leią podczas ucieczki przed szturmowcami. Harrison Ellenshaw, jedna z osób, które pracowały nad tymi efektami, wspominał po latach sytuację, jak ktoś chwalił go za te 8 niezłych prac, które świetnie współgrały ze scenografią. Tymczasem Ellenshaw myślał „dziękuję, ale najważniejsze jest to, że nie zauważyłeś pozostałych 70 malunków”.
Źródło: 20th Century Fox
Problemem dla twórców była także kwestia ożywienia "martwych" modeli pojazdów bojowych. Z robotami nie było problemów - kostium C-3PO przywdział Anthony Daniels, a R2-D2 był popychany przez ekipę - jednak tchnięcie życia w takie pojazdy jak AT-AT czy AT-ST było sporym wyzwaniem. Całkiem dobrze rozwinięta była technika animacji poklatkowej (stop motion), jednak nie daje ona zbyt realistycznych efektów. Goście z ILM postanowili jednak popracować nad tym sposobem i wymyślili coś, co nazywa się go motion. Działało to na podobnej zasadzie co animacja poklatkowa, jednak przy każdej klatce dodawano rozmycie, dzięki czemu dawało to poczucie płynnego ruchu. Był to jednak niezwykle czasochłonny proces. Stworzenie 20 takich klatek zajmowało około godziny! Jedna godzina, by stworzyć sekundę płynnego ruchu! Oczywiście twórcy musieli mieć przede wszystkim co ożywiać. Tutaj niezastąpiony okazał się Ralph McQuarrie, który nadał swoimi szkicami wizualny ton wszystkim częściom Gwiezdnych Wojen. McQuarrie zaprojektował także Dartha Vadera oraz R2-D2 i C-3PO. W dodatku Lucas chciał mieć niezwykle szczegółowe modele; mawiał, że widzowie muszą widzieć nawet śruby na myśliwcach. Dzięki temu powstały tak słynne pojazdy jak TIE, X-Wingi czy Sokół Millenium.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj