Jest jeszcze inna wyjątkowa rzecz charakterystyczna dla świata, który znamy z Gwiezdnych Wojen, a mianowicie sound design. Dzięki niemu rzeczy, które widzimy w filmach - postacie, bronie, pojazdy - wydają niespotykane nigdzie indziej dźwięki. Nad tym pracował Ben Burtt, a George Lucas zainspirował go pomysłem tworzenia dźwięków organicznych – wszystko, co nagrywał, miało pochodzić z natury lub poprzez manipulację różnymi urządzeniami. Jednym z najbardziej charakterystycznych dźwięków nie tylko w Gwiezdnych Wojnach, ale w kinematografii w ogóle jest dźwięk miecza świetlnego. Powstał on, a jakże, przez przypadek. Brutt miał pomysł, by miecz brzmiał jak stary projektor, jednak czegoś brakowało do szczęścia. Pewnego dnia przechodził z mikrofonem w ręce obok włączonego telewizora, który wydał z siebie charakterystyczne brzęczenie. Brutt połączył te dwa dźwięki, przyczyniając się do stworzenia jednej z najbardziej ikonicznych broni w historii kinematografii. Wiele innych dźwięków wywodziło się bezpośrednio z natury – Chewbacca to połączenie lwa, niedźwiedzi, tygrysów, a przede wszystkim morsów. Lot TIE to słoń. R2-D2 to wydawanie niemowlęcych dźwięków przez Brutta połączone z syntezatorem. Większość charakterystycznych dźwięków powstawała od podstaw, jednak zakorzenione są one w rzeczywistym świecie. No url Świat Starej Trylogii dzięki nowatorskim efektom specjalnym żyje do tej pory i nadal zachwyca kunsztem wykonania. Po sukcesie Nowej nadziei niektórzy doszli do wniosku, że to właśnie one są powodem sukcesu obrazu Lucasa, tak więc pod koniec lat 70. zaczęła powstawać masa filmów korzystających z osiągnięć ludzi z ILM, które jednak okazywały się gigantycznymi klapami. Dopiero premiera Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back na nowo rozbudziła wyobraźnię widzów, udowadniając także, że efekty specjalne bez niezwykłej historii są jedynie niepotrzebnym dodatkiem. George Lucas boleśnie przekonał się o tym, tworząc Nową Trylogię. Reżyser chciał po raz kolejny przekroczyć granice kina – tym razem planował stworzyć cały świat Gwiezdnych Wojen w całości za pomocą komputerów. Star Wars: Episode I - The Phantom Menace miało być pierwszym filmem, który wykorzysta 2000 ujęć z użyciem CGI. Dziś nie jest to wielkie osiągnięcie, jednak 15 lat temu była to rewolucja. Jednym z głównych celów Lucasa było stworzenie pierwszej całkowicie komputerowo wygenerowanej postaci, która stanowiłaby kluczowy element fabuły – tak powstał Jar Jar Binks, stworzony przede wszystkim dzięki technologii motion capture. Jak wiadomo, nie został on pokochany przez widzów, przede wszystkim przez niepotrzebne wprowadzenie go jako element humorystyczny, jednak niektórzy doszukują się także tego, że twarz aktora, który go grał, została całkowicie zastąpiona wygenerowaną komputerowo głową. O wiele lepiej później wykorzystał tę technikę Peter Jackson, tworząc Golluma, w którego wcielił się Andy Serkis (ten występuje w najnowszych Gwiezdnych Wojnach, grając enigmatyczną postać Snoke’a). Większość teł, które wcześniej były tworzone ręcznie, została oczywiście wygenerowana komputerowo, ale to nie znaczy, że wszystkie elementy scenografii też takie są – mnóstwo pojazdów i elementów tła to rekwizyty. Także postać Yody, która w późniejszych częściach była już tworzona komputerowo, w Mrocznym widmie była tworzona tradycyjnymi sposobami. Sporo scen powstało też w prawdziwych lokacjach - Tatooine udawała tunezyjska pustynia, zaś sceny z Naboo były kręcone w angielskim parku Cassiobury. To był też ostatni film serii kręcony na taśmie 35mm. Następne części Nowej Trylogii spopularyzowały sposób kręcenia filmów kamerami cyfrowymi. Star Wars: Episode II - Attack of the Clones był pierwszym filmem, który w całości powstał w tej technice, dzięki czemu obraz z łatwością mógł być modyfikowany - można było dodawać komputerowo wygenerowane tła, co było następstwem matte painting. Nadal w hollywoodzkich produkcjach używa się właśnie tego rozwiązania, zwanego digital matte. Dzięki nagrywaniu cyfrowymi kamerami opracowano także nowy sposób organizacji pracy na planie – wprowadzono tzw. previs, czyli previsualisation. Previsy miały zastąpić storyboardy, które segregowały porządek ujęć i kolejnych scen w filmie – dzięki nim można było szybko nagrać materiał „na surowo”, bez efektów specjalnych, a czasem także bez aktorów, by sprawdzić, jak będzie wyglądać gotowy materiał. Technika ta używana jest w kinie do dzisiaj. Gdy jednak przed powstaniem pierwszej części Lucas przedstawił ekipie ILM storyboardy, na których przedstawił pomysł stworzenia konkretnych scen, pojawiły się podobne problemy jak przy tworzeniu Oryginalnej Trylogii. "Tego nie da się stworzyć" - pomyślał John Knoll, specjalista od efektów specjalnych, gdy poznał wizję Lucasa. Ekipa znów musiała wymyślić nowe rozwiązania, jak cloth simulators, dzięki którym można było stworzyć ubiory komputerowo wygenerowanych postaci. CGI umożliwiło także stworzenie tzw. cyfrowych dublerów, którzy zastępowali aktorów podczas niebezpiecznych scen - wcześniej rola ta należała do kaskaderów.
Źródło: 20th Century Fox
To, co odróżniało starą trylogię od nowej, zatarło się tak naprawdę jeszcze przed premierą Mrocznego widma, w 1997 roku, kiedy Lucas postanowił wprowadzić zmiany w poprzednich filmach, dodając komputerowo wygenerowane efekty specjalne, co wzbudziło oburzenie wśród fanów. Choćby w Nowej nadziei można znaleźć kilka perełek, jak oddanie strzału przez Greedo czy pojawienie się Jabby, nad którym jakimś cudem Han Solo lewituje. Zmian było oczywiście dużo, dużo więcej i do tej pory fani nie doczekali się wydania na Blu-ray starszych, „niepoprawionych” wersji. W sieci natomiast można znaleźć coś, co zwie się Despecialised Edition - jest to wynik ciężkiej pracy ogromnej rzeszy fanów, którzy z przeróżnych materiałów stworzyli dzieła prawie idealnie odzwierciedlające to, jak Stara Trylogia wygląda w wysokiej jakości. Nie zmienia to jednak faktu, że Mroczne widmo zapoczątkowało wysyp blockbusterów bazujących w dużej mierze na efektach specjalnych - wystarczy wspomnieć, że Industrial Light & Magic odpowiadało w ostatnim czasie za takie filmy jak Ant-Man, Avengers: Age of Ultron, The MartianJurassic World czy Pacific Rim. Te wszystkie produkcje bazują w większości na tym, co Lucas wprowadził w filmach Nowej Trylogii. To naprawdę nadzwyczajne, jak mistrzowie w swoim fachu (a ILM jest najsłynniejszą i najczęściej nagradzaną firmą specjalizującą się w efektach specjalnych), doprowadzając swój warsztat do perfekcji, tak naprawdę kaleczyli swoje produkcje. Jak to możliwe, że wiele scen ze starszych części Gwiezdnych Wojen bije po oczach dodanymi efektami specjalnymi, tylną projekcją i innymi wynalazkami, lecz nadal ogląda się je z większą przyjemnością niż części z nowego tysiąclecia? Może to zasługa stylu, który określił Lucas mianem „zużytej przyszłości” (used future), która polegała na tworzeniu pojazdów i scenografii w taki sposób, by wyglądały one na zużyte. Dzięki temu zanurzaliśmy się w świat, w którym rzeczywiście się żyje, w przeciwieństwie do pięknych, błyszczących, nietkniętych urządzeń w Nowej Trylogii. Jak to sprawdzi się w Star Wars: The Force Awakens? J.J. Abrams jest miłośnikiem komputerowych efektów specjalnych, lecz korzysta z nich w bardzo umiarkowany sposób. Obiecał także fanom, podobnie jak dyrektor Lucasfilm, Kathlyn Kennedy, jak najwięcej praktycznych efektów, co jest wyraźnym odwróceniem się od tego, co dokonano w Nowej Trylogii. Nie znaczy to oczywiście, że Abrams korzystać z tych dobrodziejstw nie będzie, gdyż urządzenia wprowadzone przez Lucasa do swoich produkcji stały się z czasem standardem. Jak jednak je wykorzysta? Niektórzy z nas już wiedzą, a reszta przekonać może się dzisiaj.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj