Nie sądziłem, że ten dzień tak szybko nadejdzie. Odkąd George Lucas sprzedał Lucasfilm Disneyowi i popkulturowy gigant stał się właścicielem praw do uniwersum Gwiezdnych wojen, a także postaci archeologa awanturnika, chyba dla nikogo nie było tajemnicą, iż prędzej czy później Indy powróci. Myślałem jednak, że poczekamy nieco dłużej, a w roli głównej zobaczymy kogoś innego niż Harrison Ford. Następnie gruchnęła wieść o planach eksploatacji odległej galaktyki, natomiast o dalszych perypetiach Indiany Jonesa wspominano jedynie od czasu do czasu w niezobowiązującym tonie. Aż do teraz. Indiana Jones and the Last Crusade to mój ukochany film, do którego nieustannie wracam, a i pozostałe odsłony tetralogii są bliskie memu sercu. Wieść o kolejnej części przyjąłem zatem z mieszaniną obaw i radosnego oczekiwania (a właściwie bardziej euforycznego niż radosnego). Reżyseruje Spielberg, w roli głównej występuje Ford – to się musi udać, więc na przekór zdrowemu rozsądkowi daję twórcom kredyt zaufania. Ale po kolei. Najważniejszy problem stanowi oczywiście wiek Harrisona Forda. Mimo że aktor trzyma się naprawdę dobrze, a w najnowszej części Gwiezdnych wojen wypadł świetnie, to jednak charakter przygód Indiany wymaga, by protagonista brał udział w bijatykach, strzelaninach, pościgach i innych często wyczerpujących fizycznie aktywnościach. Niezwykle trudno będzie twórcom w wiarygodny sposób pokazać siedemdziesięcioparoletniego aktora w centrum wszystkich tych wydarzeń. Już przy okazji premiery Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull George Lucas mówił, że Indy od zawsze korzystał głównie ze środków transportu, a więc tężyzna fizyczna schodzi na dalszy plan, co zresztą znalazło swoje odzwierciedlenie w pościgu w dżungli, gdzie to Mutt Williams podejmował działania, a Indy w zasadzie jedynie mu pomagał. Przypomnę tu tylko sekwencję z ciężarówką z Raiders of the Lost Ark albo potyczkę z i na czołgu z Ostatniej krucjaty - główny bohater po prostu musi się męczyć i zbierać tęgie baty od przeciwników. Jak twórcy zamierzają z tego wybrnąć? Nie mam pojęcia, ale wierzę, iż znajdą złoty środek. Disney z powodzeniem rozkręcił kinowe uniwersum Marvela, a jego zamiary w stosunku do Gwiezdnych wojen wyglądają zachęcająco. Oby wyszło i w przypadku Jonesa.
źródło; materiały prasowe
Piąta część przygód archeologa, o ile oczywiście odniesie sukces, nie będzie zapewne ostatnią. Wydaje się więc logicznym wniosek, iż twórcy chcą przygotować sobie podkładkę pod kolejne odsłony serii, a to w pewnym momencie wymusi zmianę odtwórcy głównej roli – coś, co jawi się jako nieuniknione, ale trudne do zaakceptowania. Mimo wszystko Indiana Jones to nie James Bond czy Doktor Who, ta postać zbyt mocno kojarzy się z Harrisonem Fordem. Wiadomo jednak – w Hollywood rządzi pieniądz i to wpływy z kin będą czynnikiem decydującym. Czy zatem aktor przekaże w sposób symboliczny pałeczkę młodszemu koledze? Jak mogłoby się to odbyć? Może twórcy pójdą drogą wytyczoną przez powstały na początku lat dziewięćdziesiątych serial Kroniki młodego Indiany Jonesa – czyli podstarzały bohater (w tej roli występował George Hall) opowiada historie swoich dawnych przygód? Sam Ford zagrał gościnnie w jednym z odcinków (Młody Indiana Jones i tajemnica bluesa). Widzę to mniej więcej w następujący sposób: Jones znajduje się o krok od zakończenia sprawy, którą zaczął wiele lat wcześniej; przypomina sobie początki afery, co daje okazję na retrospekcje i zaprezentowanie nowego odtwórcy głównej roli, a ostatecznie rozwiązuje zagadkę w filmowej teraźniejszości. Taki kształt fabuły na pewno pozostawiłby pewien niedosyt, ale myślę, że stanowi dość prawdopodobny scenariusz. Kino widziało już narrację dwutorową wiele razy, że wspomnę tu chociażby sequel Ojca chrzestnego, zatem podobny pomysł nie stanowi żadnej rewolucji. Inna możliwość to wprowadzenie młodszego bohatera, który kontynuowałby dziedzictwo Jonesa. Coś takiego próbowano już zrobić w Królestwie kryształowej czaszki za pomocą postaci Mutta Williamsa (wiadomo, kim się okazał). Czas akcji (a przynajmniej jej części) zostanie zapewne przesunięty do lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych XX wieku. Zgodnie ze źródłami Indy urodził się 1 lipca 1899 roku, więc miałby wtedy sześć-siedem dekad na karku. Czy jednak widzowie zaakceptują bohatera na tle wojny w Wietnamie, rodzącego się ruchu hippisowskiego z rozbrzmiewającymi w radiu przebojami The Beatles i telewizorami emitującymi lądowanie na Księżycu? Czy znajdzie się jeszcze na tyle dziewicze miejsce, by nasz dzielny Jones Junior szukał w nim artefaktu, którego korzenie sięgają wieki wstecz? Cóż, jak sam kiedyś stwierdził – świat jest dość duży. Choć trudno mi sobie wyobrazić Indianę Jonesa w jego słynnym kapeluszu i z pejczem na tle swingujących lat sześćdziesiątych albo w erze disco, widzę tu pewien potencjał. Kolejna sprawa to przynależność gatunkowa. Oczywiście nie ma powodów oczekiwać czegoś innego niż kina klasycznie przygodowego, jednak chodzi mi o stylistykę całości. Pierwsze trzy części stanowiły hołd dla tzw. przygodowych seriali z lat trzydziestych i czterdziestych. Hołd do tego stopnia, iż niektóre sceny zostały żywcem zapożyczone z tamtych produkcji. Nawet na plakacie Poszukiwaczy zaginionej Arki widniało dumne hasło „The Return of the Great Adventure” („Powrót Wielkiej Przygody”). Czwarta odsłona cyklu skręciła nieco w stronę obrazów science fiction z lat pięćdziesiątych, niezwykle popularnych w owym okresie. Czego możemy się zatem spodziewać, skoro piąte ogniwo serii osadzone zostanie jeszcze później? Ukłonu w stronę szalonych komedii? Którejś z licznych odmian exploitation? Nawiązań do Jamesa Bonda (stanowiącego przecież duchowego przodka Jonesa)? Swoją drogą, scena, w której Indiana ogląda jedną z części o 007 z Seanem Connerym, to świetny materiał na gag – „Ten facet wygląda zupełnie jak mój ojciec!”. Twórcy pójdą w stronę horroru lub filmu wojennego? Czas pokaże. Wprawdzie Indy najlepiej funkcjonuje w rzeczywistości przed II wojną światową, gdy za przeciwników ma nazistów, ale może czeka nas pozytywne zaskoczenie.
źródło: materiały prasowe
Czwarta część zostawiła naszego bohatera w zupełnie nowej dla niego roli - męża i ojca - możemy się więc spodziewać, że ten wątek będzie kontynuowany. Oby w jakiś sensowny sposób. Nie chcę oglądać śmierci członków rodziny Jonesa (wystarczy, że „zabili” Henry’ego Jonesa Seniora), a co za tym idzie, nie chcę oglądać również złamanego, zmęczonego życiem człowieka, któremu już nic nie zostało i który jedynie rozpamiętuje czasy swojej młodości. Jeśli obecność Marion i Mutta nie zostanie solidnie umotywowana fabularnie, to niech scenarzyści wyślą te postacie na wycieczkę czy coś w tym guście. W przeciwnym wypadku też widzę pewien potencjał. Mało kto potrafił tak przygadać Jonesowi jak Marion Ravenwood. Ich słowne utarczki i ciągłe przekomarzanie się to czysta kopalnia żartów słownych - coś na wzór dialogów między Seniorem a Juniorem z Ostatniej krucjaty. Oczywiście istnieje również możliwość, że Jones rozstał się z Marion, taki rozwój ich relacji nie miałby jednak większego sensu i niepotrzebnie wprowadzałby wątki rodem z telenoweli. Automatycznie załatwia nam to kwestię dziewczyny głównego bohatera. Hollywood uwielbia młode, urodziwe aktorki, a wyglądałoby cokolwiek dziwnie, gdyby próbować na siłę połączyć dwudziestokilkuletnią kobietę i siedemdziesięcioletniego mężczyznę (co zdarza się rzecz jasna w prawdziwym życiu). A Mutt? Nie ma co ukrywać, z pewnością pojawi się jakaś postać dla nowego pokolenia, by nastoletni widzowie mogli się z kimś identyfikować. Jeśli nie Williams, to ktoś bliźniaczo podobny. Tutaj dostrzegam źródło komizmu – stare kontra nowe, porywczość kontra doświadczenie. Gdyby scenarzyści chcieli dodać do fabuły młodą aktorkę, np. jako dziewczynę Mutta, w tym miejscu mają pole do popisu. Natomiast co się tyczy Indy’ego, to powinien on być człowiekiem spełnionym, dziekanem z werwą zarażającym kolejne roczniki studentów pasją do archeologii, wciąż pełnym życia i wigoru. Gdy przygoda wzywa, wyjmuje zakurzony kapelusz z szafy, wyciąga przysypany tonami papierzysk pejcz, nabija rewolwer, zakłada swoją skórzaną kurtkę i rzuca się w wir nowej awantury, a po jej zakończeniu spokojnie wraca do domu. Pod żadnym pozorem nie chcę oglądać śmierci głównego bohatera - czy to pokazanej na ekranie, czy zasugerowanej w jakikolwiek inny sposób.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj