Nazywane gorszym odpowiednikiem Oscarów, Złote Globy, choć powszechnie znane, nie podejmowały nawet próby rywalizacji o miano najbardziej prestiżowych nagród. Coroczna ceremonia była raczej wystawnym bankietem, aniżeli rozdaniem nagród z prawdziwego zdarzenia. Mniej istotne nagrody, mniej ciekawa gala. Kilka lat temu sytuacja jednak zmieniła się. W roku 2010 zaproponowano prowadzenie wydarzenia Ricky'emu Gervaisowi, znanemu ze swojego rubasznego, niepoprawnego politycznie humoru, brytyjskiemu aktorowi i komikowi. Ten w swoim początkowym monologu nie zostawił na nikim suchej nitki. Dostało się amerykańskiemu rynkowi telewizyjnemu (Gervais zareklamował oryginalną wersję "Biura" podkreślając "jakość, nie ilość, to jest najważniejsze"), stacji NBC (a w niej przecież co roku emitowana jest gala!) oraz samym gościom, gwiazdom Hollywoodu. "Kiedy na was patrzę, przypomina mi się ta wspaniała robota, jaką w zeszłym roku wykonali chirurdzy plastyczni" – skomentował na samym początku gali konferansjer. Oprócz tego nie zabrakło żartów dotyczących redukcji penisa, masturbacji, wyższości aktorów nad innymi profesjami z branży i wyśmiewania skandali związanych z kolejnymi prezenterami. Kontrowersyjne, odważne, ale trzeba przyznać, że również bardzo trafne i śmieszne dowcipy, wyniosły galę Złotych Globów na piedestał. Może statuetka wciąż była nieco mniej wartościowa niż Oscar, ale samo wydarzenia oglądało się o wiele przyjemniej.

Gervais tak spodobał się publiczności, że jego przygoda z konferansjerką nie zakończyła się na jednym razie. Nawet gdy w tym roku został zastąpiony przez Tinę Fey i Amy Poehler, duch jego wizji został zachowany. "Nie zamierzamy rzucać ciętymi, ani obraźliwymi uwagami, bo jak pokazał przykład Ricky'ego, gdy zajdziesz za skórę Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej, zapraszają cię poprowadzenia gali jeszcze dwukrotnie" – komentowały przekornie aktorki. Wbrew zapewnieniu znalazło się jednak miejsce i na żarty cięte (Fey: "Ben [Affleck] nakręcił swoje pierwsze dwa filmy w Bostonie, ale z nowym filmem przeniósł się do Iranu, bo szukał miejsca łagodniejszego dla obcych") i na żarty obraźliwe (Poehler: "Nie śledziłam wszystkich kontrowersji związanych z "Wrogiem numer jeden", ale jeśli chodzi o tortury, ufam kobiecie, która spędziła trzy lata w małżeństwie z Jamesem Cameronem"). W tym roku zaś podobnej atmosfery można spodziewać się również na gali rozdania Oscarów.

[image-browser playlist="594122" suggest=""]©2013 ABC

Akademia Filmowa próbuje odświeżyć wizerunek swoich nagród. To właściwie nic nowego, bo jeśli spojrzeć jak wyglądy gale w ostatniej dekadzie, co roku dochodziło do mniej lub bardziej drastycznych zmian w charakterze ceremonii. W 2004 roku zdecydowano się wyjść naprzeciw stagnacji, zrezygnowano z usług Billy'ego Crystala, Whoopi Goldberg i Steve'a Martina, którzy to prowadzili galę Oscarów odpowiednio osiem, cztery i trzy razy. Zamiast tego zatrudniono Chrisa Rocka, czarnoskórego komika, który miał za zadanie tchnąć w imprezę nowe życie. Po części mu się to udało, bo pokolenie wybuchające śmiechem przy żartach wspomnianej trójki zaczęło już powoli umierać. Rock był odważny i kontrowersyjny, jak się okazało, nawet trochę za bardzo. W kolejnych latach ceremonię powierzono również komikom młodszego pokolenia – Jonowi Stewart i Ellen Degeneres. To właśnie ich występy można zaliczyć jako ostatnie oscarowe gale, które oglądało się z przyjemnością. Prowadzący "The Daily Show" i "The Ellen Degeneres Show" co prawda nigdy nie zaryzykowali żartów tak dosadnych jak Ricky Gervais, ale z gracją i humorem pomogli przetrwać długą, trwającą trzy godziny imprezę.

Jak bardzo liczy się osobowość prowadzącego pokazał w roku 2009 przykład Hugh Jackmana. Australijski aktor świetnie rozpoczął ceremonię - zażartował z kryzysu i tego, że Akademię nie stać na porządne widowisko na otwarcie gali, wykonując fantastyczny numer musicalowy na żywo. Jego popisy wokalne i taneczne okazały się być jednak niewystarczające – gdy tylko przyszła kolej na opowiedzenie gościom i widzom kilku żartów, wyraźnie było widać recytację wyuczonych na pamięć zdań. Improwizacja na scenie podczas tak wielkiej imprezy należy do najtrudniejszych zadań i historia pokazuje, że to właśnie komicy, prowadzący programy na żywo radzą sobie z tym najlepiej. Jeszcze dobitniej przekonali się o tym producenci imprezy dwa lata później, kiedy prowadzenie gali powierzono Anne Hathaway i Jamesowi Franco. Akademia wyraźnie chciała tym wyborem zainteresować młodszych odbiorców, ale widowisko z roku 2011 przeszło do historii jako jedno z najgorszych w całej oscarowej historii.

[image-browser playlist="594123" suggest=""]©2013 ABC

Po występach Jackmana oraz duetu Hathaway-Franco dwukrotnie próbowano też wrócić do korzeni i zatrudnić konferansjerów sprzed lat. Steve Martin i Alec Baldwin wybrnęli z zadania całkiem zgrabnie, podobnie zresztą przed rokiem Billy Crystal, ale po fatalnych poprzednikach mieli wyraźnie zaniżoną poprzeczkę. Tym razem Akademia upatruje nowej jakości, stawiając na debiutanta.

Seth MacFarlane to chyba gwiazda najmniejszego kalibru wśród dotychczasowych prowadzących rozdania Oscarów. Choć od lat z sukcesami tworzy seriale animowane dla stacji FOX, to do powszechnej świadomości udało mu się przebić do dopiero w tym roku. Jego pierwszy pełnometrażowy aktorski film pt. "Ted", spotkał się z pochlebnymi opiniami zarówno krytyków, jak i widzów, co pokazał też spektakularny wynik w amerykańskim box office (wygenerował ponad 535 mln dochodu, czyli 10 razy więcej niż budżet produkcji). Do swojego filmowego debiutu MacFarlane przeniósł wszystko to, co charakteryzuje jego seriale – śmiałe dowcipy o kapitalizmie, amerykańskim śnie, polityce, a także o każdej możliwej mniejszości. W Głowie rodziny, Amerykańskim tacie i The Cleveland Show wyśmiewa się z republikanów, gejów, żydów, prostytutek i katolików. Wszystko to podane jest czasem w mało subtelny sposób, ale paradoksalnie jednocześnie dość inteligentny. MacFarlane krytykuje otaczającą nas rzeczywistość, idee, tendencje, bierze na warsztat nietolerancję. Grubiański humor to tylko przykrywka.

Pytanie, na ile Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy filmowej pozwoli Sethowi MacFarlene'owi być sobą? Czy artysta zyska swobodę, z jakiej mógł korzystać Ricky Gervais podczas prowadzenia Złotych Globów? Oscary wydają się być imprezą o poważniejszym tonie. Nie potrzebują rewolucji, by przyciągnąć przed telewizory rzeszę widzów, nie potrzebują skandalu, by pisały o nich media. Na pewno jednak potrzebują zmiany, by zacząć w końcu otrzymywać pozytywne komentarze.

Czytaj więcej: OSCARY 2013: Po co nam Oscary?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj