Jak co roku, nie obyło się bez momentów cudownych i wzruszających, zaskakujących, ale także i tych nudnych czy całkowicie przewidywalnych. Oscary to gala, która rządzi się swoimi prawami, a kicz i komercja są wpisane w jej naturę. Nie każdemu to się podoba, ale odmówić tym nagrodom i gali prestiżu na pewno nie można. Na początku wypada skomentować oczywiste, czyli wygraną "Idy". Bez względu na to, czy komuś się ona podobała, czy też nie, wyróżnienie polskiego filmu Oscarem to wielki i niesamowity sukces polskiej kinematografii. To pierwsze takie wyróżnienie w historii dla Polski i mamy powód do dumy. "Ida" nie była najlepszym filmem wśród nominowanych, ale nie zmienia to faktu, że była filmem bardzo dobrym i jej sukces cieszy. Uczestniczymy w tworzeniu historii polskiego kina. Przypominamy, że były także inne polskie nominacje, ale nie przełożyły się one na nagrody. W kategorii zdjęciowej z "Idą" wygrał Emmanuel Lubezki za pracę przy "Birdmanie", Anna Biedrzycka-Sheppard musiała uznać wyższość twórców kostiumów do "Grand Budapest Hotel", a dwa polskie dokumenty ("Nasza klątwa" i "Joanna") przegrały z filmem "Crisis Hotline: Veterans Press 1", który opowiada o telefonicznej linii wsparcia dla weteranów wojennych. [video-browser playlist="666704" suggest=""] Podziękowania niektórych oscarowych zwycięzców często warte są zapamiętania i w tym roku także kilka z nich się wyróżniło. Przede wszystkim Paweł Pawlikowski po swojej przemowie stał się ulubieńcem połowy Ameryki, co można było obserwować choćby po amerykańskiej stronie Twittera (Polak doczekał się swojego hasztagu: #TeamIdaGuy). Jego nieskładna, chaotyczna i sympatyczna mowa oraz upór, z jakim pokonywał muzykę, która dawała mu znać, że pora kończyć, zaskarbiły sobie wiele pozytywnych reakcji. Na dodatek mamy twórcę, którego angielszczyzna jest bez zrzutu. Zapamiętana zostanie także przemowa Patricii Arquette, która mówiła o sile kobiet i o tym, że powinny one o siebie walczyć. Na widowni mocno przytakiwała jej Meryl Streep i Jennifer Lopez. Szokujące wyznanie wygłosił Graham Moore, scenarzysta "Gry tajemnic", który przyznał, że w wieku 16 lat próbował popełnić samobójstwo, a teraz odbiera Oscara. Zachęcał też wszystkich młodych ludzi, by nie bali się swojej inności. Ważną i wzruszającą przemowę mieli także twórcy piosenki "Glory", czyli Common i John Legend, a nagroda za tę najsympatyczniejszą zdecydowanie należy się Eddiemu Redmayne'owi. [video-browser playlist="666703" suggest=""] Prowadzącym gali w tym roku był Neil Patrick Harris i zewsząd słychać narzekania na jego pracę. Według mnie Harris był po prostu poprawny, miał swoje momenty i mógł wypaść zdecydowanie gorzej. Występ, który zaprezentował na otwarcie ,był znakomity i świetnie wprowadzał w atmosferę. Wiadomo było, że Neil będzie śpiewał, wiadomo też, że ostre docinki nie są w jego stylu. Sympatyczne, ale trochę suche żarty wynagrodził jednak występem, który był parodią jednej sceny z "Birdmana"  i ukłonem w stronę filmu "Whiplash". Kiedy przemaszerował korytarzem w samej bieliźnie w rytm perkusji, na której grał Miles Teller, a potem (nadal w bieliźnie) wszedł na scenę, nie sposób było się nie roześmiać czy nie docenić odwagi. Jeśli chodzi o wyniki, to nie odbyło się bez lekkich niespodzianek, ale Akademia nie zszokowała nas jakoś szczególnie mocno. Wielkim przegranym Oscarów jest na pewno film "Boyhood", który przegrał z "Birdmanem" w kategorii najlepszy film, a jego reżyser, Richard Linklater (co było większym zaskoczeniem), nie otrzymał statuetki w swojej kategorii. "Birdman" wygrał wszystko, co najważniejsze; jego twórca, Alejandro Iñárritu, wrócił z gali z trzema Oscarami, z czego nie omieszkał niewybrednie zażartować Sean Penn, który podsumował trzy statuetki dla Meksykanina słowami: "Kto dał temu sukinkotowi zieloną kartę?". Jego żart jest uznawany za najbardziej kontrowersyjny spośród wszystkich, które padły na gali. Zaskoczeniem może też być zwycięstwo "Wielkiej szóstki" nad "Jak wytresować smoka 2", bo jednak to animacja o smokach była obstawiana jako murowany faworyt swojej kategorii. [video-browser playlist="666701" suggest=""] Częścią oscarowego show są także piosenki wykonywane przez gwiazdy na scenie. Wystąpieniem, które na pewno rzucało się w oczy, była prezentacja piosenki "Everythig Is Awesome" z pominiętego przy nominacjach filmu "LEGO: Przygoda". Było zabawnie i kolorowo, a najlepsze z tego wszystkiego były Oscary zrobione z klocków Lego, które trafiły do rąk niektórych gwiazd. To było bardzo sympatyczne i odrobinę rozluźniło nadmuchaną atmosferę, która panowała na gali przez większość czasu. Wykonanie piosenki "Glory" nagrodzono owacjami na stojąco, a wiele gwiazd okazało swoje wzruszenie. Przypuszczam też, że tej nocy wielu odkryło talent Lady Gagi, która wykonała piosenkę z okazji 50-lecia musicalu "Dźwięki muzyki". Jej fenomenalny głoś miał okazję naprawdę wybrzmieć. [video-browser playlist="666700" suggest=""] Na koniec o czymś, co nie ma nic bezpośrednio wspólnego z galą oscarową, ale ma wiele z naszymi możliwościami jej odbierania. Jak wiadomo, transmisję z rozdania można było oglądać w Canal+ i została ona odblokowana dla wszystkich abonentów telewizji nc+. Niestety jednak poziom, jaki zaprezentował lektor i uczestnicy studia oscarowego, pozostawiał wiele do życzenia. Lektorowi udało się zepsuć wszystkie żarty Harrisa, a prowadzący studio Błażej Hrapkowicz i Ewa Wojciechowska mocniej skupiali się na odnajdywaniu coraz bardziej absurdalnych nawiązań do Polaków w oscarowych filmach niż na merytorycznej dyskusji o nich. Czytaj również: Oscary 2015: Przedstawiamy zwycięzców Oscary 2015 przez nas zapamiętane zostaną jako wielki sukces polskiego kina, który - miejmy nadzieję - jest jedynie początkiem sukcesów rodzimej kinematografii. Sama oscarowa gala raczej nie zapisze się w całości na długo w pamięci oglądających. Miała bardzo dobre momenty, ale koniec końców to hollywoodzkie show miało już swoje lepsze odsłony.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj