Park Jurajski to ważny punkt w historii kina, który był krokiem milowym w rozwoju efektów komputerowych. Podczas pracy nad tą produkcją opracowano wiele standardów technologicznych, które w następnych latach firma Industrial Light & Magic rozwijała, dopracowywała i wyznaczała nimi trendy aktualne do dziś. Był to w końcu jedno z pierwszych dzieł, które pokazało żyjące postacie w pełnej krasie stworzone efektami komputerowymi. Film miał premierę w 1993 roku, ale wizualnie wcale się nie zestarzał i nadal prezentuje się imponująco. Wielu powie, że nawet bardziej niż kontynuująca wątki seria Jurassic World. Gdy Steven Spielberg planował Park Jurajski,  kompletnie nie myślał o efektach komputerowych, które wówczas dopiero raczkowały i jeszcze nie były zabawką wykorzystywaną przez reżyserów. Co ciekawe, pierwotnie chciał pokazać dinozaury rozwiniętą technologią animacji poklatkowej opracowaną przez legendę branży Phila Tippetta. Dostrzegał jednak ograniczenia technologiczne, które nie zgrywały się z wizją, jaką miał w głowie. Na szczęście pojawiła się w otoczeniu Spielberga inna legenda branży efektów specjalnych, Dennis Muren, który zaproponował mu efekty komputerowe. Rezultaty były oszałamiające. Doszło do rewolucji w tworzeniu wysokobudżetowych widowisk. Zobaczcie zresztą test animacji poklatkowej przygotowany przez Tippetta podczas preprodukcji. Wbrew pozorom Park Jurajski nie jest filmem, w którym mamy dużo efektów komputerowych. Według danych na ekranie pojawiają się zaledwie 63 ujęcia z efektami komputerowymi i – co jest ważne – nigdy tak naprawdę nie mamy pewności, które to są sceny. To zasługa pracy Stana Winstona, legendy animatroniki i praktycznych efektów specjalnych, który odpowiadał za budowę dinozaurów na planie, na czele z T-Rexem w pełnej skali. Sukces nie byłby jednak możliwy, gdyby nie podejście samego Stevena Spielberga. To jego wizja okazała się kluczem do tego, by Park Jurajski stał się ponadczasowym klasykiem, wizualnie wciąż dostarczającym dużych wrażeń. Równowaga między animatroniką i CGI stanowiącym narzędzie do wzmacniania przekazu okazała się strzałem w dziesiątkę. Dla reżysera najważniejsza była historia i bohaterowie (w tej grupie są też dinozaury jak T-Rex i raptory), a nie wizualne fajerwerki. Tutaj wszystko służy opowieści. Weźmy za przykład finałowe starcie wspomnianego T-Rexa z raptorami i to ujęcie na ryczącą królową dinozaurów. Do dziś scena ta wywołuje u mnie ciarki. Nawet nie mam do czego się przyczepić, jeśli chodzi o budowanie  napięcia. Spielberg rozumiał, jak korzystać z efektów praktycznych i komputerowych, by jego filmy stanowiły rozrywkę przede wszystkim odwołującą się do serca widza, a nie tylko do jego oczu.
Równowaga między animatroniką i CGI stanowiącym narzędzie do wzmacniania przekazu okazała się strzałem w dziesiątkę.
Kontynuacja w postaci serii Jurassic World nie wypada tak dobrze, bo te filmy są tworzone w standardzie współczesnych blockbusterów. Park Jurajski miał jedynie kilkadziesiąt ujęć z efektami komputerowymi, a Jurassic World z 2015 oraz kontynuacja Jurassic World: Upadłe królestwo z 2018 roku mają ich standardowo ponad 2000. W produkcjach nadal jest wykorzystywana animatronika i praktyczne efekty z dinozaurami, ale pełni to raczej rolę ciekawostki występującej w kilku scenach, niż czegoś, co ma służyć historii. Twórcy serii Jurassic World nie do końca zrozumieli, co czyni Park Jurajski tak wyjątkowym i uniwersalnym wizualnie. Jasne, to nadal wygląda efekciarsko, ale nie pozostawia tak samo mocnego śladu w widzach, jak do dziś robi to Park Jurajski. Czy to pod kątem efektywności, grozy, czy czynnika "wow". Spora liczba scen z komputerowymi dinozaurami odbiera magię seansowi.  Mam wrażenie, że twórcy kontynuacji chcieli nam powiedzieć: "Macie dinozaury? To nie narzekajcie na brak emocji i kiepską fabułę, po prostu się tym cieszcie". Chyba nie zrozumieli, jak wykorzystywać narzędzia współczesnej technologii, aby sceny z wielkimi gadami rozbudzały emocje i zapadały w pamięć. Lubię serię Jurassic World, ale muszę przyznać, że kolejne części nie mają już takiego ładunku emocjonalnego. 

Park Jurajski - zdjęcia z planu

fot. Universal Pictures
+35 więcej
Być może na sukces Parku Jurajskiego wpłynęło tak wiele czynników, że nie da się go odtworzyć. Pewnie to temat na kilka książek i prac doktorskich, bo przecież nawet sam Steven Spielberg w kontynuacji Zaginiony Świat: Jurassic Park poniósł porażkę, nie mogąc powtórzyć tego, co się udało w pierwszej części – pomimo ambicji i wielu różnych pomysłów. Jasne, ta seria była kluczowa dla popularyzacji dinozaurów. W końcu w USA zanotowano rekordowe aplikacje na studia paleontologiczne po premierze pierwszego filmu. Wielkie gady dobrze prezentują się na ekranie i zawsze miło się je ogląda. Twórcy wciąż odtwarzają schematy. A przecież sceny uciekających przed dinozaurami ludzi jakością nigdy nie dorównają choćby "zabawie w berka" z raptorami z pierwszej części. Dinozaury zasługują na więcej niż tylko ciągłe wałkowanie tego samego. Seria Jurassic World pod tym względem w ogóle niczego nie zmieniła, nie próbowała szukać nowych rozwiązań. Wątpię, by Jurassic World: Dominion coś zmienił, wypuszczając dinozaury do ludzi. Gdy oglądamy historię Rexie w Parku Jurajskim, to działa ona na nas w sposób wyjątkowy. Kontynuacje już tak nie angażują. Nawet T-Rex z jedynki nie niesie ze sobą tego samego ładunku emocjonalnego, a jedynie posmak odtwórstwa. To nie jest wina speców od efektów specjalnych ani technologii. Po prostu filmowcy kompletnie nie mają pomysłu, jak rozwinąć serię, by dać nam coś innego. Coś, co stanie się ucztą dla fana dinozaurów, a nie pustym popisem wizualnych fajerwerków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj