Kiedy media społecznościowe obiegło zdjęcie Hugh Jackman, Ryan Reynolds i Pierce Brosnan, nader entuzjastyczni fani uznali to za pewnik, że oto ostatni z wymienionej trójcy w kolejnej superprodukcji Foxa wcieli się w Cable’a. Że też nie pomyślałem o tym wcześniej! Godnie starzejący się gwiazdor kina akcji z perfekcyjną szczęką w roli barczystego, siwowłosego superbohatera z przyszłości. Ani myślałem podważać tę plotkę, brzmiała po prostu za dobrze. Koniec końców nic z tego nie wyszło. Cable’a zagra młodszy kilkanaście lat Josh Brolin. Nie sposób ocenić, który z aktorów wypadłby lepiej, ale istotnym argumentem stojącym za Brolinem jego wiek. W jednym z ostatnich Comics Weekly prowadzący zauważyli, że o ile nic nie stałoby na przeszkodzie przed obsadzeniem aktora po sześćdziesiątce na pojedynczy film, zawieranie kontraktu rozpisanego na lata albo nawet dziesięciolecia byłoby szczególnie kłopotliwe.
instagram.com/vancityreynolds
Najnowsze superprodukcje bombardują nas argumentami, że przecież współczesna technologia pozwala aktora wiarygodnie odmłodzić albo ewentualnie nałożyć jego twarz na ciało gibkiego kaskadera. Problem w tym, że podobne operacje drastycznie obciążają budżet i angażowanie aktora z przeświadczeniem, że za jakiś czas pojawi się potrzeba jego cyfrowego odmładzania może się producentom nie opłacać. Coraz częściej rezultaty pracy cyfrowych charakteryzatorów zdobywają powszechne uznanie, ale wciąż zmodyfikowani w ten sposób aktorzy człapią doliną niesamowitości. Wśród wnikliwych widzów zbudzają uzasadnioną nieufność, która nie pozwala w pełni zaangażować się w oglądany film. Dlaczego temu problemowi poświęcam aż tyle miejsca, skoro obiecałem rozpisać się o Brosnanie? Dużo mówi się o problemie zatrudniania aktorek w średnim wieku, ale rzadziej w tym kontekście umieszcza się aktorów. Być może kaliber analogicznego problemu jest mniejszy, ale i tak warto o nim dyskutować. W wywiadzie Dawida Muszyńskiego dla naEKRANIE, John Malkovich powiedział:
Oczywiście, że wolałbym grać więcej fajnych i ważnych ról (…). Nie jest to jednak takie proste. Aktor gra to, do czego go zaproszono. Wbrew temu, co mówią niektóre gwiazdy, nie mamy wielkiego wyboru.
Aktorzy utożsamiani z rolami dramatycznymi czy komediowymi nie mają aż takich problemów, jak ich rówieśnicy, którzy największy rozgłos zdobyli w kinie sensacyjnym. Harrison Ford już w 2008 konsternował widownię skacząc z małpami w fedorze najsłynniejszego archeologa. Reakcja wynikała nie tylko z postępującego w zachodniej kulturze ageizmu, ale też wychodzenia z archetypu bohatera kina akcji. Być może w tym kontekście hasło „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym” jest uzasadnione, ale pozostawia pewien absmak. Facet tyle razy ratował naszą planetę, a teraz mielibyśmy go wysyłać na emeryturę?

Mój Bond

Z tego sentymentu, albo może z braku laku, siedemdziesięcioczteroletni Ford ma kolejny raz wystąpić w roli Indiany Jonesa. Za to młodszy o ponad dekadę Pierce Brosnan przestał wcielać się w Bonda po czterech filmach. Nie abdykował. Rola Bonda została mu odebrana pomimo jego deklaracji, że będzie grał Bonda tak długo, jak to będzie możliwe. Kiedy odwiedził pierwszą żonę na planie Tylko dla twoich oczu z Rogerem Moorem, wpadł w oko producenckiemu klanowi Broccolich. Stwierdzili, że irlandzki aktor jest wykapanym Bondem. Niestety, inne zobowiązania i długoletni kontrakt na główną rolę w serialu NBC o detektywie Remingtonie Steele uniemożliwiły mu spełnienie dziecięcego marzenia. Nie mógł z tego też tak łatwo zrezygnować, bo rola w serialu przyniosła mu popularność na całym świecie. Aktor do tego stopnia zrobił wrażenie na producentach, że pamiętali o nim w latach dziewięćdziesiątych, przymierzając się do produkcji GoldenEye. Mówi się, że każde pokolenie ma swojego Bonda. Kiedy ktoś każe mi zamknąć oczy i wyobrazić sobie Agenta 007, moim pierwszym i jedynym skojarzeniem jest Brosnan. Gentleman, zawadiaka, miotający zwariowanymi gadgetami na prawo i lewo i łamiący serce każdej napotkanej ślicznotki. W tym wszystkim totalnie bezpretensjonalny, pełen uroku, bez którego nie sposób byłoby zaakceptować kuriozalne sceny surfingu po lodowcach. Nie wiem, czy ta integralność aktora z wizerunkiem Bonda jest tylko perspektywą moją i reszty fanów wychowanych naThe World Is Not Enough, czy może jest w tym coś więcej. Producenci walczyli o angaż Irlandczyka ze względu na jego „bondowskość”, a potem ze względu na tę samą „bondowskość” się go pozbyli. Nowoczesna ekranizacja Tożsamości Bourne’a Douga Limana sprawiła, że przygody Bonda wydały się absurdalne, przestarzałe, nieprzystające do mody na pozorowany realizm i epileptyczną kamerę. Ciężko byłoby przekonwertować go na postać, którą w Casino Royale zaproponował Daniel Craig, po czterech bombastycznych superprodukcjach.

(Nie)zaszufladkowany

Bond obył się bez Brosnana, ale czy Brosnan obył się bez Bonda? Rola w jakże staroszkolnym filmie szpiegowskim The November Man mogłaby temu przeczyć. Ocalona Jamesa McTeigue była zaledwie przeciętnym akcyjniakiem, ale już sam ex-Bond jako jeden z niewielu wydawał się dobrze bawić. W gęstym No Escape, jako twardy wyjadacz, sekundował przypadkowemu bohaterowi (świetna rola Owena Wilsona!) Zauważcie, że wciąż wymieniam kolejne filmy sensacyjne, wpasowujące się w pewien schemat i sugerujące, że Brosnan ugrzązł w rolach bondopodobnych. To mylna sugestia! Trzeba trochę pogrzebać w filmografii Pierce'a Brosnana, żeby odnaleźć filmy stricte sensacyjne. Aktor pilnował, żeby przyjmować jak najbardziej urozmaicone propozycje, przeplatać role sensacyjne z dramatycznymi czy komediowymi. Ostatnim razem zaskoczył mnie w thrillerze Impuls Aarona Kaufmana. Paczka dzieciaków przybywa poimprezować na tropikalnej wyspie, a właściciel klubu podaje im nowy narkotyk. Niezależnie, czy koszmar, który przeżywają, jest efektem narkotykowej paranoi, czy może faktycznie młodzieży coś grozi, Brosnan wypadł niepokojąco. Wcześniej agent z licencją na zabijanie zabił miliony kinomanów swoim śpiewem w hitowej ekranizacji Mamma Mia!. Niezależnie od efektu końcowego, nie sposób odmówić Brosnanowi odwagi i dystansu do siebie. Nie mogę nie wspomnieć, choćby w formie wzmianki, o The Ghost Writer. Szkoda, że film ostatecznie wypadł tak nierówno, pomysł na opowieść o anonimowym pisarzu towarzyszącym osaczonemu przez media, społeczeństwo i w zasadzie całą resztę ludzkości szefowi brytyjskiego rządu wydaje się genialny. Uważam, że niewiele brakowało, żeby rola Brosnana u Polańskiego stała się kultowa. Jeszcze pomiędzy kolejnymi odsłonami Bondów, kiedy gwiazda aktora błyszczała najintensywniej, wystąpił w skrajnie różnych od siebie produkcjach. Scena z Mars Attacks! Tima Burtona, w której odseparowana od tułowia głowa Brosnana robi maślane oczy do połączonej z ciałem ratlerka Sary Jessiki Parker sprawiała, że w nocy budziłem się z krzykiem, obsikany i przerażony. W mocno proekologicznym Szarej Sowie Richarda Attenborougha irlandzki aktor zagrał bladą twarz z Anglii, która przybyła do Kanady, by wieść tam życie Indianina. Nie wszystkie role Brosnana były wybitne. Zaliczył występy w kilku produkcjach, których być może żałował. Tak czy siak, nie pozwolił zamknąć się w jednej konwencji. To najlepsza recepta na długa karierę aktorką. Nawet jeżeli Pierce Brosnan kiedyś odpuści sobie role facetów ze spluwami, w zanadrzu pozostanie mu cała paleta rozmaitych konwencji i gatunków. Zdążył udowodnić, że sprawdzi się w każdej z nich, albo przynajmniej zrobi wszystko, co w jego mocy i wyjdzie z tarczą. Najbliższym testem formy aktora będzie serial The Son stacji AMC (Breaking Bad, Walking Dead, Mad Men). Oryginał, literacki western Phillipa Meyera o klanie McCulloughów, jest światowym bestsellerem z listy New York Timesa i nominacją do Pulitzera na koncie. Serial będzie opowiadał o klanie McCulloughów, który urośnie w potęgę i stanie się jedną z najbardziej wpływowych rodzin w Teksasie. Chyba nie muszę wymieniać, kto wcieli się w głowę rodziny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj