Kino w lecie nie zwalnia. Wręcz przeciwnie, nabiera tempa. Po Człowieku ze stali nadszedł czas na kolejnego superbohatera - Wolverine'a. W lipcu znów trzeba było zmierzyć się z epidemią zombie (World War Z) i pokonać wielkie potwory, które wyjątkowo nie były produkcji japońskiej, ale amerykańskiej (Pacific Rim).

[image-browser playlist="578849" suggest=""]

Monsters University

Adam Siennica: Dobry prequel jednego z najlepszych filmów animowanych Pixara. Jest "ta" magia, dużo humoru, prosta, ale przyjemna historia i dobra zabawa. I w końcu jakaś animacja 3D z głową wykorzystuje tę technologię.

Kamil Śmiałkowski: Pixar niestety nie umie robić porządnych sequeli (Toy Story 3 było wyjątkiem). Prequeli też. To nie jest zły film, ale gdzie mu do pierwszej części. Wszystko przewidywalne, oczywiste i wyraźnie robione pod sprzedaż nowych modeli maskotek. Kilka razy zaśmiałem się szczerze i mocno, ale od Pixara wymagam znacznie więcej. I coś dziwnego jest w tym, że promocję oparto (w trailerach i plakatach) na żartach, które wszyscy robią kujonowi Wazowskiemu, a potem tego w ogóle praktycznie nie było w filmie - nawet tych scen z trailera.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578850" suggest=""]

World War Z

Marcin Moszyk: Kiedy temat zombie się znudzi? Nie wiem, ale cokolwiek nawiedzi później Amerykę, na pewno zostanie przez niezłomnego Brada Pitta również pokonane. "World War Z" to typowy hit na lato z jeszcze bardziej typowym happy endem. Mnie osobiście najbardziej w pamięci utrwaliło się lokowanie produktów firmy Pepsi. Finałowa scena z udziałem niebieskiej puszki to gorzkie zwieńczenie współczesności.

Marcin Rączka: Z wymienionych tutaj filmów lipca - dla mnie zdecydowanie najlepsza pozycja. Kolejny dowód na to, że filmy o zombie mogą zaciekawiać i nie jest to gatunek, który szybko zniknie z ekranów. No i plus dla Lindelofa za modyfikację trzeciego aktu i zakończenia filmu. Akcja w ośrodku badawczym dawała radę, w przeciwieństwie do oryginalnego konceptu zakładającego wielką bitwę z zombie na ulicach Moskwy.

Oskar Rogalski: Bardzo rzadko się zdarza, aby wymuszone dokrętki i scenariuszowe rewizje pomogły filmowi. World War Z jest jednak tego idealnym przykładem. Decyzja o stworzeniu kameralnych i niesamowicie klimatycznych ostatnich trzydziestu minut była strzałem w dziesiątkę. Zakończenie mnie nie zraziło, wszak był to happy end dość fałszywy. W końcu niedługo ruszają prace nad sequelem. Świetny thriller z wyjątkową atmosferą.

Dawid Rydzek: Ale że po tylu dokrętkach, zmianach i problemach przy produkcji wyszedł z tego film, który da się obejrzeć? Jestem pod wrażeniem.

Łukasz Ancyperowicz: Nie wiem, chyba już widziałem za dużo, żeby takie filmy sprawiały mi frajdę. Happy end był tak samo dla mnie pewny przed, jak i po wyjściu z kina, a sam film to raczej komedia, nie thriller. Zaiste dobry miałem ubaw oglądając sceny we wspomnianym już ośrodku. I ten Brad Pitt jakoś nie bardzo mi pasował do roli, jakiś taki za ładny. Cóż, miałem się dobrze bawić, a wyszło tak, jak coraz częściej, czyli... słabo. Naprawdę, czy ktoś jeszcze jest w stanie mnie czymś zaskoczyć w kinie? Chyba tylko Nolanowie... no i może jeszcze Leterrier.

Adam Siennica: Fajne, klimatyczne i przede wszystkim w końcu coś świeżego. Koncept z biegającymi zombie bardzo przypadł mi do gustu. Tylko że po tych wszystkich zapowiedziach spodziewałem się większego rozmachu. Wciąż marzę o masie zombie przewalającej drapacze chmur!

Kamil Śmiałkowski: Książka była lepsza. A tu... Ot, Hollywoood obłaskawił zombie wybijając im zęby, traktując jak każdą inną emmerichową siłę natury i doestetyczniając Bradem Pittem. Sorry, ale filmy z zombie z taką kategorią wiekową to nieporozumienie. Jedyny plus - nieświadomy żart z Doctorem Who.

Mateusz Dykier: Dobry film, a że książka lepsza? Ja bym "World War Z" nazwał luźną adaptacją, z książki wzięto co najwyżej kilka wątków. Nie zmienia to faktu, że powstał świeży obraz o zombie, z fajną akcją nie przysłaniającą całości i rewelacyjną, kameralną końcówką. Bardzo dobrze mi się to wszystko oglądało.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578851" suggest=""]

Minionki rozrabiają

Marcin Moszyk: Jeśli ktoś dobrze bawił się na części pierwszej, to po obejrzeniu drugiej prawdopodobnie poczuje rozczarowanie.

Adam Siennica: A ja się nie zgadzam. Jak ktoś dobrze bawić się na części pierwszej, to na drugiej będzie mieć jeszcze większą frajdę. Minionki rządzą! Co prawda trochę przytłaczają swoimi żółtymi osóbkami całą resztę filmu, ale i tak jest fajnie.

Kamil Śmiałkowski: O, i to w przeciwieństwie do Pixarowego "Uniwersytetu" jest ciąg dalszy pełną gębą. Zabawny, świetnie odbijający się od oryginału, dokładający mnóstwo świeżości i naprawdę zakręcony. Jestem całkowicie za!

Mateusz Dykier: Rozczarowanie na drugiej części? No co ty! Toż to jedna z najlepszych animacji tego roku! Polski dubbing dalej bawi, minionki to najlepsze, co spotkało dzieciaki i dorosłych w kinie w ostatnich latach - pod względem animacji. Dużo więcej akcji, więcej minionków, więcej wszystkiego - prawa sequela zostały spełnione. Polecam wszystkim; ze mną w kinie doskonale bawiły się zarówno małe pociechy, jak i ich starsi opiekunowie.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578852" suggest=""]

Pacific Rim

Janusz Wyczołek: Miała być rozpierducha - była rozpierducha. Del Toro słowa dotrzymał. Dawać "dwójkę"!

Marcin Moszyk: Rozpierducha była, ale nic ponad tym. Bohaterowie przygłupi, fabuła z drewna. Już bym wolał, żeby przez te dwie godziny cały czas nawalały się roboty.

Marcin Rączka: Dla mnie rozczarowanie. Efekciarska rozpierducha, ok. Ale fabuły mniej niż zero. Aktorsko słabo, bohaterowie nijacy. Do zachwytów mi daleko.

Kasia Koczułap: Wypada mi się tylko zgodzić. Fajnie się na to patrzyło, bo jatka była niezła. Mnie się podobało, bo w końcu poszłam na film i dostałam to, czego się spodziewałam. Del Toro nie obiecywał niczego innego, więc jak ktoś się spodziewał przejmującej apokaliptycznej historii, to się mógł rozczarować. Ja bawiłam się świetnie.

Dawid Rydzek: Zabrakło przede wszystkim porywających kreacji aktorskich. Nawet nie porywających, zabrakło po prostu kreacji aktorskich. Wszyscy główni bohaterowie z Raleighem Becketem na czele byli zupełnie bez wyrazu. Jasne, nie każdy może być Robertem Downeyem Jr., ale pod tym względem było znacznie poniżej oczekiwań (poza Charliem Dayem, który naturalnie kradł każdą scenę). Poza tym było oczywiście super widowiskowo i w żadnym razie nie można się czuć zażenowanym podczas seansu (a niestety blockbustery tygodnia coraz częściej to powodują). A szansy na "dwójkę" chyba już nie będzie. Nadzieja w nowej "Godzilli".

Janusz Wyczołek: Wszystkim rozczarowanym radzę przypomnieć sobie pierwsze 6 sekund tego nagrania.

Łukasz Ancyperowicz:  Chyba już jestem za stary, żeby dobrze się bawić na takich filmach...

Adam Siennica: Del Toro bawi się konwencją gatunku i wychodzi mu to świetnie. Kogo obchodzą kreacje aktorskie ludzi? Kogo interesuje tutaj fabuła? Miały być walki i były. Mnie obchodziły jedynie kreacje robotów i potworów, a te były świetne.

Kamil Śmiałkowski: Dla fanów gatunku. A że jestem, to i dla mnie. Piękna rozpierducha, ale i tak bardziej czekam na Godzillę.

Mateusz Dykier: Oj chłopaki, jeżeli nie widzieliście dobrej gry aktorskiej, to chyba coś jest nie tak... Charlie Day z Burnem Gormanem wesoło szarżują, nawet jeśli niebezpiecznie zbliżają się do wygłupów aktorów z Teorii wielkiego podrywu. Najlepiej zagrał wszak Idris Elba - rewelacyjna kreacja, na granicy przerysowania. Do tego dochodzi świetny jak zwykle Ron Perlman. Del Toro bawi się świetnie sprawdzonymi kliszami, mieszając hollywoodzką papkę z rasowym anime, dołączając szczyptę Godzilli. Strawne to jak diabli i dobre! W Imaxie jeszcze lepsze. Miała być totalna rozpierducha i była. Nikt nie obiecywał poważnych tonów postapokaliptycznego świata. Moim zdaniem najlepszy blockbuster tego lata.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578853" suggest=""]

Wielkie wesele

Mateusz Dykier: Takie to to stereotypowe, nudne, czasami jedynie zabawne. Za dużo filmowych schematów i klisz. Reżyser sam nie wie, czy chce z tego zrobić "American Pie", czy prześmiewcze kino moralizatorskie. Wychodzi średnia komedia o problemach rodzinnych. Mieliśmy już to wiele razy, w dużo lepszych wydaniach. Aż dziw bierze, że udało się zebrać tak pokaźną grupę utalentowanych aktorów.

Dawid Rydzek: Najbardziej w tym wszystkim szkoda De Niro, który ostatnią dobrą rolę miał chyba z 10 lat temu.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578854" suggest=""]

Jeździec znikąd

Marcin Moszyk: Depp praktycznie powtarza rolę Jacka Sparrowa... tyle że tym razem na Dzikim Zachodzie. Nie jest to może zbyt oryginalne, ale film ogląda się bardzo przyjemnie. Sceny z białym koniem są po prostu genialne! Szkoda tylko, że Jeździec znikąd trwa ponad dwie godziny. W pewnym momencie cała ta konwencja po prostu zaczyna się nudzić.

Marcin Rączka: A ja mam wrażenie, że krytycy trochę zbyt mocno zjechali ten film. Nie jest dziełem sztuki, ale do "kaszanki" również mu daleko. Typowa, rozrywkowa propozycja od Disneya na lato - i nic poza tym.

Oskar Rogalski: Zakulisowe problemy i kontrowersje o zabarwieniu politycznym skazały ten film na porażkę. Wielka szkoda, bo obraz to bardzo zacny, warsztatowo nienaganny i piękny wizualnie. Zapewne gdyby Verbinski nakręcił go niedługo po Piratach z Karaibów, mogłoby to przywrócić do łask westernowy gatunek. Johnny Depp gra rolę, do której jest stworzony, co udowadniał nie raz w latach 90. - outsidera poszukującego odkupienia. W życiu nie nazwałbym Tonto kopią Sparrowa.

Kasia Koczułap: Amerykanie przesadzają z tym całym linczem, ale to w końcu nie z naszymi tradycjami poflirtował Verbinski. A problem z tym filmem jest taki, że on nie do końca wie, co chce sobą reprezentować. Niby dramat, a trochę komedii i jeszcze w otoczce westernu. Za dużo chcieli zrobić, wyszła papka. Ale przyjemna dla oka, przyznaję. I Depp się spisał, ja tam też nie widziałam w Tonto kopii Sparrowa.

Marcin Moszyk: Kopia to zbyt duże słowo. Według mnie te dwie wykreowane przez Deppa postacie w wielu miejscach są do siebie podobne. Zarówno Sparrow, jak i Tonto, to bohaterowie komiczni, zakręceni, łamiący społeczne schematy. Uciekają się do niekonwencjonalnych metod, gardząc prawie każdym, kogo spotykają na swojej drodze - mają swój świat. Mówcie co chcecie, ale ja uważam, że bez Sparrowa Tonto byłby zupełnie inny.

Adam Siennica: Nie widzę tego tak, jak Marcin. Dla mnie Tonto pod każdym względem był przeciwieństwem Sparrowa i bynajmniej Depp nie kopiuje swojej kreacji. Jasne, powiela niektóre triki, ale raczej nic więcej. A sam film to zbyt duża mieszanka i spore rozczarowanie. Brak efektownej akcji, brak dobrego humoru, irytujący główny bohater i fabularna kalka "Maski Zorro", co pewnie przypadkiem nie jest z uwagi na tych samych scenarzystów.

Kamil Śmiałkowski: Przestrzelone i przekombinowane. Po Piratach panowie stwierdzili, że dadzą jeszcze więcej humoru, ale też jeszcze więcej obserwacji społecznych i historycznych, ale też jeszcze więcej akcji, ale też jeszcze więcej wypasionych efektów. No i wszystkiego jest więcej i nijak się to nie składa na fajny film. Dokładnie tak, jak przy drugim Matriksie, gdzie też wszystkiego było więcej niż w jedynce i przestało być to fajną, zwartą opowieścią.

Kasia Koczułap: Prawda jest taka, że bez kreacji Sparrowa Depp byłby teraz zupełnie innym aktorem, więc ja tym bardziej podziwiam, że potrafił zagrać Tonto inaczej. Szkoda tylko, że partnerował mu Hammer, a nie chociażby Fichtner.

Mateusz Dykier: Jeździec znikąd cierpi na syndrom Piratów. Wszystkiego musi być więcej i lepiej. Wyszło jednak trochę gorzej, bo za dużo w tym kombinowania. Verbiński sam nie wie, czy iść w stronę akcji, powagi i dramatu, czy komedii i wesołej kliszy westernowej. Stąd czasami zdarzają się dłużyzny bądź wzniosłe sceny przeplatane naprawdę dobrymi i zabawnymi momentami. Tonto nie jest Sparrowem, ale Depp od czasów Piratów gra wszystko na jedną nutę. Ten sam zestaw min aktorskich, gestów i sposobu poruszania. Jego emploi jest wciąż te same. "Mroczne cienie", "Dziennik zakrapiany rumem" - cały czas widzę Sparrowa. Co do Jeźdźca - fantastyczny wizualnie i technicznie. Szkoda trochę tych dłużyzn; skrócić o 20 minut i byłoby idealnie.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578855" suggest=""]

The Heat

Oskar Rogalski: Można o Kac Vegas powiedzieć wiele rzeczy, ale nie zmienia to faktu, że zrewitalizował branżę komedii dla dorosłych i od tamtej pory otrzymujemy co roku przynajmniej jeden przyzwoity obraz tego typu. Właśnie taki jest Gorący towar, który wywołał niejeden uśmiech na mojej twarzy. Bardzo przyjemny film na wolny wieczór. I do tego ta nieziemska Sandra Bullock.

Mateusz Dykier: Dobra zabawa, świetnie dobrana para głównych bohaterek, niezły humor i w miarę skomplikowana jak na komedię intryga. Zgadzam się całkowicie z Oskarem.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578856" suggest=""]

The Wolverine

Janusz Wyczołek: Niby fajny, ale jednak czegoś zabrakło. Czekam na kolejny x-menowy film.

Dawid Rydzek: Następny rzeczywiście to będzie "coś". Ja fanem Rosomaka nie jestem (choć Jackman chyba urodził się do tej roli), więc w ogóle jego indywidualne omijam szerokim łukiem. Potem oczywiście nadrabiam, ale raczej z obowiązku aniżeli naprawdę dla przyjemności. Wolałbym zobaczyć osobne filmy z Deadpoolem, Magneto czy Gambitem.

Adam Siennica: Dla mnie dobre kino. Przede wszystkim film przypomina, że komiksowe produkcje to nie tylko pusta rozwałka, ale także coś więcej. Zupełnie inna stylistyka od razu mnie przekonała wspaniałym japońskim klimatem. Hugh Jackman w końcu gra takiego Wolviego, jaki powinien być zawsze. Trochę zgrzyta w końcówce, ale jak dla mnie najlepszy komiksowy film roku.

Kamil Śmiałkowski: Jest ok. Choć powinno być brutalniej - czekam na wersję DVD. W wielu miejscach widać, jak montażysta ciął (niczym Wolverine) bardzo brutalnie.

Marcin Rączka: Już po zwiastunach średnio przemawiał do mnie japoński klimat jako miejsce akcji nowego filmu z Rosomakiem. Temu też wstrzymałem się do czasu wydania DVD. Z wielką uwagą oczekuję Days of Future Past, a Wolverine'a wypada chyba potraktować jako przystawkę, nie do końca smaczną.

Mateusz Dykier: Mi tam smakowała. Może nie była to rewelacyjna uczta, ale zaspokoiłem chwilowy głód mutantów. Zgodzę się zarówno z Adamem, jak i Kamilem. The Wolverine jest bardziej kameralny, ale powinien być brutalniejszy. Aż szkoda, że nie zrealizowano wersji Aronofsky'ego.

Dawid Rydzek: O tak, na Aronofsky'ego byłbym pierwszy w kolejce po bilety.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578857" suggest=""]

Obecność

Marcin Moszyk: Nie lubię horrorów. Nie oglądam horrorów. Nie dlatego, że się boję. Przeraża mnie po prostu, jak wiele z nich opiera się na tym samym, jednym, utrwalonym schemacie. Na Obecność w kinie trafiłem nie do końca z własnej woli, ale muszę przyznać, że film naprawdę może się podobać. Skoro ja nie byłem rozczarowany, to fani tego gatunku filmowego powinni być zachwyceni. Nawet horrorowi sceptycy powinni dać Obecnościszansę!

Oskar Rogalski: Modelowy przykład tego, jak powinno się robić filmy grozy. James Wan nauczył się bardzo wiele od czasów "Piły" i serwuje nam klimatyczny i elegancko nakręcony paranormalny thriller, który pobudza wyobraźnię zamiast szokować na siłę. Dodatkowe brawa za genialny casting.

Marcin Rączka: Już na samym zwiastunie w kinie musiałem zamykać oczy, bo potem cały seans Pacific Rim miałbym skopany. Takim horrorom mówię stanowcze "nie", psychika zbyt słaba, by wytrzymać dwugodzinne tortury.

Kasia Koczułap: Jak czytam tak dobre opinie o horrorze, to strasznie żałuję, że tak się boję. Mam tak samo, jak Marcin - wystarczył mi zwiastun w kinie oglądany przez palce, by się przerazić i spasować.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

[image-browser playlist="578858" suggest=""]

RED 2

Janusz Wyczołek: Stara gwardia może nie bawi tak samo, jak w "jedynce", ale o szczególnym spadku formy powiedzieć nie można.

Adam Siennica: Niezły film, ale nie jest niestety tak dobry jak część pierwsza.

Mateusz Dykier: Prawidła sequela zostały spełnione - było więcej lokacji, więcej wybuchów, akcji i w ogóle wszystkiego więcej. Fajna kreacja Zety-Jones i świetna zabawa rolą Hopkinsa. Malkovich jak zwykle ukradł film, a Willis był po prostu sobą, udającym, że cieszy się z emerytury. Jedynka odrobinę lepsza, ale i tak bawiłem się nie najgorzej.

Czytaj więcej: Recenzja filmu

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj