Serial Czarna lista okazał się jednym z hitów jesiennego sezonu, zbierając dobre recenzje prasy oraz widzów. W amerykańskiej telewizji Czarna Lista z powodzeniem wykorzystuje to, że jest nadawane zaraz po "The Voice" i w poniedziałki o godzinie 22:00 systematycznie gromadzi przed telewizorami ponad 10 mln widzów, będąc jednocześnie najchętniej oglądanym serialem telewizyjnym tego dnia. Efektem tego jest zamówienie produkcji na pełny sezon liczący 22 odcinki.

Serial przypadł do gustu także naszej redakcji, czego efektem było umieszczenie go we wrześniowej liście przebojów. W przedpremierowej recenzji również komplementowaliśmy Czarną listę.

[cytat=napisał Dawid Rydzek] Serialową mieszankę Milczenia owiec i Białych kołnierzyków pomimo całej swojej powtarzalności zrealizowano perfekcyjnie. Swoim charakterem i nieustannym przeplataniem dynamicznej akcji ze wstawkami humorystycznymi przypomina to klasyczny hollywoodzki blockbuster. [/cytat]

Fabuła opowiada o byłym agencie specjalnym Raymondzie "Redzie" Reddingtonie (w tej roli James Spader), jednym z najbardziej poszukiwanych przez FBI przestępców, pośredniczącym w największych aferach kryminalnych na świecie, a przez wielu znanym jako "Concierge przestępczości". Niespodziewanie Red oddaje się w ręce FBI, składając nietypową ofertę współpracy – pomoże FBI w ujęciu  (pierwotnie uznanego za martwego) terrorysty, Ranko Zamaniego.

Premiera w AXN już dziś o 22:00.

[image-browser playlist="587180" suggest=""]

Kamil Śmiałkowski: Urzekła mnie ta historia. Rzecz przed obejrzeniem wydawała się raczej z tych mniej oryginalnych i jadących na fali popularności seriali o czarnych charakterach. I to jeszcze raczej procedural. Tymczasem wyszło. To kolejny dowód na starą zasadę - nie zawsze chodzi o oryginalność, ale o jakość wykonania. Spader - świetny; młoda pani, której nazwiska jeszcze nie zapamiętałem - idealnie pasuje do postaci. Jest dobrze. To serial dla tych wszystkich, którym nie do końca pasuje klimat, charakter i pomysł na Hannibala - jego oniryczność i zamotanie. Tu dostajemy analogiczną sytuację wyjściową co w Milczeniu owiec - młoda agentka i stary badass, którzy pomagają sobie nawzajem (nie za darmo) - a potem zobaczymy, w którą stronę to wszystko się rozwinie. Na pewno jest ciut lżej, a dla mnie to zaleta. Mam sporą nadzieję, że wyjdzie z tego serial tak dobry jak np. Person of Interest, więc będę go śledzić z uwagą.

Łukasz Ancyperowicz: Oj, Kamil ma sporo racji! Serial ten kupił mnie od praktycznie pierwszej minuty. Koncept, choć dobrze znany i pokazany już w wielu serialach (np. jeszcze niedawno tak popularne White Collar), jest świetnie sprzedany i okraszony zabójczą grą aktorską Spadera. Jak go można nie wielbić? Powiedzcie mi! Zresztą jego partnerka nie jest tylko ładnym dodatkiem do produkcji, ale świetnie kontrastuje z bardziej doświadczonym aktorem i tworzy specyficzną chemię, która bez wątpienia będzie napędzała Czarną listę. Jedyne o co się martwię, to żeby serial nie poszedł za bardzo w stronę procedurala, bo choć pomysły na poszczególne odcinki wydają się ciekawe, to kiedyś muszą ulec wyczerpaniu. Jeśli jednak showrunnerzy zrobią to, co Nolan przy Impersonalnych, wróżę tej produkcji długą i świetlaną przyszłość. Może to być nawet początek nowej ery dla NBC, które ostatnimi laty nieco podupadło.

Marcin Rączka: Maj 2013 roku. Szefowie NBC dumnie ogłaszają, że mają w swoich rękach pilotowy odcinek serialu, który będzie hitem. Określają go jako nie tylko najlepszą premierę sezonu 2013/14, ale też jako najlepszy serial dramatyczny, jaki w ostatnich latach powstał dla NBC. O ile jeszcze wtedy do tych "rewelacji" podchodziłem ostrożnie, tak pilot rozwiał wszelkie wątpliwości. Czarna lista to produkcja idealnie pasująca do dzisiejszych czasów i trendów, które rządzą amerykańską telewizją ogólnodostępną. Z jednej strony mamy do czynienia z dramatem proceduralnym, dzięki czemu widownia nie jest zmuszona oglądać każdego odcinka, bowiem co tydzień bohaterowie skupiają się na innym nazwisku z tytułowej listy. Nie muszę jednak dodawać, że oglądanie nowego serialu NBC na wyrywki to błąd. Wszystko przez bardzo mocno zarysowaną historię ciągłą, rozwijaną systematycznie z tygodnia na tydzień. James Spader to mistrz w swoim fachu, doświadczony aktor, który do roli pasuje idealnie. Partneruje mu Megan Boone, czyli nieokrzesany świeżak zarówno w telewizji, jak i w samym serialu, bowiem jej postać dopiero uczy się, jak wygląda praca w FBI. Scenarzyści w bardzo łatwy sposób zarysowują między bohaterami specyficzną chemię i tworzą kontrast mocno napędzający główny wątek fabularny. Nie brakuje tajemnic, nie do końca wyjaśnionych monologów i sugestii, szczególnie ze strony Raymonda Reddingtona. Czarna lista ma wszystko, by stać się serialem, który w ramówce zagości przynajmniej kilka sezonów. Koncept fabularny jest na tyle obszerny, że o monotonii nie ma mowy.

Kasia Koczułap: Takie właśnie powinny być piloty seriali. Czarna lista przywitała widzów w sposób przemyślany, intrygujący i od razu wiedziałam, że z tym serialem zostanę na dłużej. Duża w tym zasługa Jamesa Spadera, który jest najjaśniejszym punktem obsady. Z Megan Boone łączy go świetna chemia, która jest doskonale widoczna na ekranie. Interakcje tej dwójki nie mogą się nudzić, szczególnie że w tle jest jakaś tajemnica, której jeszcze nie znamy. Bardzo dobrze, że od początku zaznaczono rozbudowany i interesujący wątek główny; miejmy nadzieję, że proceduralny charakter nie będzie tak mocno wybijał się na pierwszy plan. Tu jest jednak ten haczyk, na który twórcy muszą uważać. Widz to rozpuszczone stworzenie, trzeba go wciąż zaskakiwać i dostarczać nowych wrażeń, inaczej szybko się nudzi. Jeśli chce się budować każdy odcinek na "sprawie tygodnia", to trzeba mieć naprawdę oryginalne i świeże pomysły, bo w telewizji już prawie wszystko było. W tym przypadku przepis na sukces to: dużo Spadera, fabuła mocno skoncentrowana wokół głównego wątku i jak najmniej ciamajdowatych agentów FBI. No, chyba że zmądrzeją.

Oskar Rogalski: I jak tu teraz nie powtórzyć się po przedmówcach i nie wspomnieć o największej zalecie Czarnej listy, jaką jest James Spa...a.a.a… Mało brakowało. NBC w końcu idzie z duchem czasu i tworzy serial proceduralny, który ma do zaoferowania coś więcej niż standardową "sprawę tygodnia". Cofając się pamięcią o kilka lat, była tylko jedna taka produkcja w ich ramówce, prawdziwy weteran w postaci Prawa i porządku: Sekcji specjalnej, który do dzisiaj serwuje nam świetne odcinki, inspirując się między innymi prawdziwymi społeczno-politycznymi skandalami w USA. Każdy współczesny procedural musi się czymś wyróżniać, mieć swój znak rozpoznawczy - inaczej idzie do piachu, a w najlepszym wypadku skazywany jest na piątkową banicję. Czarna lista ma Spa...a.a.a otoczonego obiecująca obsadą i powoli krystalizujący się interesujący wątek główny, który z czasem może wysunąć się na pierwszy plan. Serial Jona Bokenkampa (także telewizyjnego debiutanta) to solidna porcja bardzo przyzwoitej rozrywki, ale zarazem produkcja, która ma potencjał by być czymś znacznie lepszym. Jest jeszcze wiele elementów wymagających dopracowania, bo przecież sam Spader tego statku nie pociągnie... Motyla noga, nie dotrwałem.


Jędrzej Skrzypczyk:

Nie oglądam Impersonalnych, nie lubię procedurali, dlatego też podchodzę z dużą rezerwą do tego serialu. Pilot troszkę przypomina mi to, co się działo przy okazji The Following - pomysł wyjściowy całkiem interesujący, główny antagonista niesamowicie charyzmatyczny, jednak na jak długo wystarczy on widzom? Wszystko zależy od scenarzystów. Czy powtórzy się sytuacja ze wspomnianym serialem z Kevinem Baconem, który już zaledwie po paru odcinkach zaczął porażać swoją głupotą, czy może jednak przez cały sezon będzie trzymać w napięciu? 

Drugim istotnym elementem jest obsada. Spadera lubię, wydaje się odpowiednim aktorem do tej roli, jednak czekam na to, aż Raymond pokaże coś więcej. Z kolei Megan Boone może i jest piękna, ale aktorsko nie zachwyca. No cóż - poczekamy, zobaczymy. Póki co jest nieźle, ale mało oryginalnie. Ileż to razy badass współpracował z wymiarem sprawiedliwości? Nie musimy szukać daleko - NBC przecież emituje fantastycznego Hannibala, który pod względem realizacji (te zdjęcia...) i scenariusza zachwyca. Jeśli The Blacklist choć zbliży się pod tym względem do serialu Bryana Fullera, to będzie dobrze.

Marcin Zwierzchowski: Ten serial to najlepszy dowód na to, że oryginalność nie jest warunkiem koniecznym do osiągnięcia świetności. Jeżeli rozłożymy Czarną listę na czynniki pierwsze, wyjdzie nam wtórność, wtórność i wtórność na prawie każdym polu. Tylko co z tego, skoro wszystko zostało złożone i podane w taki sposób, że ogląda się świetnie? Dla mnie największą zaletą serialu nie był Spader, ale odpowiednia mieszanka napięcia i humoru - jeżeli reżyser w jednym odcinku potrafi połączyć efektowną scenę poddania się głównego bohatera agentom, sekwencję "tortur", a na koniec rozładować to wszystko z pomocą pewnego bohatera słowiańskiego pochodzenia, to tylko świadczy o jego kunszcie. Czarna lista po prostu intryguje, w czym olbrzymia zaleta bardzo, bardzo wyraźnie zarysowanego wątku głównego. Ja także nie lubię procedurali, odpadłem choćby od Impersonalnych, ale nie chodzi o to, że mam coś do formuły, tylko o fakt, że strasznie trudno zrobić z jej użyciem coś ciekawego. Czarna lista sprawia wrażenie, jakby chciała być pozytywnym wyjątkiem.

Tomasz Skupień: Niby miłe dla oka, niby przyjemnie się ogląda - ale szału nie ma. Wszystko już kiedyś było, mniej lub bardziej rozbudowane. Zgodzę się, żyjemy w epoce remiksu i trudno stworzyć coś nowego. The Blacklist dobrze operuje schematami gatunku - ale tylko dobrze. Napięcie jest, z tym się zgodzę, ale wtórne i czasami przewidywalne. Najmocniejszy punkt to Reddington, świetnie zagrany przez Jamesa Spadera - w końcu czarne charaktery najlepiej się pisze i kreuje. Choć sam pomysł kryminalisty współpracującego z FBI i mającego ukryty w tym cel - nietrudne do przewidzenia. Podobnie jak kilka innych zagrań, które wiadomo, że musiały się pojawić, co czasem prowadziło bardziej do poczucia absurdu niż zaskoczenia. Zobaczymy, co twórcy pokażą dalej.

Adam Siennica: Największą zaletą pilota jest jego reżyser, Joe Carnahan, który z wydawałoby się oklepanego pomysłu tworzy coś, co ogląda się z zaciekawieniem i zapartym tchem. Kreuje on fantastyczną atmosferę i doskonale prowadzi charyzmatycznego Jamesa Spadera, który kradnie każdą scenę. Nie obywa się jednak bez wad, gdyż od razu widać, że postacie agentów FBI są bardzo mdłe. Szczególnie negatywne wrażenie robi agent Ressler, którego zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Przez cały seans Czarnej listy miałem podobne uczucie jak przy oglądaniu pierwszego sezonu Impersonalnych. Oba seriale mają "to coś", co pomimo widocznych wad powinno stworzyć produkcję wyróżniającą się na mapie telewizji.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj