Amerykanie kochają bezkrytycznie jedynie trzy rzeczy. Futbol, hot-dogi oraz swój system sądowniczy. O ile pierwsze dwa występują notorycznie w filmach, o tyle trzeci jest ich gwiazdą. Areną, na której zmagają się współcześni gladiatorzy uzbrojeni w kodeksy, nienaganną dykcję oraz bezgraniczną pewność siebie. Hollywood już dawno rozpoznało potencjał drzemiący w ciasnych salach sądowych, w których napięcie, wraz z potem, okrasza oblicza uczestników prawnych dysput, a siedzącą na krawędziach krzeseł publika oddaje się rozrywce porównywalnej z gonitwami koni wyścigowych. Ta jedność czasu i miejsca akcji od lat daje pole do popisu scenarzystom i reżyserom, którzy raz po raz zgarniają nagrody za swe sądowe produkcje. Ale nic w tym dziwnego, skoro Stany Zjednoczone licząc sobie ledwie pięć procent światowej populacji generują pięćdziesiąt procent jej prawników. Katedry prawa to najbardziej prestiżowe wydziały uczelni, liderzy wszelkich rankingów. Dzięki temu każdy Amerykanin doskonale zdaje sobie sprawę z tego co mu wolno, a czego ma się wystrzegać, wie, że posiada prawo do adwokata i może zachować milczenie, a jeśli w toku przesłuchania narazi się na samooskarżenie bez cienia zawahania powoła się na piąta poprawkę do amerykańskiej konstytucji. Chyba nie ma w Polsce widza, który nie spotkałby się choć raz w życiu z podobnymi słowami w filmie rodem zza Atlantyku. W każdej dekadzie, począwszy od lat 50. XX wieku możemy znaleźć emblematyczne dla epoki przykłady takich obrazów. Spotka się zapewne z gremialną aprobatą opinia, iż poprzeczkę w tej konkurencji zawiesił Sidney Lumet ze swymi 12 Angry Men. Fabuła w całości rozgrywa się w sali posiedzeń po zakończonym procesie, gdzie deliberuje ława przysięgłych złożona z tuzina mężczyzn. Obserwujemy zmagania anonimowego ławnika kreowanego przez Henry Fonda, który w imię sprawiedliwości stara się przekonać do swych racji pewnych swego towarzyszy, gotowych skazać na szafot młodego chłopaka latynoskiego pochodzenia. My przed ekranami śledzimy z zapartym tchem jak z każdym następnym głosowaniem coraz większa liczba ławników przychyla się do wyroku: „niewinny”. Przyglądamy się zauroczeni największemu fenomenowi amerykańskiego systemu sprawiedliwości. Sądowi równych sobie obywateli. Pozbawieni wykształcenia prawniczego przypadkowi ludzie decydują często o życiu i śmierci podsądnych. Sidney Lumet w wirtuozerski sposób pokazuje jak ludzkie namiętności i słabości mogą przyczynić się do złamania czyjegoś życia w zupełnej zgodności z panującym prawem. Widzimy również istotność imperatywu, który ma przyświecać ławie przysięgłych, ażeby decyzję o skazaniu oskarżonego podejmowali „ponad wszelką wątpliwość”. To słynne wyrażenie, w oryginale brzmiące: „beyond reasonable doubt” jest tym co przewija się w niemal każdej amerykańskiej produkcji o tematyce prawnej. Lata sześćdziesiąte to odważniejsze podejście Hollywood do spraw obyczajowych i społecznych, czego odzwierciedlenie znajdujemy w ekranizacji powieści Harper Lee To Kill a Mockingbird. To historia współczesnego amerykańskiego everymena. Samotnego ojca chłopca i dziewczynki, która jest narratorem opowieści. Atticus Finch to ostoja niewielkiej wspólnoty na amerykańskim południu z czasów funkcjonującej segregacji rasowej, który podejmuje się obrony czarnoskórego mężczyzny oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Liberalny adwokat, w którego wciela się Gregory Peck, staje - podobnie jak ławnik z filmu Sidney Lumet - w opozycji do otaczającej go zbiorowości, podejmując się wyważonej i merytorycznej argumentacji przeciw uprzedzeniom, których podstawy nie opierają się na racjonalnych przesłankach, ale na emocjach ufundowanych na nienawiści. Choć sytuacja ta odbija się na jego komforcie fizycznym i psychicznym, daje on świadectwo wytrwałości w bronieniu wartości, których chce nauczyć własne dzieci. Pomimo, że jego starań nie wieńczy sukces, to my widzowie wiemy po czyjej stronie stoi słuszność. Film Robert Mulligan to kultowe dzieło dla amerykańskiej publiczności i ważny głos w rozpoczynającej się walce o zrównanie wszystkich obywateli wobec prawa, niezależnie od ich koloru skóry. Ledwie rok po premierze filmu gubernator Alabamy George Wallace powie: „Segregation now, segregation tomorrow, segregation forever”, na co odpowiedzią ze strony Martina Luthera Kinga będzie zorganizowanie Marszu na Waszyngton, gdzie padną słynne słowa: „I have a dream”. Dekada lat siedemdziesiątych to okres chaosu i niepewności w amerykańskich domach. Rosnąca przestępczość, wszechobecne narkotyki oraz skandale na szczytach władzy dotarły do świadomości i uczuć młodego pokolenia w Fabryce Snów. Charakterystycznym obrazem z tego okresu jest ...And Justice for All kanadyjskiego reżysera Norman Jewison. To nieco groteskowa i wpisująca się w klimaty pastiszu opowieść o zagubionym w odmętach korupcji i cynizmu adwokacie, który nie może pogodzić się z faktem, że przychodzi mu bronić sędziego oskarżonego o gwałt, który jest winny, oraz innych klientów, którzy, choć niewinni, pozostają bez szans w konfrontacji z sądowym Lewiatanem. Absurdalne sytuacje i komiczne dialogi znajdują swe ujście w słynnej ekspiacyjnej erupcji, gdy główny bohater z wykorzystaniem całego kunsztu Al Pacino wykrzykuje w kierunku sędziego i wszystkich uczestników procesu: "You're out of order! You're out of order! The whole trial is out of order! They're out of order!". Ten słynny tekst na stale wszedł do słownika amerykańskiej popkultury i był wielokrotnie wykorzystywany w innych produkcjach. Lata osiemdziesiąte to nie czas na przesiadywanie w nudnych salach sądowych. To czas serii Rambo i Top Gun. USA pod rządami Reagana jest uśmiechnięte, słoneczne i ślepe na problemy, których nie jest w stanie rozwiązać F-16. Nie przypadkiem Frank Galvin w wykonaniu Paul Newman w filmie The Verdict to blisko sześćdziesięcioletni alkoholik, który najlepsze lata ma już za sobą, a u kresu swej kariery decyduje się wziąć słuszną sprawę, którą zamiast zakończyć polubownie postanawia rozstrzygnąć przed obliczem ławy przysięgłych. Ten matuzalem będący reliktem czasów, które wszyscy z ulgą pozostawili za sobą, jest hollywoodzkim świadectwem nadchodzących zmian. Klamrą spinająca pewien okres w dziejach amerykańskiej kinematografii jest również osoba reżysera. Za kamerą stanął bowiem Sidney Lumet. Ostatnia dekada dwudziestego wieku to ponowna popularność tematów około sądowych. A Time to Kill, Primal Fear, The Client czy A Few Good Men to przykłady nowego rozrywkowego wykorzystania sztafażu prawniczego. Ekranizacje popularnych powieści autorstwa John Grisham, oraz młode gwiazdy Hollywood w głównych rolach spowodowały, że gatunek dotąd zarezerwowany dla tematyki nieco bardziej nobliwej, stał się popołudniowym sposobem spędzania czasu amerykańskich mas. Oscary dla Jeremy Irons za Reversal of Fortune, Marisa Tomei za My Cousin Vinny czy Tom Hanks za Philadelphia wskazują również, że rozgrywające się w salach sądowych historie odzyskały uznanie ze strony Akademii Filmowej. Dwudziesty pierwszy wiek to ekspansja opisywanego przeze mnie wątku na ekran telewizyjny. Seriale takie jak Boston Legal, The Good Wife, Damages i Suits udowodniły, że wieloodcinkowe serie mogą być świetną platformą do zbudowania kompleksowych historii z prawnikami w roli głównej. Dwa tysiące szesnasty rok przyniósł nam trzy produkcje, które znakomicie wpisują się we wspomniany trend. W lutym zadebiutował serial stacji FX American Crime Story. Nagrodzony dziewięcioma statuetkami Emmy obraz opowiada o najsłynniejszej sprawie sądowej lat dziewięćdziesiątych, czyli morderstwie żony O.J. Simpsona oraz Rona Goldmana. Simpson, emerytowana gwiazda futbolu amerykańskiego, celebryta i aktor filmowy był ulubieńcem Ameryki. Tłem tych wydarzeń był konflikt pomiędzy czarnoskórą społecznością Los Angeles, a policją w związku z pobiciem Rodney’a Kinga. Zrehabilitowanie oskarżonych o to stróżów prawa spowodowało sześciodniowe zamieszki, które radykalnie wpłynęły na optykę stosunków rasowych w USA. Od chwili zatrzymania afroamerykańska społeczność, oraz liberalnie nastawieni biali uznali, że wytypowanie Simpsona jako sprawcy było przejawem rasizmu ze strony Departamentu Policji Los Angeles. Serial prowadzony przez Ryan Murphy jest kroniką tych wydarzeń obejmującą proces i ostateczne uniewinnienie O.J’a. Widz ma niebywałą okazję i przyjemność przyjrzeć się skrupulatnej pracy adwokatów i prokuratorów oraz rosnącemu wpływowi mass mediów na decyzje amerykańskiego społeczeństwa. Smaczek tej historii stanowi obecność u boku Simpsona jego najlepszego przyjaciela Roberta Kardashiana, ojca słynnych dziś sióstr Kardashian. W obsadzie serialu znaleźli się tacy aktorzy jak John Travolta, Cuba Gooding Jr. czy Sarah Paulson. Czerwiec to premiera na antenie HBO dramatu kryminalnego pt. The Night Of. To historia studenta pakistańskiego pochodzenia (w tej roli Riz Ahmed) spędzającego noc z przygodnie poznaną kobietą, którą potem znajduje martwą w jej sypialni. Autorzy, ze Steven Zaillian, scenarzystą m.in. Schindler's List na czele, od początku budują napięcie każąc nam się zastanawiać, czy główny bohater jest rzeczywiście sprawcą brutalnego mordu. Jego obrony podejmuje się grany przez John Turturro adwokat cierpiący na egzemę nóg , która negatywnie wpływa na jego relacje z otoczeniem i szacunek ze strony klientów oraz policji. Powoli, z odcinka na odcinek, otrzymujemy nowe informacje mające nam uświadomić co mogło się wydarzyć feralnej nocy. Nie da się jednak nie odczuć pewnego spadku tempa, które powoduje rosnącą niecierpliwość, a nawet znużenie po stronie widza. Scenarzyści, bardzo ochoczo przystępują również do psucia wizerunku młodego studenta, który szybko dopasowuje się do więziennego środowiska tracąc ostatnie resztki niewinności. Siłą serialu jest uczynienie pierwszoplanową postacią muzułmanina, w czasach gdy wyznawcy islamu nie cieszą się najwyższym zaufaniem wśród zachodniej opinii publicznej. Ogromnym atutem produkcji jest również obsada, w której znajdują się jeszcze Peyman Moaadi znany z filmów Asghar Farhadi oraz Michael K. Williams, pamiętny Omar z The Wire. Miesiąc temu natomiast, Amazon wypuścił najnowszy serial twórcy Ally McBeal, David E. KelleyGoliath. To opowieść o zdyskredytowanym, upadłym adwokacie Billym McBridzie, który topi wspomnienia w oparach alkoholu. Zbiegiem okoliczności trafia mu się sprawa, dzięki niej może się zemścić na firmie, której jest współzałożycielem, obecnie kierowanej przez jego byłego partnera i nie pamiętającej już o świetności jednego ze swoich dawnych szefów. Sprawa dotyczy śmierci pracownika firmy zbrojeniowej, która w celu ukrycia swej odpowiedzialności upozorowała samobójstwo zmarłego. Sam proces i to czego on dotyczy nie jest aż tak istotny, jak rywalizacja pomiędzy odgrywającymi główne role Billy Bob Thornton a William Hurt. Ten pojedynek dwóch charyzmatycznych aktorów trzyma oś fabularną serii. David E. Kelley to porządny rzemieślnik, ale jego warsztat sprawdza się wiarygodniej w lżejszej formie obyczajowej, więc momenty, które powinny wzbudzić grozę, pozostawiają odbiorcę obojętnym. Natomiast miłośnicy prawniczego języka i kruczków z arsenału amerykańskiej jurysprudencji będą usatysfakcjonowani wiedzą i przenikliwością scenarzystów. Wszystkie trzy wspomniane obrazy plasują się w czubie stawki telewizyjnych produkcji o charakterze prawniczym, niemniej daleko im do statusu dzieł kultowych. Wszystkie oprócz wielu zalet, muszą się przyznać do paru uchybień, ale potencjalny widz nie będzie rozczarowany po seansie spędzonym z którymkolwiek z tych tytułów. Nam, amatorom szermierki słownej w wykonaniu prawniczych znakomitości pozostaje cieszyć się z niesłabnącego zainteresowania producentów tym bogatym w tradycje tematem. Rosnąca aktywność dostawców internetowych usług takich jak Netflix, Amazon czy HULU powoduje, że możemy być spokojni o ilość, ale też jakość tych produkcji. Pozostaje nam wierzyć, że przyszły rok będzie równie urodzajny jak ten mijający.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj