Z uwagi na świadomie określoną politykę studia dotyczącą wynajdywania i angażowania ciekawych, ale mniej doświadczonych i uznanych twórców nazwiska niektórych reżyserów mogą nie być znane szerszej publiczności. Wbrew pozorom jest to jednak grono zróżnicowane pod wieloma względami. Przybliżamy więc sylwetki poszczególnych budowniczych Kinowego Uniwersum Marvela.

Jon Favreau

Jon Favreau
  Pierwszy z reżyserów MCU to twarz, którą powinniście kojarzyć, Jon Favreau od lat z powodzeniem łączy bowiem reżyserskie zapędy z aktorską pasją. Przed kamerą pojawia się nawet częściej, a najbardziej znany jest z filmów „Rudy”, „Swingers”, „Gorzej być nie może”, „The Break-Up” (w którym prowadził go Peyton Reed) oraz „Chef”, którego ponadto sam wyreżyserował, napisał scenariusz i wyprodukował. Nie stroni również od epizodycznych ról - pojawił się w tegorocznej „Entourage”, odgrywając samego siebie, a niedawno mogliśmy go oglądać w „The Wolf of Wall Street”. Najważniejsze osiągnięcia zza kamery to - poza „Szefem” – „Elf” oraz „Cowboys & Aliens”, a także współpraca z Marvelem. Jego „Iron Man” wylał fundamenty pod powstanie kolosa, którego znamy dzisiaj. Dla równowagi „Iron Man 2” to z kolei jeden z najgorszych filmów uniwersum. Przy „Iron Man 3” zadowolił się rolą producenta wykonawczego, a we wszystkich tych filmach pojawiał się także jako Happy Hogan, lojalny ochroniarz i powiernik Tony’ego Starka. Favreau ma już prawie 50 lat i jego filmografia nie budzi szczególnych zachwytów. To artysta przeciętnie utalentowany, ale przede wszystkim zapalony fan - filmów, komiksów i seriali. Swojskie podejście w jego twórczości wyraźnie czuć. W ekranizację przygód Iron Mana tchnął świeży, nowoczesny i realistyczny styl, który zjednał widzów i krytyków na całym świecie. Sequel nie dorównał poziomem "jedynce", ale i tak współpracę Favreau z Marvelem trzeba ocenić pozytywnie. Początkowy sukces umożliwił budowę spójnego świata, ale największą zasługą reżysera pozostaje obsadzenie Roberta Downeya Jr. Jako ciekawostkę wspomnieć można, iż Favreau wystąpił już wcześniej w ekranizacji Marvela – jako Foggy Nelson w kinowym „Daredevil”.

Louis Leterrier

Louis Leterrier
  O francuskim reżyserze łatwo jest zapomnieć, tak jak łatwo zapomina się o przynależności „The Incredible Hulk” do kinowej rodziny Marvela. Leterrier to wyrobnik rozrywkowego kina akcji, które nie przejawia specjalnie wyższych ambicji. Zasłynął brawurowym „The Transporter” i „Transporter 2” z Jasonem Stathamem w roli głównej. Niezły był „Danny the Dog”, ale już „Clash of the Titans”, a szczególnie „Now You See Me” to filmy, delikatnie mówiąc, kiepskie, choć swoich fanów mają. Nie jest to jednak imponujące resume, a można nawet powiedzieć o tendencji spadkowej. Krytycy wskazywali, że kręcąc „The Incredible Hulk”, Leterrier sprawnie poradził sobie z sekwencjami akcji, ale zaniedbał wszystkie inne elementy. Widzowie mieli dla filmu więcej ciepłych słów, choć daleko było im do ekstazy. Z uwagi na niesatysfakcjonujący wynik w box office i zawirowania z prawami do postaci do kontynuacji nie doszło. Nie jest to wina wyłącznie reżysera, acz pozytywnej cenzurki nie sposób mu wystawić. Co ciekawe, jego faworytem do roli Bruce’a Bannera był Mark Ruffalo, ale o samej współpracy z Marvelem najlepiej jest… zapomnieć.

Kenneth Branagh

Kenneth Branagh
  Pochodzący z Północnej Irlandii Kenneth Branagh to człowiek orkiestra i - wśród filmowców Marvela - artysta najwyższego kalibru. Reżyser, aktor, scenarzysta i producent, a przede wszystkim miłośnik Wiliama Szekspira. Adaptacje dzieł słynnego pisarza stanowią lwią część dorobku Branagha i to za nie jest on najbardziej ceniony, czego dowodem są liczne nominacje do prestiżowych nagród. „Henryk V” (reżyserki debiut), „Much Ado About Nothing”, „Hamlet”, „Stracone zachodu miłości” czy też „Jak wam się podoba” to najważniejsze pozycje. Realizacja „Thor” była dla niego pierwszym w karierze doświadczeniem z kinem wysokobudżetowym i choć nie ma on na razie zamiaru powracać do franczyzy, to jednak kino rozrywkowe spodobało mu się do tego stopnia, że nakręcił jeszcze (z gorszym skutkiem) „Jack Ryan: Shadow Recruit” i (z lepszym skutkiem) aktorską wersję „Cinderella”. Jako aktor – poza filmami, które reżyseruje i sam w nich występuje - najbardziej kojarzony jest z ról w: „Otello”, „Wild Wild West”, „Harry Potter and the Chamber of Secrets” „Valkyrie”, „My Week with Marilyn”, a przede wszystkim z fantastycznego brytyjskiego serialu „Wallander”, w którym wciela się w tytułowego komisarza policji. „Thor” to artystyczny kompromis szekspirowskich zapędów Branagha ze sztandarowymi wymogami hollywoodzkiego widowiska. Współpracy z Marvelem reżyser ten podjął się świadomie, miała ona zapewnić mu komercyjny sukces i pozwolić przebicie się do szerszego grona odbiorców. Sam film wywołał mieszane uczucia zarówno wśród dziennikarzy, jak i widzów. Bezbłędne okazało się jednak samo wprowadzenie nordyckiego boga do panteonu bohaterów Marvela. To Kenneth Branagh postawił na Chrisa Hemswortha i Toma Hiddlestona, broniąc szczególnie wyboru tego drugiego i rozpisując pod niego postać złowieszczego Lokiego. Osoba reżysera przyciągnęła też do obsady takie tuzy jak Sir Anthony Hopkins, Stellan Skarsgård, Natalie Protman (okej, z tego akurat się nie cieszymy) i Idris Elba, którzy razem stworzyli bogatą i barwną paletę bohaterów. Choćby pod tym względem kooperacja Branagha z ekipą Kevina Feige okazała się korzystna.

Joe Johnston

Joe Johnston (w środku)
  Ma już 65 lat, a spełnił się nie jako reżyser, ale specjalista od efektów specjalnych. Zaczynał jako scenograf „Gwiezdnych Wojen”, a za „Raiders of the Lost Ark” doceniony został Oscarem. Jako reżyser zasłynął właśnie dzięki umiejętnemu kreowaniu wizualnej strony swoich filmów. Zadebiutował w 1989 roku z ciepło przyjętym „Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki”. W swoim dorobku ma też dwie pozycje, które dziś określa się mianem kultowych – „Jumanji” i „Dosięgnąć kosmosu”. Jednocześnie jednak to on odpowiada za „Jurassic Park III”, który niczym meteor przyczynił się do kilkunastoletniego wymarcia filmowej serii o dinozaurach. Wart uwagi był jeszcze gwiazdorsko obsadzony „The Wolfman”, urokliwa wariacja na temat popularnej legendy. „Captain America: The First Avenger” to – przynajmniej moim zdaniem – jeden z najbardziej niedocenianych filmów Kinowego Uniwersum Marvela. Johnston udanie połączył w nim dojrzałą i przemyślaną historię z kiczowatą stylistyką oryginalnych komiksów. Tak jak wcześniej Jon Favreau i Kenneth Branagh, z nawiązką spełnił zadanie wprowadzenia na scenę kolejnego herosa. Jedną z jego kluczowych decyzji okazało się też zatrudnienie na stanowisku scenarzystów Christophera Markusa i Stephena McFeely, którzy dziś udanie współpracują z braćmi Russo i razem z nimi kształtować będą przyszły wygląd uniwersum.

Joss Whedon

Joss Whedon
  Prawdopodobnie największy nerd wśród wszystkich filmowców Marvela. Urodził się w 1964 roku, oczywiście w Nowym Jorku, a różnorodność wyzwań, jakich się podejmował, może robić wrażenie. Zasłynął przede wszystkim jako reżyser i scenarzysta telewizyjny, twórca takich kultowych pozycji jak „Buffy The Vampire Slayer”, „Angel”, czy „Firefly”, a obecnie także „Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.”. Pisanie scenariuszy to jego mocna strona, oprócz wspomnianych seriali i serii „Avengers” współtworzył także skrypty do „Domu w głębi lasu” oraz… „Toy Story”! Sprawdza się również jako pisarz komiksowy - dla wydawnictwa Marvel stworzył m.in. kapitalnie ocenianą serię „Astonishing X-Men”. Wizja „The Avengers”, jaką roztoczył przed studiem, pozwoliła mu zdobyć pozycję reżysera i scenarzysty filmu. Pierwsza odsłona zgrupowania dotychczasowych superbohaterów to blockbuster wyjęty żywcem ze słownikowej definicji. Efektowny, rozrywkowy, wciągający i zabawny. O problemach dotyczących prac nad kontynuacją pisaliśmy ostatnio, a choć „Avengers: Age of Ultron” nie jest pozbawiony wyraźnych wad, to jednak Whedon wyszedł z sytuacji obronną ręką, realizując widowisko o komiksowych proporcjach. Z uwagi na wspomniane kontrowersje ocena jego współpracy z Marvelem wymyka się jednoznacznym wnioskom. Dołożył być może najważniejsze cegiełki na drodze rozwoju uniwersum, bardzo często konsultował pozostałe filmy, ale jednocześnie przyjął na siebie ogromną presję. Ona również przyczyniła się do konfliktów z producentami, a w dalszym stopniu także do zmęczenia reżysera i podejmowania gorszych decyzji. Dziś Whedon czuje się wypalony i na razie odsuwa się od Kinowego Uniwersum Marvela. Zajmie się pisaniem komiksu „Twist”, ale jestem pewien, że za kilka lat tryumfalnie powróci, realizując np. sequel „Captain Marvel”, która jest jedną z jego ulubionych bohaterek.

Shane Black

Shane Black
  53-letni Amerykanin był pierwszym reżyserem Drugiej Fazy filmów MCU. Co ciekawe, „Iron Man 3” był zaledwie drugim projektem, przy którym stanął za kamerą. Zadebiutował aż 8 lat wcześniej z brawurową komedią „Kiss Kiss Bang Bang”, która choć rozgrywa się współcześnie, to utrzymana jest w stylu filmów noir. Główną rolę zagrał w niej… Robert Downey Jr. Z powodu udanej współpracy aktor wsparł kandydaturę Blacka w negocjacjach z Marvelem. Te dwa filmy pozostają na razie jedynymi w jego reżyserskim dorobku, w planach są już jednak kolejne pozycje i zapowiadają się one co najmniej intrygująco. Będą to: „Doc Savage”, ekranizacja przygód superbohatera rodem z pulpowego magazynu, o której na razie niewiele wiadomo, reboot „Predatora”, a także ciekawie obsadzony (m.in. Ryan Gosling i Russell Crowe) kryminał „The Nice Guys”. Shane Black zasłynął jednak przede wszystkim jako scenarzysta. Tworzy lub współtworzy scenariusze do wszystkich swoich filmów, a błysnął pod koniec lat 80., kiedy to dał popkulturze ponadczasowy już dziś klasyk komedii sensacyjnych i buddy-cop movies – „Lethal Weapon”. Duet Gibson-Glover na długie lata wyznaczył standardy gatunku, a za skrzącymi się dowcipem dialogami stał właśnie Shane Black. W latach 90. napisał jeszcze scenariusze takich filmów jak „The Last Boy Scout”, „Last Action Hero” i „The Long Kiss Goodnight”, które jednak nie powtórzyły początkowego sukcesu. Okazyjnie i bez szczególnych osiągnięć Black para się też aktorstwem. Na ocenę jego współpracy z Marvelem spory wpływ ma jedna fabularna decyzja z „Iron Mana 3”, a mianowicie pewien twist, w którym Ben Kingsley wygląda tak, jak powinien wyglądać, ale nie jest tym, kim powinien być. Na pomysł ten wpadł współscenarzysta, Drew Pearce, a sam Black ochoczo go zaakceptował. Po premierze przyznał, że decyzja ta miała błogosławieństwo również szefów studia, którzy pozwolili mu swobodnie łamać kanony komiksu, ale oczekiwali informowania na bieżąco i współudziału w procesie rozważania różnych koncepcji. Niedługo później Marvel wypuścił krótkometrażówkę, która przywracała właściwy porządek rzeczy i stanowiła niejako przyznanie się do błędu. Czyżby więc był to przykład nadmiernej wolności twórczej? Pomijając nieszczęsnego Mandaryna, „Iron Man 3” dorównuje jednak pierwszej części i stanowi wzorową mieszankę akcji i humoru, która na dodatek pogłębia rys psychologiczny Tony’ego Starka. Shane Black poradził więc sobie bardzo dobrze - brakło kogoś wyżej, kto gorszemu pomysłowi powiedziałby stanowcze nie.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj