DAWID MUSZYŃSKI: Podczas przygotowywania się do roli Johna Franklina korzystałeś jedynie ze scenariusza czy postanowiłeś bardziej zgłębić temat? Ciarán Hinds: Przeczytałem książkę - gdy byłem gdzieś w połowie, postanowiłem wspomóc się bogatym źródłem wiedzy, jakim jest Wikipedia. W najśmielszych snach nie spodziewałem się, że jest tyle informacji na jego temat Przeczytałem nawet kilka listów jego autorstwa, które pomogły mi zrozumieć, jakim był człowiekiem. Słyszałeś o tej ekspedycji wcześniej? Czy dopiero gdy zaproponowano ci udział w tym projekcie? Nie miałem o niej bladego pojęcia. Co ciekawe, w szkole przez kilka lat uczęszczałem na lekcje o brytyjskiej historii, ale tam też nikt o tej wyprawie nie wspominał. Jak się teraz tak nad tym zastanowiłem, to edukacje w tym temacie zakończyliśmy na wojnach napoleońskich, więc może dlatego nie słyszałem o tym, co się wydarzyło na obu statkach. Czytając scenariusz, nie miałeś uczucia, że to produkcja, którą ze względów wizualnych powinno się oglądać raczej na dużym ekranie? Technologia poszła tak do przodu, że ten podział na kino i telewizje praktycznie zanikł. Ludzie posiadają w domach coraz większe telewizory, filmowcy kręcą na coraz lepszych kamerach i ta jakość obrazu telewizyjnego i dbałość o detale sprawia, że każdy w domu może mieć takie prywatne małe kino. Ale przyznam ci się, że podczas kręcenia wielu z nas było pełnych podziwu dla wiary, jaką producenci obdarzyli nasz dział techniczny, który to wszystko tworzył w postprodukcji. To oni oczami swojej wyobraźni widzieli, jak ten serial będzie wyglądał. Z naszego punktu widzenia plan zdjęciowy wyglądał bardzo zabawnie, ponieważ dookoła statku rozciągnięte były kilometry zielonego materiału. Jak rozumiem w takich warunkach trudno było wczuć się w rolę zamarzającego i popadającego powoli w obłęd kapitana? W dużej mierze musiałem polegać na swojej wyobraźni, ale nie powiem, koledzy, którzy nie zdejmowali swoich kostiumów praktycznie przez cały dzień, bardzo pomagali. Gdy się rozglądałem, wszędzie widziałem członków załogi statku, którym „dowodziłem”. Panowała taka niepisana zasada, że każdy po zakończeniu swoich ujęć nie chowa się w swojej przebieralni, tylko jest cały czas obecny na planie. To pomagało mi wprowadzić się w pewien klimat. Łódź, która została wybudowana, stawała się dzięki temu bardziej klaustrofobiczna. Nie wiem, czy wiesz, ale bardzo dużo linii dialogowych w takich serialach jest dogrywanych w późniejszym czasie. W tym wypadku miało to miejsce w Budapeszcie. Ktoś wpadł na „genialny” pomysł, by obniżyć temperaturę w studio do -15 stopni, tak byśmy naprawdę zamarzali podczas wygłaszania naszych kwestii. Pogoda postanowiła, że nam dokopie jeszcze bardziej, ponieważ temperatury na zewnątrz też były minusowe. Tak więc przez cały pobyt w Budapeszcie byłem zziębnięty, zmęczony i wkurzony. Czyli taki jak mój bohater. Jak rozumiem, jesteś zadowolony z wyniku końcowego? Aż głupio mi się do tego przyznać, ale trudno. Nie widziałem jeszcze ani jednego odcinka. Gdy zakończyliśmy pracę, od razu ruszyłem do następnego projektu w teatrze, gdzie siedzę już piąty miesiąc. Podczas promowania Terroru także nie miałem okazji uczestniczenia w żadnym z pokazów, więc widziałem tyle co na krótkich reklamówkach. Ale słyszałem od moich znajomych, że wygląda genialnie i historia jest bardzo dynamiczna. Czekam więc z niecierpliwością na moment, kiedy będę miał okazję samemu go obejrzeć. Łatwo było zapomnieć o tej postaci i wcielić się w kolejną? Nie. Pierwszy raz w swojej karierze grałem postać, która umiera w taki sposób. Trudno to zapomnieć lub przejść nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza że kręciliśmy tę śmierć w segmentach, co samo w sobie było bardzo nieprzyjemne. Jednak gdy zapoznałem się ze scenariuszem moich kolegów, to poczułem ulgę. Oni mieli dużo brutalniejsze i bardziej przerażające sceny śmierci do zagrania niż ja. Ale by być szczerym i nie kłamać dla budowania jakiejś dziwnej atmosfery wokół serialu, to w szybkim zapomnieniu o tej postaci pomógł mi następny projekt, do którego musiałem się zacząć przygotowywać tydzień po zakończeniu zdjęć do Terroru. W innym wypadku pewnie do teraz bym o niej myślał.
fot. materiały prasowe
A jak wyglądał udział Ridleya Scotta przy tym serialu? Faktycznie był obecny na planie czy jego nazwisko to tylko taki chwyt marketingowy? Ridley Scott jest bardzo zajętym człowiekiem, który ma wiele projektów, więc na planie go nie było i nikogo to raczej nie dziwiło. Jednak dostawał do wglądu niektóre już nagrane sceny i odsyłam nam swoje notatki i przemyślenia, jak możemy to poprawić. Do tego wiem, że brał bardzo duży udział w postprodukcji. Sam szukał ludzi, którzy przy niej pracowali, wybierając jedynie tych najlepszych. Co podobno widać po efekcie końcowym. The Terror jest znakomitym przykładem tego, jak dobre opowieści i scenariusze zaczynają uciekać do telewizji, przez co kino ma coraz mniej ciekawych filmów. Większość z nich to wielkie widowiska ze słabymi scenariuszami, ale za to świetnymi efektami specjalnymi. Da się to wyczuć, jednak wciąż to w kinie możemy obejrzeć produkcje takich wielkich reżyserów jak Wes Anderson, Steven Spielberg czy Martin Scorsese, ale masz rację, świat filmowy się zmienia. Wielu wielkich aktorów kiedyś nie wyobrażało sobie, że będą grać w telewizji, to była dla nich obraza, poczucie, że tracą na ważności. Jednak teraz telewizja ma dużo więcej do zaoferowania. Świetne scenariusze, które pozwalają aktorowi zaprezentować całą paletę emocji. Coś, na co w kinie nie ma czasu. Teraz na dużym ekranie wszystko musi mieć ten komiksowy sznyt. Ma być szybko i widowiskowo. Zabawne, że nawiązałeś do komiksów. W zeszłym roku mogliśmy oglądać cię w Justice League Taka praca. To nie moja wina, że żyjemy obecnie w czasach, w których ekranizacje komiksów zdominowały kino. Nie jestem ich wielkim fanem, ale nie dlatego, że ich nie lubię. Po prostu dorastałem w innych czasach, gdzie nie były one tak wszechobecne, a teraz jestem już za stary, by to nadrabiać i się nimi fascynować. Co do filmów na nich opartych, to też nie jest to mój gatunek. Wolę produkcje skierowane do starszego widza. Traktujące o poważniejszych tematach. Niemniej rozumiem, że ludzie chodzą też do kina dla rozrywki, by się dobrze bawić. Byłbym głupcem, gdybym chciał im to odebrać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj