Fantastyka naukowa na Wyspach i Doktor Who to właściwie wyrażenia synonimiczne. Nie można mówić o jednym, nie wspominając drugiego. I sytuacja ta jest niezmienna od dokładnie pół wieku.

Wydawałoby się, że Doktor Who jest po prostu najważniejszą brytyjską produkcją telewizyjną z gatunku sci-fi i stąd to jego ciągłe wyróżnianie. Jednak wspomniana wyżej grupa "całej reszty", choć liczy kilkadziesiąt tytułów, wcale nie jest od niego większa. Nie odcisnęła też takiego piętna w tamtejszej kulturze, nie wspominając już o zagranicy.

Mający na antenie setki seriali Amerykanie rzadko robią miejsce na produkcje z Wysp (czy właściwie jakiegokolwiek innego państwa), zwykle preferują tworzenie własnych wersji na podstawie zakupionego formatu (choćby Shameless - Niepokorni), a gdy na to nie mają zgody, robią i tak coś bliźniaczo podobnego (Elementary). Za oceanem mają co emitować, mają czym żyć i mają o czym pisać. Oczywiście czasem przebije się tam jakiś Merlin, Sherlock czy inne Downton Abbey, ale są to sytuacje sporadyczne. Każdy Amerykanin za to wie, co się ogląda na Wyspach. I wie, że jest to Doctor Who.

Przy okazji 50-lecia serialu świat na punkcie władcy czasu podróżującego w niebieskiej budce policyjnej oszalał. Blogerzy nagle zapomnieli o innych tematach niż Doktor i Moffat, a większość memów ogranicza się do śmiesznych facetów w muchach. Fenomen brytyjskiego serialu trafił nawet do polskiej prasy i zajął 4 strony w naszej "Polityce". Prawdziwym wyznacznikiem znaczenia tego serialu jest jednak jego obecność w "The New Yorkerze", jednym z najważniejszych amerykańskich tygodników opinii. W pewnym stopniu nowojorsko-, a już na pewno amerykańskocentryczne czasopismo opublikowało niedawno 8-stronicowy artykuł na temat Doktora Who, czyniąc z niego jeden z najważniejszych materiałów w numerze. I gdyby nie fakt, że Steven Moffat, obecny prowadzący produkcję, odpowiada również za cieszącego się ostatnio wielką popularnością Sherlocka, pewnie nie byłoby wzmianki o jakimkolwiek innym brytyjskim serialu. Jill Lepore, autorka artykułu, osadza bowiem Doktora Who w kontekście światowego sci-fi, serial porównuje do "Star Treka", a głównego bohatera do Clarka Kenta.

Doktor Who dwukrotnie wpisał się na listę rekordów Guinnessa – jako najdłuższej emitowany serial science fiction na świecie i jako ten, który odniósł największy sukces (ocena tego jest już dużo bardziej problematyczna, ale pod uwagę brano ponoć całą gamę czynników). Pod tymi względami serial o Władcy Czasu nie ma sobie równych. Właściwie można przyjąć, że przed rokiem 1963, w którym miała miejsce premierę "An Unearthly Child", pierwszego odcinka Doktora Who, nie było nic.

O ile pierwsze telewizyjne brytyjskie sci-fi powstało już w roku 1938 (opowiadające o buncie robotów "R.U.R"), o tyle to, co się zachowało, pochodzi dopiero z roku 1953 ("The Quartermass Experiment", czyli inwazja kosmiczna na małym ekranie). Już wtedy spotkano się z ograniczeniami budżetowymi, w efekcie czego skupiono się na bohaterach, a o wielkich, wzbudzających grozę wydarzeniach tylko wspominano. Choć dziś seriale telewizyjne przeżywają swoje najlepsze chwile w historii i mogą liczyć na niewyobrażalne jeszcze dekadę temu budżety, pewne rzeczy się nie zmieniają. Wciąż na efekty specjalne chodzimy do kina, a przed telewizorem oglądamy "jedynie" historię i uczestniczących w niej bohaterów.

Do perfekcji wszystkie wykorzystywane do tej pory elementy doprowadził wyemitowany po raz pierwszy w 1963 roku właśnie Doktor Who, pierwsze cotygodniowe brytyjskie science fiction. Reszta tej historii jest już powszechnie znana – produkcja stała się prawdziwym fenomenem i nie schodziła z anteny przez następne 26 lat.

BBC wykorzystywało popularność Doktora i realizowało kolejne projekty z tego gatunku. W połowie lat 60. powstało "One of the Unknown", które na Wyspach nosi miano kultowego i porównuje się go pod tym względem do amerykańskiej "Strefy Mroku" Roda Serlinga.

Widząc sukcesy telewizji publicznej, stacje komercyjne również dołączyły się do walki o widza zainteresowanego sci-fi. ATV wyprodukowało "UFO", kolejną wariację na temat inwazji obcych, a ITV próbowało widownię Doktora przyciągnąć do siebie bliźniaczymi produkcjami – w latach 70. było to "Timeslip" i The Tomorrow People. Ten drugi serial doczekał się ośmiu sezonów i choć produkcji BBC nie dorównał, można uznać go za spory sukces stacji. The Tomorrow People opowiadało o homo superior, następnym stadium ludzkiej ewolucji (więcej pisaliśmy o tej produkcji w cyklu "Zapomniany serial"). W serialu młodzi ludzie w okresie dojrzewania odkrywali w sobie nadprzyrodzone zdolności (trzy "t": teleportację, telekinezę i telepatię), które wykorzystywali – a jakże – w walce ze złem.

ATV nakręciło jeszcze pod koniec lat 70. "Sapphire & Steel", serial o parze detektywów, którzy są… strażnikami czasu. Stacja najwyraźniej chciała w ten sposób mieć nie jednego, ale dwóch Doktorów.

Drugiego sezonu miał doczekać się też serial "UFO", ale ostatecznie jego kręcenia zaniechano. Scenariusze, które powstały, były jednak na tyle intrygujące, że postanowiono je nieco przerobić i na ich podstawie nakręcić zupełnie nową produkcję. Tak w roku 1975 powstał kultowy Kosmos 1999, opowiadający o załodze stacji kosmicznej Alpha, która podróżuje po wszechświecie wskutek wyrzucenia Księżyca z ziemskiej orbity.

W historii brytyjskiego sci-fi Terry Nation zapisał się nie tylko dzięki wymyśleniu rasy Daleków w Doktorze Who, ale także poprzez stworzenie własnego serialu pod tytułem "Survivors". Postapokaliptyczna opowieść o niewielkiej grupie ludzi, która przetrwała atak tajemniczego wirusa, nie zawierała co prawda żywych trupów, lecz nie przeszkodziło jej to w podbiciu serc widzów i krytyków.

Terry’ego Nationa można określić jako Stephena Moffata lat 70. Po sukcesie "Survivors" wpadł bowiem na pomysł kolejnego świetnego serialu sci-fi - "Blake’s 7". Projekt określany jako "»Parszywa dwunastka« w kosmosie" opowiadał historię Roja Blake’a, człowieka, który został niesłusznie skazany na odsiadkę. Pewnego dnia wraz z kilkoma więźniami udaje mu się uciec i stawia sobie za cel doprowadzenie totalitarnego państwa Terran do upadku. Podróżując ukradzionym statkiem wraz ze swoją (składającą się z uciekinierów) załogą, zwiedzał różne planety i poznawał zamieszkujące kosmos rasy.

Produkcja Nationa miała przede wszystkim świetną fabułę, która mocno korespondowała z rzeczywistością - na świecie wtedy wciąż zmagano się z komunizmem, a zimna wojna wchodziła w krytyczne stadium. Nie brakowało tutaj moralnej ambiwalencji, antybohaterów czy szokujących śmierci głównych postaci. W pamięć szczególnie wrył się finał serialu, w którym zginęła cała załoga.

W latach 80. w brytyjskim science fiction nastąpiło załamanie. W kinach rekordy kasowe zaczęły bić pełne efektów specjalnych blockbustery z Gwiezdnymi wojnami na czele, a do telewizji coraz częściej ściągano seriale ze Stanów Zjednoczonych, które tworzone na większy rynek, imponowały swoim rozmachem i budżetem. Kolejne produkcje sci-fi tworzyło już niemal wyłącznie BBC, ale i ono robiło to coraz rzadziej. Swoje stałe miejsce w sobotniej ramówce stracił nawet Doktor Who, który został zmuszony do ratowania świata w dni powszednie, kiedy przed telewizorami zasiadało zdecydowanie mniej osób.

Popularności seriali dramatycznych nie zburzyło nawet "Star Cops", produkcja Chrisa Bouchera, scenarzysty Doktora Who i "Blake’s 7". Świetnie zapowiadający się kryminał w kosmosie poległ po wyemitowaniu dziewięciu odcinków. Trzy godziny krócej oglądaliśmy "Autostopem przez galaktykę", telewizyjną adaptację słynnego radiowego słuchowiska. Choć wydawało się, że historia wymyślona przez Douglasa Adamsa jest nie do zekranizowania, BBC wyszło z tej walki zwycięsko, zdobywając za swój serial m.in. kilka statuetek BAFTA.

W 1989 zakończył się Doktor Who - wtedy wydawało się, że na dobre. Jednocześnie coraz mocniejszą pozycję na rynku budował sobie Russell T. Davies, który produkował kolejne seriale sci-fi dla BBC. W jego "Dark Season" z 1991 roku wystąpiła gwiazda emitowanego dekadę wcześniej "Blake’s 7", Jacqueline Pearce, i – wtedy jeszcze nieznana – Kate Winslet. Dwa lata później na ekrany trafiła kolejna dobrze przyjęta produkcja Daviesa, "Century Falls". O ile jeszcze "Dark Season" było dramatem dla nastolatków, tak "Century Falls" było serialem o dużo poważniejszym charakterze. Historia tytułowej tajemniczej wioski była mieszanką sci-fi, thrillera i horroru.

W latach 90. brytyjskie stacje na nowo zaczęły inwestować w seriale fantastycznonaukowe. ITV zajęło się remakiem The Tomorrow People (ostatnio o podobną rzecz pokusiło się amerykańskie The CW, ale z mizernym skutkiem), a BBC postawiło na pełne akcji "Bugs", przypominające cotygodniowego miniaturowego blockbustera. W tych latach triumfy święcił też "Czerwony karzeł", sitcom z domieszką sci-fi. Komedia wyśmiewająca wszystkie schematy i pomysły występujące w tym gatunku doczekała się 10 sezonów i statusu serialu kultowego.

Doktorowi, ostatniemu żyjącemu Władcy Czasu, wciąż pozostało jednak kilka regeneracji. Kilka lat temu wspomniany wcześniej Russell T. Davies postanowił przywrócić więc legendarnego brytyjskiego superbohatera. Era New Who, jak następnie ochrzcili ją w opozycji do Classic Who fani, rozpoczęła się dokładnie 26 marca 2005 roku. Trwa ona do dziś i pewnie wiele lat upłynie, zanim dobiegnie końca. Choć tytułowy Doktor, jak to ma w swoim zwyczaju, zmieniał postać od tamtej pory już 3 razy, serial stał się popularniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.

Doktor Who w nowym tysiącleciu doczekał się nie tylko nowych odcinków, ale także spin-offów. W 2006 roku na ekrany trafił Torchwood, a w kolejnym mogliśmy oglądać Przygody Sary Jane. Wzrost popularność seriali w ostatniej dekadzie przełożył się także na powstanie innych, niezwiązanych z Doktorem produkcji sci-fi. BBC odświeżyło "Survivors", tworząc "Ocalonych", a dzięki ITV mogliśmy obejrzeć "Jedenastą godzinę" czy Primeval. To Brytyjczycy, a nie Amerykanie jako pierwsi nakręcili dramat policyjny o przenoszeniu się w czasie pt. Life on Mars (UK) (choć akurat obydwie wersje są znakomite). Na Wyspach coraz więcej zaczęło powstawać seriali, w tym także tych z pogranicza fantastyki i nauki.

I choć możemy w napięciu oglądać The Fades, czuć przerażenie, będąc W domu zombie oraz zażarcie kibicować Wyklętym, brytyjskie science fiction ma tylko jedno imię. Wbrew tytułowi Doktora znają wszyscy i nikt nie pyta się "jaki?".

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj