Masa seriali w jednym tekście – to główne założenie „Serialowego przeciążenia”, w którym co tydzień znajdziecie luźne spostrzeżenia o popularnych komediach, dramatach czy proceduralach – ich najnowszych odcinkach, ogólnym poziomie i przyszłości. Gdy natomiast nadarzy się okazja polecić jakiś serial niszowy, nie omieszkamy tego zrobić. Zaczynamy! Czas leci zbyt szybko. 3. sezon „The Americans” jakby dopiero się zaczął, a już zbliżamy się wielkimi krokami do jego końca. Jeszcze 4 odcinki, a historii do opowiedzenia i rozwinięcia została cała masa. Czas chyba powoli zagryzać paznokcie z nadzieją, że stacja FX zamówi lada chwila kolejna serię. W minionych 2 odsłonach działo się sporo, mimo że twórcy ewidentnie nie szarżują w tym roku. Tempo jest równomierne i dość spokojne, choć oczywiście czasem scenarzyści drastycznie podnoszą napięcie. Zakończono na przykład bardzo interesującą linię fabularną dotyczącą planowanego ataku terrorystycznego na amerykańskie stowarzyszenie walczące przeciwko apartheidowi. A jak to zrobiono? Paląc żywcem osobę za niedoszły zamach odpowiedzialną. Kiedy trzeba pojechać po bandzie, scenarzyści się nie patyczkują. Brutalność tej sceny naprawdę poraża. Im bliżej finału, tym ciekawiej robi się w garści innych wątków. Elizabeth i Philip nie mają już pluskwy w biurze FBI, gdzie szykuje się zmiana władzy, a Martha zaczyna podejrzewać, że jej mąż nie jest tym, za kogo się podaje. Stan i Oleg pracują wspólnie, aby zdekonspirować Zinaidę, a Nina walczy o wolność, udając się na tajną misję. Wszystkie te historie są znakomicie przeplatane, a rotacja bohaterów jest przemyślana. Szpiegowskie operacje wysunęły się na pierwszy plan, zostawiając tymczasowo w tyle kwestie rodziny Jenningsów. Jak można było przypuszczać, decyzję o ujawnieniu przed Paige swojej prawdziwej tożsamości jej rodzice będą musieli podjąć najpewniej w ostatnim odcinku sezonu. Na rozwój tej sprawy na pewno wpłynie segment z 9. odcinka, w którym błyszczała weteranka Lois Smith jako staruszka, która znalazła się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Zwyczajne natknięcie się na naszą parę protagonistów było dla niej wyrokiem śmierci. Poprzedziła go jednak bardzo szczera rozmowa z Elizabeth, która na pewno pomyśli dwa razy, zanim stwierdzi następnym razem, że jej czyny sprawiają, iż świat stanie się lepszy – „Źli ludzie, którzy robią złe rzeczy, tak sobie je tłumaczą, aby poczuć się lepiej”. Genialna to była scena (zresztą nie pierwsza i nie ostatnia w tym serialu), a ja wciąż zachodzę w głowę, jakim cudem Telewizyjna Akademia nie rzuciła jeszcze w „The Americans” garścią statuetek Emmy. [video-browser playlist="675899" suggest=""] Castle był w tym tygodniu jakiś taki mało castle'owy. Na pierwszy plan wysunął się detektyw Ryan, a wszystko przebiegało w bardzo poważnym tonie. Sama sprawa też była jakby zbyt prosta i mało zakręcona jak na ten serial. To był po prostu solidny, ale niczym specjalnym niewyróżniający się epizod, który miał chyba nieco odciążyć główne gwiazdy i dać więcej roboty postaci drugoplanowej. Coś podobnego zrobiono już w tej serii, gdy Esposito był zakładnikiem w metrze, ale wówczas suspensu, emocji i zaskoczeń było więcej. Tak czy siak, to nadal było niezłe serialowe 40 minut. Twórcy w gruncie rzeczy udowodnili, że czują się w 7. sezonie tak wyśmienicie, iż nawet ich nie najlepsze próby wypadają przyzwoicie. No i powolutku kładzione są podwaliny pod finał i twist związany z Beckett. Chce ona zdać egzamin, który otworzy przed nią drogę do zostania kapitanem policyjnego posterunku. Jej ewentualne odejście z 12. mocno by w produkcji ABC namieszało. O ile oczywiście serial powróci jesienią. Ja nawet nie chce dopuszczać do siebie myśli, że mogłoby do tego nie dojść. Obyśmy szybko poznali decyzję stacji w tej sprawie. Czytaj również: Nathan Fillion i jego sześć twarzy Zbliża się czas ostatecznych rozstrzygnięć w Forever. Oglądalność nie pozostawia złudzeń – ABC 2. serii nie zamówi. Wydaje mi się, że 18. epizod był pierwszym, który nakręcono po tym, jak ekipa dowiedziała się, że więcej niż 22 odcinków nie zrobi. Motyw głównego wątku posunął się bardzo do przodu, a i zrobiony został pierwszy poważny krok w kierunku zamknięcia historii bohaterów. Zatoczyliśmy koło i w retrospekcjach powróciliśmy do tych z pilota, w których Henry umiera po raz pierwszy na statku niewolników. Szczątki łajby zostają wyłowione z oceanu, a Adam (Burn Gorman) pojawia się, aby podzielić się z naszym protagonistą teorią dotyczącą tego, co musi zrobić, aby znów stać się śmiertelnym. Wszystko więc zbliża się do nieuchronnego końca, a skrywane do tej pory tajemnice zostaną zapewne prędko odkryte. Twórcy nie mają już na co czekać - to jest ten moment, aby zacząć ujawniać wszelkie fabularne asy w rękawie. A gdy stawka w „Forever” rośnie, to i seans staje się przyjemniejszy, co najnowszy odcinek tylko potwierdza. Nie można zapomnieć o tym, że do obsady na koniec serii dołączył nie byle kto, bo zdobywca Oscara - Cuba Gooding Jr. Jasne, ostatnio możemy oglądać go w produkcjach, które od razu kierowane są na rynek DVD, ale kto uwielbia film „Jerry Maguire”, ten na obecność Cuby narzekać nie będzie. No i przecież Jo także musi dostać porządne zakończenie. Ciekawe, co jeszcze przyszykowali dla nas scenarzyści. Czekamy na ostatnie 4 odsłony. [video-browser playlist="675898" suggest=""] Nie wszystko do końca zagrało w pierwszych dwóch odcinkach The Good Wife, gdy ta powróciła po kilkumiesięcznej przerwie, ale najnowsze odsłony udowadniają, że serial wraca do wyśmienitej formy. Tak jakby do twórców dotarło, że kampania Alicii zaczyna się powoli widzom przejadać, więc nieco w tym wątku spuścili z tonu, odsuwając go na drugi plan i wreszcie ostatecznie go kończąc. Pani Florrick pnie się po szczeblach kariery i to tylko kwestia czasu, zanim się potknie. Nie da się bowiem ukryć, że cała ta opowieść zakończy się zapewne najdalej w przyszłym roku, a nasza bohaterka zaczyna właśnie piastować tę samą funkcję co jej mąż Peter, gdy nagle rozgorzał jego seksualny skandal. Czy scenarzyści zatoczą koło i Alicia też pobrudzi sobie rączki? Czas pokaże. Motorami napędowymi „Open Source” i „Red Meat” były natomiast perypetie Diane Lockhart. W tym pierwszym walczyła ona w sądzie z twórcą specyfikacji do stworzenia pistoletu w drukarce 3D. Muszę przyznać, że debata na temat broni i regulacji z nimi związanych wyszła „Żonie idealnej” o wiele lepiej niż dotknięcie problemu rasowych uprzedzeń sprzed kilku miesięcy. Fantastycznie się to oglądało, szczególnie że rozprawę prowadził bardzo liberalny i niepewny swojej obiektywności sędzia Abernathy (jak zwykle znakomity Denis O’Hare). Za to w tym tygodniu Diane wybrała się z mężem (zawsze mile widziany Gary Cole) do Wyoming na polowanie, gdzie pogawędziła sobie z Oliverem Plattem (mają tu rozmach z tymi gościnnymi występami) o aborcji, zmuszając przy tym do refleksji - niezależnie od tego, czy ma się w tej sprawie ugruntowane stanowisko. Do przodu posuwa się też historia Kalindy, która jest obiektem dochodzenia prokuratury, a Lemond Bishop chce wycofać się z dilerki. Oczywiście z pomocą Alicii, co może jej przysporzyć tylko problemów. Na koniec muszę wspomnieć o puszczeniu oczka do fanów „The West Wing” i cudownych smaczkach związanych z serialem Aarona Sorkina oraz o Michaelu J. Foksie, którego Louis Canning niszczy system, krzycząc błagalnie: „Where’s my money?!”. Cudo. [video-browser playlist="675897" suggest=""] Dawno nie zaglądaliśmy do świata Criminal Minds, a akurat trafił się naprawdę dobry odcinek (pierwszy od dłuższego czasu, jeśli miałbym być szczery), więc kilka zdań proceduralowi CBS można poświęcić. Tym razem nasi bohaterowie nigdzie się nie wybrali i prowadzili sprawę w Waszyngtonie. Mamy porwanie żony polityka, deadline na zapłatę okupu, zegar na ekranie i walkę z czasem – generalnie jest całkiem emocjonująco. No i trzeba przyznać, że końcowy twist był zacny, a nawiązanie do thrillera „The Manchurian Candidate” wyszło bardzo zgrabnie. Już dawno ta produkcja nie była taka nieprzewidywalna. A już 8 kwietnia zadebiutuje 19. odcinek tej serii, który jest zarazem pilotem potencjalnego spin-offu, w którym główne role zagrają Gary Sinise i Anna Gunn. Będziecie oglądać? Na koniec komediowo, bo o Modern Family, która miło zaskoczyła mnie swoim najnowszym odcinkiem. Znów twórcy zrobili to, co im się do tej pory nie opłacało, czyli podzielili swoją liczną obsadę w pary i znów upchnęli 4 historie w 20 minut. Tym razem – o dziwo – się to jednak udało, a „Spring Break” było zabawne i do tego w umiejętny sposób rozwinęło bohaterów. Swoje przygody mieli Phil i Luke oraz Jay i Mitchell, czyli ojcowie i synowie, którzy dowiedzieli się o sobie nowych rzeczy i zacieśnili więzi. Tak samo jak siostry, Haley i Alex, które wybrały się razem na plenerową imprezę. Najzabawniej wypadły jednak przesłuchania do lokalnego musicalu, w których uczestniczył Cameron, a wspierała go uzależniona od telenowel Gloria. Zakulisowe niesnaski zostały przedstawione w stylu parodii opery mydlanej, co wyszło scenarzystom fantastycznie. Ciekawe, czy serial zgarnie szóstą z rzędu Emmy dla najlepszej komedii, wysyłając do Akademii te kilka perełek stworzonych w tym sezonie. To by było na pewno nie do końca zasłużone, ale nie lada osiągnięcie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj