DAWID MUSZYŃSKI: W wywiadach promujących pierwszy sezon często powtarzałaś, że producenci niechętnie realizują dawne projekty twojego ojca, bojąc się twojej zaborczości w obronie jego wizji. Czy sukces Wojownika zmienił trochę ich podejście do ciebie? SHANNON LEE: Zmienia się to, ale bardzo powoli. Widzę to najlepiej po ludziach, którzy ze mną bezpośrednio pracują, jak choćby Jonathan Tropper czy inni producenci z ramienia Cinemaxa. Po pierwszym sezonie bardzo się uspokoili, a po drugim są już mocno zrelaksowani. Wydaje mi się, że wszyscy zrozumieli, że mój upór wynika z troski o to, by serial był jak najbardziej zbliżony do historii, jaką wymyślił mój ojciec. Nie chcę, by tworzono potworki sygnowane jedynie jego nazwiskiem. Stąd tak mocny nadzór - nie tylko nad stroną kreatywną, ale również wizualną. Czyli jeśli ktoś nie pracował z tobą nad projektem, to dalej się ciebie boi? Na to wychodzi (śmiech). Ale ten serial zwiększył mój apetyt na więcej, więc na pewno na tej jednej produkcji nie poprzestanę. To o tym porozmawiamy za chwilę. Mnie interesuje natomiast, czy sukces pierwszego sezonu wpłynął jakoś znacząco na budowę drugiego? Czy z jakichś wątków zrezygnowaliście, by rozwinąć inne? Oczywiście. Niektórzy bohaterowie dostali trochę więcej czasu, bo zauważyliśmy ich potencjał oraz większe zainteresowanie widzów. Nie są to jednak jakieś wielkie zmiany, które by zachwiały całą konstrukcją opowieści. Jak pewnie każdy zauważy, w drugim sezonie pojawi się wątek przedmiotowego, wręcz niewolniczego traktowania kobiet, który przez chwilę zdominuje główny wątek i zepchnie Ah Sahma na drugi plan. Stąd ta decyzja? Zauważaliśmy, że widzowie są zafascynowani światem z tą domieszką klimatu westernowego. Chcieliśmy więc go trochę pogłębić. Stąd drobna zmiana, która całości wyszła na dobre. Mnie się wydaje, że sukces tego serialu nie leży w ciekawym świecie, który stworzyliście, a w genialnych scenach walki. Niewykluczone. Mój ojciec zawsze uważał, że zaprojektowanie odpowiedniej choreografii jest niezwykle istotne. Dlatego ludzie sięgali po jego produkcje. A on zawsze starał się ich zaskakiwać. Nie powtarzał tych samych choreografii, kombinował z różnymi stylami walki, łączył je. My robimy tak samo, więc masz racje, może tak być, że widzowie właśnie dlatego sięgają po Wojownika. Zresztą zobacz, że jest wiele starych seriali, które widzowie pokochali, bo dany aktor faktycznie wiedział, jak należy się bić. Nie udawał. Reżyser nie musiał nadrabiać ruchem kamery czy szybkim montażem z wielu ujęć.
foto. naEKANIE.pl
Często w naszej rozmowie wracasz do swojego ojca, więc pomówmy trochę o nim. Chcesz wiedzieć, jaki był? Nie, bardziej mnie interesuje historia, którą napisał 50 lat temu, i to, ile musieliście w niej zmienić, by była aktualna. Ile w ogóle w tej opowieści zostało z Bruce’a Lee? Historia mojego ojca opierała się na przedstawieniu losów azjatyckich emigrantów w Stanach Zjednoczonych. Trudno było przewidzieć, że po 50 latach ten temat dalej będzie aktualny. Co nie oznacza, że wszystko, co napisał, automatycznie zostało przez nas przeniesione na ekran. Jego pomysł został oparty na formacie telewizji z lat 70., czyli co tydzień nasi bohaterowie przeżywali jakąś przygodę. Tak już się nie tworzy telewizji. Musieliśmy dokonać wielu zmian, ale postać Ah Sahma czy Dużego Billly’ego zostały wymyślone w 100% przez mojego ojca. Nie zmieniliśmy także miejsca akcji, którym jest San Francisco. Wspomniałaś też, że masz więcej niedokończonych scenariuszy ojca, które będziesz chciała rozwijać jako filmy i seriale. Możesz uchylić rąbka tajemnicy, o czym one są? Pracuję nad nimi. Jest ich kilka. Wszystkie bardzo mocno opierają się na walce. Nie mogę jeszcze za dużo zdradzić, bo jesteśmy dopiero na początku drogi, ale mogę ci powiedzieć, że to nie będą jedynie projekty realizowane w USA. Prowadzę zaawansowane rozmowy z wytwórniami zarówno w Chinach, jak i Indiach. Nie chcę się ograniczać tylko do jednego rynku. Kończąc naszą rozmowę, chciałem zapytać, czy już się pogodziłaś z Quentinem Tarantino. Nie. Uważam, że sposób, w jaki ukazał mojego ojca w Pewnego razu... w Hollywood, to draństwo. Ja wiem, że tata był pewnym siebie gościem i dla części osób mógł wydawać się dupkiem. Ale każdy z nas tak ma, że czasami ponosi nas ego, co nie znaczy, że cały czas tacy jesteśmy. Ja bywam jędzowata i daje sobie z tego sprawę. A Tarantino wziął ten jeden wycinek i pokazał, że mój ojciec taki był na co dzień, co jest moim zdaniem niedopuszczalne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj