Dawniej kupowało się grę, za którą płaciło się powiedzmy ponad 200 zł i otrzymywaliśmy kompletny (mniej lub bardziej) produkt, z którego co najwyżej wycięto dodatek, za który później twórcy wołali od nas kilkadziesiąt złotych. Czasy się jednak zmieniły, a wydawcy coraz częściej idą w kierunku darmowych dodatków, ale jak każdy biznesmen, szukają sposobu na zarobek. I tutaj wchodzą właśnie tak strasznie nielubiane przez graczy mikropłatności. Z mikrotransakcjami da się żyć, o ile te są do zniesienia. Jednak ostatnie poczynania twórców wskazują na coś zupełnie innego. To już nie jest urozmaicenie rozgrywki, to wpychanie nam czegoś, co jeszcze kilka lat temu znajdowało się w podstawce. To wpychanie nam czegoś, za co 2-3 lata temu, nawet rok temu, nic nie płaciliśmy. To… doskonały sposób, aby sięgnąć nam do portfela, no bo hej, kto nie chce mieć inaczej wyglądającego awatara czy ciekawej pozy prezentowanej na zakończenie meczu? No właśnie. Twórcy gier zwietrzyli tutaj niezły zarobek za minimalny wysiłek. I nie mam im tego za złe, bo o ile za te kosmetyczne zmiany jestem skłonny wydać złotówkę czy nawet kilka, to na aktualne działania devów w tym temacie nie można już pobłażliwie patrzeć. Aktualnie mikropłatności to zło wszelakie, wciskane graczom tam, gdzie by się tego nie spodziewali. Czarę goryczy w tym temacie przelało Visual Concept wspólnie z 2K Games. To uruchomiło lawinę nienawiści, internetowego hejtu na każdego twórcę, który do gry, za którą musimy zapłacić choćby złotówkę, dołącza mikropłatnośći bezwzględnie w jakiej formie. Najczęściej jednak niesłusznie, bo w tych dodatkowych transakcjach otrzymujemy jedynie kosmetyczne zmiany. Ale to co, przecież są mikropłatności, więc ładujemy ich do tego samego wora z tymi twórcami, którzy rzeczywiście żerują na naszym portfelu i chcą wyciągnąć od nas jak najwięcej gotówki. Za mało im te 200 zł za grę w podstawce oraz dodatkową stówkę za dodatki w ramach przepustki sezonowej. Nie bez powodu wspomniane są tutaj 2K Games i Visual Concept. Te firmy w NBA 2K18 postanowiły nam zafundować wydatków niczym wprost na zakupach w drogim markecie. Dojenie gracza zaczyna się już na etapie fryzury bohatera, a kończy na wykupie dodatkowych punktów do rozdysponowania pomiędzy statystyki naszego wirtualnego ja w grze. Koniec końców gra została zmieszana z błotem. Nie dlatego, że jest słaba – bo nie jest. Lecz dlatego, że system mikropłatności jest w niej tak nachalny, że aż kłuje w oczy. Tym sposobem gracze i recenzenci dali twórcom znak, światełko ostrzegawcze się zapaliło. Ale jak widać, nikt nie wziął sobie tego na poważnie i kolejne gry, cenionych zdawać by się mogło wydawców, nie tylko powielają błędy 2K18, ale wręcz nawet zmierzają do tego, żeby ich metody nazywać wprost pay-to-win. Tutaj znajdują się takie tuzy, jak Microsoft (kontrowersyjne skrzynie w Forza Motorsport 7), Warner Bros. Interactive Entertainment (lootbox z Middle Earth: Shadow of War) czy kilkukrotny laureat „Złotej Kupy”, firma Electronic Arts. Każda z nich w swoich nowych grach implementuje taką czy inną formę mikropłatnośći. Szczególnie działania Electronic Arts. w ich grze Star Wars: Battlefront II są krzywdzące dla graczy, którzy nie chcą wydawać dodatkowych złotówek. W nowej grze „Elektroników” jest to o tyle krzywdzące, że za realną gotówkę możemy kupić wirtualną walutę w grze, za którą z kolei kupujemy skrzynie z lootem. Te skrzynie z lootem są niezbędne do podnoszenia poziomu naszej postaci. Oczywiście, ktoś z tłumu zaraz rzuci hasło: „Przecież nie trzeba kupować za gotówkę, można zbierać w grze”. Można, owszem, że można, ale Ty nie kupisz, Twój kolega nie kupi, a milion innych graczy kupi, dzięki czemu progres ich postaci będzie o kilka klas wyższy od Twojej. Ciekawe, jak długo wytrzymasz z takimi w trybie multi? Zakładam, że niezbyt długo i sam… kupisz, żeby nie odstawać w tyle, za innymi. Oczywiście twórcy bronią się, że tak to nie działa, bo przecież przedmioty z lootboxes są losowe i nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę się tam trafi. Niemniej niesmak pozostaje. Na długo. Temat tych nieszczęsnych skrzynek z losową zawartością zatoczył już taki szerokie kręgi, że pochyliła się nad nim organizacji PEGI. Jej decyzja mogłaby wprowadzić regulacje tych praktyk. Mogłaby, ale nie wprowadzi. PEGI wyraziło swoją opinię w tej kwestii i nie jest ona, z punktu widzenia gracza, satysfakcjonująca. Kontrowersje budzi uzasadnienie decyzji:
Loot boxy nie są obecnie uznawane za hazard: zawsze dostajemy coś po zakupie, nawet jeśli nie to, na co mieliśmy nadzieję. Dlatego też system skrzynek nie aktywuje tego oznaczenia zawartości. Oznaczenie hazardu natychmiast wpłynęłoby na kategorię wiekową gry i każda z nich, która zawiera mikropłatności otrzymałaby kategorię wiekową PEGI 18. To z kolei skłoniło by twórców do zastanowienia się czy brnąć w ten kontrowersyjny z punktu widzenia gracza system np. w grze dla dzieci, czy z niego zrezygnować kosztem potencjalnie większego zasięgu odbiorców gry wynikającego z niższej kategorii wiekowej? Z przerażeniem spoglądam w przyszłość, która w branży gier wideo maluje mi się w ciemnych kolorach. Oczywiście winne są te przeklęte dodatkowe płatności, które znajdziemy w niemal każdej z nowych wydawanych grach wideo. Chciałbym się mylić. Chciałbym, żeby sytuacja z tym systemem w grze skończyła się identycznie, jak to miało miejsce z karnetem sieciowym. Mam jednak olbrzymie obawy, że tak się stanie.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj