To nie jest dobry rok dla świata sztuki. Odchodzą prawdziwi jej tytani, zostaje dorobek i wspomnienia. W rzeczywistości, w której wciąż i wciąż za czymś gonimy - godnym życiem, zarobkiem, lepszą pracą, realizacją własnych planów i marzeń - przychodzi jednak taka chwila, w której wypada się zatrzymać. Śmierć Andrzeja Wajdy jest bowiem prawdziwym ciosem dla nas wszystkich i nie ma tu specjalnego znaczenia, czy lubiliśmy jego filmy, czy też nie. Odszedł człowiek, który gdzieś na najgłębszym poziomie jest synonimem rodzimego kina. Nadawał mu sens nawet wtedy, gdy społeczno-polityczna rzeczywistość była tego sensu kompletnie pozbawiona. Stawiał przed nami w swoich dziełach coś na kształt zwierciadła, w którym każdy Polak mógł się przejrzeć i poczuć częścią historii naszego kraju. Wajda opowiadał ją do samego końca. Szkoda, Mistrzu, że nie spełniłeś swojego ostatniego marzenia: stworzenia jeszcze dwóch, trzech filmów. Zostawiasz nam Powidoki. Przewrotny to tytuł, oznaczający w końcu wrażenie wzrokowe trwające jeszcze przez pewien moment po ustaniu działania bodźców zewnętrznych. Wrażenie, że jesteś, zostanie z nami na długo. Jeśli coś mnie w dzieciństwie ukształtowało, jeśli coś przyciągnęło do kina, to z pewnością był to Twój Człowiek z marmuru. Pierwszy film, o którym w życiu napisałem. Szkolne wypracowanie, pokreślone na czerwono przez nauczyciela. Nie rozumiałem Cię wtedy. Do dziś staram się pojąć. Prosty chłopak z robotniczej rodziny dostaje symbol w postaci protagonisty, Mateusza Birkuta. Widziałem w nim swego dziadka, widziałem swojego ojca. Gdy ja jednak chciałem stawiać rodzinne pomniki, Ty uczyłeś mnie, że powinienem je burzyć. To dzięki temu filmowi nigdy nie mogłem już dać zgody na niesprawiedliwość społeczną. Opowiadając o szarym człowieku, który staje się przodownikiem pracy, pytałeś przecież, do kogo należy infrastruktura tego społeczeństwa. Do wszystkich i nikogo jednocześnie. Jakbyś przywoływał tu tytuł innej produkcji i wskazywał, że klasa robotnicza wcale nie idzie do raju, tylko wciąż zmaga się z piekłem rzeczywistości. W czasach licealnych odkrywałem z kolei Twój Popiół i diament. To tym filmem uczyniłeś Zbigniewa Cybulskiego nieśmiertelną postacią polskiego kina. Dorastający chłopak chciał naśladować sportretowanego przez niego Maćka Chełmickiego – mieć w sobie i cynizm, i szaleństwo, a przy tym pozostać wrażliwym na otaczającą go rzeczywistość. Tak wielu z nas będzie odtwarzać scenę z płonącymi kieliszkami, zapominając, że przecież oddawała ona hołd zmarłym żołnierzom Armii Krajowej. Jest coś niepokojącego w tym swoistym zawieszeniu między symboliką popiołu i diamentu. Rozgrywają się tu przecież osobiste tragedie, niemające końca. Widziałem jednak tutaj nie tylko ich antyczny wymiar, ale również potężny przekaz emocjonalny. To, z jak wielkim pietyzmem podchodziłeś do ukazywania kolejnych sekwencji, tworząc być może jedną z najlepszych scen miłosnych w historii kina. To tak mnie uczyłeś, że najważniejsze może być to, czego na ekranie nie widać, a co tylko chciałeś subtelnie zasugerować. Odwiedzając swoją rodzinę w Łodzi, zawsze miałem na uwadze to, że nazwałeś to niepozorne miasto Ziemia obiecana. Być może najlepiej w swoim życiu kreowałeś tu zupełnie nowy świat – podrzędna miejscowość staje się relatywnie szybko sercem polskiego przemysłu, a gdzieś pomiędzy kominami fabryk i dźwiękiem pracujących maszyn rodzi się kapitalizm. Ty jednak pragnąłeś powiedzieć nam coś zupełnie innego: jak w rzeczywistości zdominowanej przez pieniądz zmieniają się nasze relacje z drugim człowiekiem. Nie chciałeś w Polaków wlewać zbędnego optymizmu. Ludzie w pogoni za zarobkiem zupełnie zapominają o hamulcach etycznych. Jakby każdy z nas, pragnąc znaleźć się w pałacu dobrobytu, postanowił zepchnąć innych w stronę brudu i błota, znajdujących się w końcu nieopodal. Gdy człowiek dorasta, nadspodziewanie często chce zgłębić własną historię, a zanim odpowie sobie na pytanie, dokąd zmierza, jego uwagę zwraca to, skąd pochodzi. Prawdopodobnie najbardziej osobistym w Twoim dorobku filmem był Katyń. Opowiedziałeś tu w końcu o losach swojej rodziny. Także o losach mojej i wielu innych Polaków. Nigdy nie sądziłem, że tak przejmująca może być poetyka śmierci, zaklęta w ostatniej sekwencji produkcji. Ciała padają tu przecież po każdym kolejnym wystrzale, którego dźwięk rozbrzmiewa echem gdzieś pomiędzy szumem drzew. Włoski pisarz Primo Levi, poruszając swego czasu temat tragedii Auschwitz, mówił, że nigdy nie poznamy prawdy o tym dramacie – ci, którzy ocaleli, nie przeżyli wszystkiego, a ci, którzy byli świadkami pełni zagłady, zginęli. Nie ma więc przypadku w tym, że kamera w finałowej scenie Katyń błądzi nie tam, gdzie znajduje się centrum wydarzeń. Nigdy nie chciałeś tworzyć filmów tylko po to, by spełniać samego siebie - wolałeś być kronikarzem. Zostawiałeś miejsca na dopowiedzenia, interpretacje. Strzały w lasach Katynia, które zostaną z nami na zawsze. Przyszło nam żyć w rzeczywistości, której jednym z głównym determinantów jest spór. Nieustanna walka o historię, tradycję, wizję społeczną czy polityczną. Niezależnie jednak od tego, w co i dlaczego wierzymy oraz jakimi zasadami się w życiu kierujemy, przeżywamy dziś dzień, w którym odszedł Człowiek Kultury. Nawet pomimo tego, że Andrzej Wajda miał w debacie publicznej wyrazisty głos, nikt nigdy nie odmówi mu chęci łączenia Polaków. Był zakochany w kinie, był zakochany również w naszej ojczyźnie. Wybudował sobie na tym świecie pomnik i tak wiele spraw ocalił od zapomnienia. Ważne jest więc to, co chcemy dziś Wajdzie powiedzieć lub nad czym chcemy wspólnie pomilczeć. Dokładnie tak, jak w legendarnej piosence Sound of Silence: „Ponieważ jakaś wizja, zakradając się cicho, zostawiła swe nasiona, gdy spałem. I wizja, która została zasiana w moim umyśle, wciąż pozostaje”. Szkoda już tylko, że zaklęta w dźwięku ciszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj