Śmierć może wydawać się dość makabrycznym tematem na artykuł, jednak jest ona jak najbardziej ludzka, a w serialu, jak w życiu, obecna niemal na każdym kroku. Dlatego czas przyjrzeć się, jak twórcy wykorzystują to zjawisko, i zastanowić, czy w zalewie ekranowych trupów robi ono na widzach jeszcze jakieś wrażenie.
Już na początku zaznaczę, że nie jest to żaden ranking zgonów, nie znajdziecie tu opisów najdziwniejszych / najbardziej niespodziewanych śmierci bohaterów serialowych, gdyż takie zestawienie musiałoby być niesamowicie długie. Celem tego artykułu jest przeanalizowanie sposobu, w jaki twórcy wprowadzają śmierć do swoich seriali, po co to robią i jak odbija się to na samym serialu. Jako że uśmiercanie bohaterów to motyw bardzo wdzięczny oraz chętnie wykorzystywany i po prostu nie sposób wymienić wszystkich zgonów, posłużę się jedynie garstką przykładów, kropelką w całym morzu serialowych trupów. Aby wszystko było w miarę przejrzyste, pozwolę sobie porozdzielać je na kilka kategorii.
Zacznijmy od czegoś, co pozwoliłem sobie nazwać krwawą jatką. Do tej kategorii zaliczam seriale, w których trup ściele się gęsto i z zastraszającą częstotliwością. Są to zazwyczaj wszelkie seriale akcji, choćby takie jak „Banshee” czy „Daredevil”, w których hordy wrogów-statystów padają jak muchy. Jednak nie jest to rodzaj śmierci, na jaki widzowie szczególnie zwracają uwagę. Nieboszczyk jest najczęściej bezimienny, pojawia się na ekranie na parę chwil, a jego przeznaczeniem jest dać się zabić. Taka śmierć wpisuje się w ramy gatunku i właściwie nie jest traktowana jako śmierć, a zwyczajne znikanie z ekranu, które nikogo nie interesuje, bo akcja już pędzi do przodu, pojawiają się nowe zastępy wrogów, a na pochylenie się nad poległymi nie ma ani czasu, ani potrzeby.
[video-browser playlist="681063" suggest=""]
Zupełnie inaczej sprawa się ma z takimi serialami jak „Game of Thrones” czy „Breaking Bad” - w ich przypadku chodzi o śmierć istotną. Znaczy to tyle, że twórcy w trakcie emisji serialu postanowili zakończyć żywot ważnego bohatera, z którym widzowie zdążyli się zżyć. Z naszej perspektywy jest to śmierć najbardziej bolesna, najbardziej dramatyczna, zwłaszcza gdy serialowe życie toczy się dalej. Po co stosować taki zabieg? Głównie po to, by wstrząsnąć widzem, wzbudzić emocje, których nie wywoła nic poza zwłokami głównego bohatera. „Game of Thrones” na przykład ma szokować, każdy zgon postaci, którą widzowie znają od początku, ma wysyłać jasne przesłanie – nikt nie jest bezpieczny. Oglądamy więc kolejne odcinki z wypiekami na twarzy, czekając i modląc się, by nasi ulubieńcy jednak przeżyli. Jeśli zaś chodzi o „Breaking Bad” – uśmiercenie Waltera, choć wydaje się tanim chwytem, było chyba jedynym sensownym zabiegiem fabularnym. White od zawsze był postacią tragiczną i jako taka zginął. Scenarzyści stworzyli bardzo emocjonalną otoczkę, precyzyjnie wszystko rozplanowali i zgrabnie zakończyli całą historię. To była śmierć wielkiego kalibru - taka, którą zapamiętuje się na długo.
Czasami to nie twórcy, a aktorzy decydują się pożegnać z serialem. I to jest nie lada problem, bo wyjść z takiej sytuacji jest wiele, jednak nie każde wszędzie pasuje. Najczęściej bohater gdzieś wyjeżdża, by nigdy nie wrócić; rzadziej spotykana jest sytuacja, by po prostu zastąpić aktora innym i zachować oryginalnie przygotowaną linię fabularną. Czasami jednak wyjściem z sytuacji jest bezwzględne uśmiercenie postaci. Coś, co nazywam śmiercią na życzenie, spotkało chociażby Hankę Mostowiak w „M jak Miłość”. Przykład może wydawać się śmieszny, ale bardzo fajnie obrazuje zjawisko. Małgorzata Kożuchowska zrezygnowała z grania w serialu, a scenarzyści zdecydowali, że najbardziej wiarygodnym uzasadnieniem jej braku na ekranie będzie śmierć. Co prawda mało wyszukana, ale zawsze. Jak to Was nie przekonuje, to ostatnio podobny ruch wykonała Nina Dobrev, gwiazda serialu „The Vampire Diaries”. Tu jednak twórcy postąpili nad wyraz łagodnie i nie uśmiercili jej bohaterki, a jedynie uśpili, więc w zasadzie nie powinna się liczyć.
[video-browser playlist="699166" suggest=""]
Istnieją też seriale, w których śmierć gra pierwsze skrzypce, a odcinek bez zgonu to odcinek stracony. Śmierć absolutną można zaobserwować podczas seansu takich produkcji jak „Six Feet Under”, „Dexter”, „The Mentalist” czy inne procedurale. Każdy z tych tytułów aż emanuje śmiercią. Dom pogrzebowy Fisherów w każdym odcinku przyjmował nowych klientów i organizował nowy pochówek, a choć w serialu działo się wiele, to refleksja o życiu i śmierci nieustannie towarzyszyła bohaterom w ich codziennych zmaganiach. Moim zdaniem to najpiękniejszy serial poruszający tę tematykę, a jego zakończenie – również mocno śmiertelne – po prostu powala. Akcja „The Mentalist” również kręci się wokół zgonów, a w każdym odcinku Jane i spółka łapią bandziora odpowiedzialnego za morderstwo. Zrobienie z głównego bohatera mordercy, jak to jest w „Dexter”, oczywiście nie może się obejść bez kilku trupów tu i tam.
Istnieje również śmierć, która mnie niesamowicie irytuje i powinna zostać ograniczona do minimum. Jest to niby-śmierć i ta dzieli się na dwie podkategorie. Pierwsza to śmierć-niedopowiedzenie - z jednej strony zdaje się, że twórcy uśmiercają bohatera, nie pokazując jednak bezpośrednio momentu jego zgonu. Dostarczają tym samym sporych emocji i pchają akcję do przodu, by jednak po pewnym czasie przywrócić postać do życia i kompletnie zbić widza z tropu. Myk ten zastosowano chociażby w „Orphan Black”, gdzie postrzelono Helenę i dano widzom do zrozumienia, że zakończono jej wątek. Pozory jednak mylą - dziewczyna żyje, choć i tak nie ma się zbyt dobrze na tę chwilę. „Black Sails” też nieźle namieszali, po dość długim czasie przywracając do życia Billy’ego. W takich momentach widzowie powinni czuć zaskoczenie, emocje powinny sięgać zenitu, no bo jak to? Nie umarł? Przecież miał umrzeć. Częściej jednak takim trikom towarzyszy zdezorientowanie i zniesmaczenie, no bo po co to całe zamieszanie - twórcy nie mogli wymyślić nic nowego, więc odgrzebują stare wątki?
Druga kategoria zaś to niekończąca się śmierć. W przeciwieństwie do poprzedniego przykładu tutaj zgon jest, jednak nie jest to zgon definitywny. Ile razy bohaterowie by nie umarli, to i tak jakaś upierdliwa siła przywróci ich do życia. Winchesterowie z „Supernatural” umierają na zmianę praktycznie co sezon, a i tak dają radę walczyć z potworami już 10. serię. Pierwsze dwa zgony faktycznie wzbudzały emocje, nie było wiadomo, jak twórcy planują to rozegrać. Teraz jednak panuje tu taka śmiertelna monotonia, że nieważne, czy Sam lub Dean zejdą na chwilę z tego świata, bo na pewno znajdzie się anioł, demon czy cokolwiek innego, co nie da im zbyt długo odpocząć w grobie. Nie jest to jedyny przykład. „South Park” ma swojego Kenny’ego, który ginie na milion różnych sposobów, co zupełnie mu nie przeszkadza w dalszym życiu. Niektórzy to mają szczęście.
Bardzo popularne są obecnie zombie. Ten rodzaj śmiercio-życia coraz częściej staje się motywem seriali. Mamy „The Walking Dead”, mamy „In the Flesh”, a ostatnio pojawiło się „iZombie”. Czemu zombiaki stały się tak modne? Cóż, patrząc na to z kulturoznawczego punktu widzenia, można to tłumaczyć tym, że ludzie boją się śmierci, kurczowo trzymają się życia i chcąc oswoić się z własną śmiertelnością, tworzą miks życia i śmierci – chcą wierzyć, że śmierć nie jest czymś ostatecznym. Albo po prostu fajnie się patrzy na łażące zwłoki.
Ostatnio zdarzyło mi się zaobserwować, że nawet twórcy komedii sięgają po motyw śmierci, bawiąc się nim, eksperymentując albo zwyczajnie uśmiercając bohaterów, by rozwijać fabułę. Haha-śmierć nie zawsze jest jednak dobrym posunięciem. Chuck Lorre w „Two and a Half Men” uśmiercił Charliego. Dwa razy. Pierwszy raz, gdy Sheen przestał występować w serialu (choć - jak się okazało - to wcale nie była śmierć, patrz: śmierć-niedopowiedzenie), i drugi w finale całości. O ile pierwszy zgon jest uzasadniony (patrz: śmierć na życzenie), o tyle ożywianie bohatera tylko po to, by za chwilę zabić go znowu, jest pomysłem dość słabym, zwłaszcza w serialu, który doskonale poradziłby sobie bez takiego zagrania. „How I Met Your Mother” też zaliczyło śmiertelną wpadkę, której wierni fani produkcji długo nie wybaczą twórcom. 9 sezonów budowania historii i kręcenia się w kółko tylko po to, by w finałowym odcinku uśmiercić tytułową Matkę bez należytego zaakcentowania tej śmierci, sprawiło, że odbiór zakończenia nie był taki, na jaki liczyli zarówno twórcy, jak i widzowie.
Większość serialowych zgonów można podciągnąć pod jedną z wymyślonych przeze mnie kategorii, co pokazuje, że śmierć stała się na tyle popularna i na tyle eksploatowana w serialach, iż nie stanowi niczego niezwykłego i niespotykanego. Jest częścią fabuły, bezpiecznym wyjściem z wielu sytuacji, a czasem po prostu jest, choć nie wiadomo po co. Z założenia ma szokować widza i wzbudzać w nim emocje, chociaż nie zawsze jej się to udaje. Trochę jednak się do niej przyzwyczailiśmy. Jakby jednak na nią nie patrzeć, zadomowiła się na małym ekranie, a twórcy chętnie po nią sięgają.
A jaki jest Wasz ulubiony rodzaj zgonu i jakie seriale widzielibyście w poszczególnych kategoriach?