Jeśli ktoś miał wątpliwości, co stało się z USS Discovery w finałowym odcinku i czy na pewno statek przeniósł się w czasie, może już przestać się zastanawiać. Odpowiedzialny za rozwój Star Treka Alex Kurtzman potwierdził to oficjalnie w wywiadzie dla The Hollywood Reporter: tak, Disco wraz z załogą wylądowali 950 lat w przyszłości. I tak, właśnie wtedy rozegra się akcja trzeciego sezonu. Serial z prequela zmieni się w sequel.

Zmiany w 2. sezonie Star Trek: Discovery

Jett Reno zabłysnęła w drugim sezonie i wszystko wskazuje na to, że wystąpi też w trzecim. / Fot. CBS
Gdy tuż przed premierą drugiego sezonu pisałem artykuł z przewidywaniami na jego temat (Miłość, nadzieja, nowe fryzury i kłótnie z obłąkanym bratem w 2. sezonie Star Trek Discovery), postawiłem 14 pytań, na które chciałbym poznać odpowiedzi w nadchodzących odcinkach. Powiedzmy, że jedno z nich (o klingońskie fryzury) było żartem. Z pozostałej trzynastki aż na dziesięć uzyskałem satysfakcjonujące odpowiedzi, co jest całkiem niezłym wynikiem. Wyjaśniono, dlaczego napęd zarodnikowy nie był używany w przyszłości. Twórcy zaproponowali tutaj bardzo radykalne rozwiązanie. Również z trzymaniem w tajemnicy istnienia Michael Burnham (dla bezpieczeństwa Gwiezdnej Floty i wszechświata, oczywiście) trochę się moim zdaniem zagalopowali.  Pokazano, jak doszło do wskrzeszenia Culbera. Uzasadniono dziwne zachowanie Spocka. Sensownie wpleciono w historię Talosian, o czym więcej za chwilę. Poznaliśmy nawet imię Number One (Una), granej w pierwszym pilocie przez Majel Barrett-Roddenberry.  Przed premierą padło też kilka obietnic, które moim zdaniem zostały spełnione. Częściowo wynikały one z uwag od fanów, do czego twórcy otwarcie się przyznawali. Chodzi m.in. o lżejszy ton, więcej humoru, zamknięte historie w ramach poszczególnych odcinków czy bardziej łopatologiczne wyłożenie ideałów Gwiezdnej Floty. Dla mnie to zmiany na lepsze i mam nadzieję, że ten kierunek zostanie w trzecim sezonie utrzymany, mimo zmiany czasu akcji.
Wciąż nie wiemy na 100 procent, czy Saru będzie kapitanem w trzecim sezonie. / Fot. CBS
W pierwszym sezonie mieliśmy historię wojny z Klingonami i faszystów z Mirror Universe. W drugim postawiono na przygodę i tajemnicę, od początku głównym wątkiem była zagadka Czerwonego Anioła i siedmiu sygnałów. Wolę podróże w czasie od wojny i cieszę się, że „przeciwnik” w postaci sztucznej inteligencji pojawił się dość późno, a w takiej namacalnej formie był widoczny raptem kilkanaście minut (w skórze Lelanda). To, co na pewno łączy oba sezony, to występowanie pewnych fabularne niespójności. Można to pokazać nawet na przykładzie samego finałowego odcinka (Such Sweet Sorrow, cz. 2), ale pojawiały się częściej. Dlaczego kryształ wystarczył na sześć skoków w czasie, a nie jeden, jak wcześniej mówiono? Po co w ogóle Discovery uciekło w przyszłość, skoro wcześniej udało się zneutralizować Lelanda i SI? Jakim cudem Tyler swobodnie stoi na mostku klingońskiego okrętu? Przecież L’Rell ogłosiła swoim ludziom, że to zdrajca i machała przed nimi jego uciętą głową (odcinek Point of Light). Ponieważ chciałem czerpać przyjemność z oglądania, postanowiłem się nad tym wszystkim zbyt długo nie zastanawiać. Raczej cieszyłem się, że dzięki tym „dodatkowym” skokom przypomnieliśmy sobie wydarzenia z kluczowych odcinków i zobaczyliśmy jak na koniec wszystko „kliknęło”. Ostatecznie dowiedzieliśmy się przecież, czemu wizyty w każdym z tych miejsc (asteroida z Jett Reno, Terralysium, Kaminar, Boreth, Xahea) były tak ważne. A przy okazji pokazano niezłą wizualnie sekwencję w stylu Interstellar.

Nawiązania do Star Trek: Oryginalna Seria

Mostek USS Enterprise w ostatniej scenie odcinka Such Sweet Sorrow cz. 2. / Fot. CBS
Może i pierwsza część finału (Such Sweet Sorrow, cz. 1) nie popchnęła akcji znacząco do przodu, może i była przepełniona łzawymi pożegnaniami. Ale dla mnie sam widok załogi USS Enterprise na mostku wystarczył, bym poczuł w ciele przyjemne mrowienie. Ludzie od scenografii wykonali świetną robotę. Jak potwierdziła w rozmowie ze startrek.com Tamara Deverell z ekipy serialu, był to zbudowany od nowa plan zdjęciowy, a nie przerobiony mostek Discovery czy Shenzhou.  – Zaczęliśmy od rozmiaru oryginalnego USS Enterprise. Potem powiększyliśmy go, dodając tylny korytarz. Zachowaliśmy znany układ: położenie fotela kapitana, miejsc gdzie znajdowały się konsole, stanowisk przy których siedzieli Uhura i Spock – opisywała prace nad tą lokacją Deverell. Na pierwszy rzut oka widać, że to Enterprise o wiele bliższy temu, co pamiętamy z Oryginalnej Serii, niż z filmów Abramsa. Poza rozkładem poszczególnych stanowisk zgadza się też kolorystyka. A po przyjrzeniu się dokładniej, można dostrzec takie detale jak podobny kształt foteli. Wisienką na torcie są przyciski, których użyto przy niektórych konsolach: to dokładne repliki sprzętu z Oryginalnej Serii, mają identyczne rozmiary, kolory i kształty. Oczywiście większość elementów unowocześniono, ale takie podejście do przecinania się z wydarzeniami ze starszych seriali rozumiem: fakty (z grubsza) się zgadzają, a zrobiono jedynie reboot wizualny.
Talosianie mieszkają na planecie, na którą wstęp jest zakazany. Na szczęście Spock znał drogę. / Fot. CBS
Aż dwukrotnie nawiązano w bezpośredni sposób do historii Pike’a z odcinka The Menagerie i moim zdaniem wkomponowano te znane wydarzenia w nowe scenariusze na piątkę z plusem. Wygląd Talosian odświeżono tylko odrobinę – nieco zmniejszono ich ogromne głowy, a stroje były interpretacją na temat tego, co znamy. Ale przede wszystkim udało się wykorzystać ich moce tak, że pasowało to do fabuły. W tym odcinku Discovery, w którym się pojawili (If Memory Serves), zafundowano nam też klimatyczne wprowadzenie, w którym wykorzystano fragmenty starego serialu. W odcinku Through the Valley of Shadows widzimy Pike’a na wózku, a także, po raz pierwszy, poznajemy szczegóły na temat jego wypadku. Scena z kadetami robi wrażenie, ale bardziej ta na korytarzu, gdy Pike spotyka samego siebie ze zdeformowaną twarzą. Utrzymano ją trochę w klimacie horroru. Dla kogoś, kto widział The Menagerie więcej niż raz, może być bardzo poruszająca. I właśnie historię Pike’a oraz wizytę na mostku USS Enterprise uważam za piękny hołd i wystarczające powody, by drugi sezon Discovery był dla mnie wart obejrzenia. I naprawdę nie przeszkadza mi, że było dużo wybuchów, a serial jest skierowany do nieco młodszego widza, niż poprzednie.  A mniejszych mrugnięć okiem do fanów Star Treka było o wiele więcej. I to nie tylko takich nawiązujących do Oryginalnej Serii. Airam lubiła Kadis-kot, grę pokazaną wcześniej w Star Trek: Voyager. Bohaterowie wspominają sektor Mutara z filmu Star Trek II: Gniew Khana. Chcą wystrzelić rdzeń warp, jak miało to miejsce choćby w filmie Star Trek: Rebelia. Boreth, czyli miejsce w którym zdobyto kryształ czasu, po raz pierwszy pojawia się w Następnym pokoleniu. Connoly (ten bufon, który zginął w odcinku Brother) wspomina, że w Akademii Gwiezdnej Floty jego współlokatorka pochodziła z rasy Caitian. Pierwszy raz zobaczyliśmy jej reprezentantkę w Star Trek: Animated Series. W całym sezonie poukrywano mnóstwo takich smaczków.  Jak dla mnie lekką przesadą było natomiast to, że w ostatniej rozmowie Michael i Spocka ta pierwsza doradziła bratu, aby szukał swojego „przeciwieństwa”. Scenarzystka serialu (i od trzeciego sezonu co-showrunnerka), Michelle Paradise, potwierdziła w rozmowie z Entertainment Tonight, o kim była mowa. – Zdecydowanie chodziło o Kirka – powiedziała. Serio? Nawet największą przyjaźń w historii Star Treka zawdzięczamy dobrym radom Michael Burnham?

Co w 3. sezonie Star Trek: Discovery?

Stamets i Culber, mimo chwilowej rozłąki, wylądują w 3. sezonie. Prawdopodobnie znów jako para. / Fot. CBS
Alex Kurtzman ujawnił, co stało za decyzją o skoku w czasie. – Czuliśmy, że potrzebujemy nowej energii w trzecim sezonie, nowych problemów. Idziemy dalej, niż jakikolwiek Trek kiedykolwiek poszedł. Jesteśmy kompletnie wolni od kanonu, z całym nowym wszechświatem do eksploracji – przyznał.  To zabawne, ale właśnie pokazanie tego, co dalej dzieje się w trekowym uniwersum, było jednym z życzeń wielu fanów po ogłoszeniu rozpoczęcia produkcji serialu. I wydawało się to niemożliwe do realizacji, ale jednak twórcy to robią. Z jednej strony skorzystali z tego, że akcja toczyła się w czasie, w którym istniał USS Enterprise i odkryli „nieznany rozdział historii Spocka” (jedno z haseł reklamowych tego sezonu). Z drugiej – robią kolejny ukłon w stronę fanów i pokażą, co wydarzyło się w uniwersum Star Treka długo po najbardziej wysuniętym w przyszłość Star Trek: Nemesis. A przy okazji uwolnią się od przymusu pilnowania na każdym kroku, czy na pewno wszystko jest zgodne z kanonem. Jak mówi Kurtzman:
Będą odniesienia do tego, co zdarzyło się we wszystkich serialach. Nie kasujemy tego. Ale będziemy w punkcie, w którym te wydarzenia będą bardzo odległym wspomnieniem.
Z jednej strony mamy więc szansę na zobaczenie obcych, których znamy z Następnego pokolenia, Deep Space Nine i Voyagera, a których w erze Discovery i Oryginalnej Serii się nie spodziewaliśmy. Jest na przykład nadzieja na drugoplanową postać chciwego Ferengi, który wniesie nieco humoru. Mogą mignąć Kardasjanie (stulecia po wojnie z Dominium raczej wygrzebali się już z dołka), Zmienni czy Borg w zupełnie innej roli. Bo przecież najprawdopodobniej poznamy nowy rozkład sił w galaktyce. A także zupełnie nowe rasy, miejsca, technologie. 

Gene Roddenberry i jego wizja

W drugim sezonie dostaliśmy więcej „luźniejszych” scen i integracji załogi. Liczę, że podobnie będzie w trzecim. / Fot. CBS
Mam tylko nadzieję, że twórcy nie powielą schematu Voyagera i nie zrobią serialu o odciętej od Gwiezdnej Floty załodze poszukującej drogi do domu (tym razem przeszkodą jest nie odległość, a czas). Marzy mi się, że właśnie zobaczymy Gwiezdną Flotę te 950 lat później, czyli około 3207 roku. Dowiemy się, jak się przez ten czas zmieniła i kto do niej dołączył.  Gene Roddenberry (twórca Star Treka) chciał pokazać jak pięknie w przyszłości ludzie mogą się zjednoczyć i zmienić na lepsze. I taką utopijną wizję chciałbym zobaczyć, a nawet pójść krok dalej niż zaproponował Roddenberry. Liczę na to, że akcja skupi się nie tylko na pozbawionej technologii planecie Terralysium, na którą podobno ruszają członkowie załogi. Jak już się z kimś z „nowej” Gwiezdnej Floty zaprzyjaźnią i pokażą nam Ziemian przyszłości, to potem oczywiście mogą pakować się w kłopoty. Kurtzman potwierdził, że nie będą one związane ze sztuczną inteligencją z drugiego sezonu. – Kontrola została oficjalnie zneutralizowana. Ale pojawią się większe problemy, gdy [członkowie załogi USS Discovery] znajdą się po drugiej stronie korytarza – wyjawia twórca. Z jego ust padają też ważne słowa na temat serialu o Sekcji 31:
Jeśli jesteś fanem Deep Space Nine, prawdopodobnie spędziłeś ostatnie dwa lata zastanawiając się, co oni robią z Sekcją 31, która przecież wyglądała zupełnie inaczej. Zgadza się. W Deep Space Nine nie mieli odznak i statków. Byli podziemną organizacją. W Discovery i w naszym nadchodzącym serialu z Michelle Yeoh pokazujemy, jak Sekcja 31 stawała się tamtą organizacją i czemu była tak tajna w czasach Deep Space Nine.
Może to moja nadinterpretacja, ale jak dla mnie z tej wypowiedzi jasno wynika, że serial o Georgiou będzie się toczyć w czasach około drugiego sezonu Discovery, mniej więcej w 2258 roku, a nie 950 lat później. A skoro ta bohaterka przeniosła się w przyszłość wraz z załogą USS Discovery, to najpóźniej pod koniec trzeciego sezonu wróci do „swoich” czasów. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy za nią pobiegną. Akurat po Georgiou można się spodziewać, że chadza własnymi ścieżkami.

Co dalej z Michael Burnham?

Osnullus zgłosił się na ochotnika do podróży w przyszłość. / Fot. CBS
Na pokładzie USS Discovery poza bohaterką graną przez Michelle Yeoh zostali też między innymi Tilly, Stamets, Saru, Reno (świetny startrekowy debiut Tig Notaro), Nilsson (to ona zastąpiła na stanowisku Airam), Detmer, Owosekun, Nhan (jeśli przeżyła walkę z Lelandem, bo nie jest to jasne), Rhys, Bryce, a nawet niezbyt gadatliwy Osnullus (na zdjęciu powyżej). Część załogi mostka ze statystów w pierwszym sezonie awansowała w drugim na postaci drugoplanowe. W trzecim poznamy ich jeszcze bliżej. Jeśli w ogóle nie zobaczymy akcji w 2258 roku, to czeka nas najpewniej pożegnanie m.in. z Sarekiem, L’Rell czy Tylerem, choć za tym ostatnim akurat nie będę tęsknił, bo jako człowiek ze wspomnieniami Klingona był ciekawą i skomplikowaną postacią, ale jako agent Sekcji 31 jest nudziarzem. Wygląda na to, że zamknięto wątki Pike’a i Spocka. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli nie dostaną spin-offa, to może chociaż odcinek Short Treks. Prawdopodobnie w nowych odcinkach wszystko wciąż będzie się kręcić wokół postaci Michael Burnham. W pierwszym sezonie widzieliśmy co przeżywa, gdy uznają ją za buntowniczkę i jak radzi sobie ze stratą swojej ukochanej kapitan. W drugim szukała przyrodniego brata i wyjaśniała z nim niedokończone sprawy, a potem odkryła, że jej matka jednak żyje. Czekając na trzeci powinniśmy pamiętać, że ta matka najpewniej jest teraz właśnie w czasach, do których się przenosimy (wynika to z odcinka Perpetual Infinity). To może być ważna postać. Czyżby czekała nas rywalizacja Burnham senior i mirrorowej Georgiou o uwagę i miłość Michael? Mam tylko nadzieję, że matka nie okaże głównym czarnym charakterem trzeciego sezonu. To by było dla mnie za dużo rodzinnych wątków jak na jeden serial science-fiction.   Jeśli wierzyć słowom Kurtzmana, Michael wróci też do rywalizacji z Saru, którą widzieliśmy na początku serialu (The Vulcan Hello) oraz w książkach Desperate Hours i Fear Itself. Jak dla mnie było jasne, że to Saru będzie teraz dowodzić USS Discovery, ale mogą pojawić się jakieś spięcia między przyjaciółmi. Zaakceptowałem już Kelpianina jako dowódcę. Jakoś nie widzę Michael Burnham w tej roli, ale twórcom Star Trek: Discovery już kilka razy udało się mnie zaskoczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj