MARCIN ZWIERZCHOWSKI: Na wstępie mógłbyś powiedzieć kilka słów o postaci, w którą się wcielasz w trzecim sezonie serialu Bez tajemnic?

PIOTR GŁOWACKI: Ksiądz Konrad Saliga. Te trzy słowa są podstawą konstrukcji. Ksiądz – obietnica czynienia cudów. Konrad –  ten, który walczy z Bogiem. Saliga – tajemnica zaklęta w słowie.

Konrad to człowiek, który owładnięty, natchniony jakąś myślą podjął wyzwanie bycia księdzem. Obecnie dochodzi do momentu, w którym dokonuje podsumowania - albo też to podsumowanie samo się w nim dokonuje. Ciało odmawia posłuszeństwa, pojawiają się dokuczliwe zaburzenia snu. Bezsenność zaczyna go wprowadzać w stan, który sprawia, że musi prześledzić swoje dotychczasowe życie i konsekwencje swojego wyboru. Wypowiedzieć niewypowiedziane.

W trakcie terapii, na którą trafia, zaczyna dochodzić do różnych poziomów prawdy o samym sobie i na jaw wychodzą kolejne fakty, które chciał pominąć albo uważał za nieważne, a które nagle okazują się istotne dla jego stanu.

Czyli do zagrania w Bez tajemnic skłoniły cię te dwie informacje. A zanim dostałeś tę propozycję, widziałeś poprzednie sezony serialu?

- Widziałem pojedyncze odcinki.

Gdy dostałem propozycję pójścia na casting, poczułem, że dla aktora to bardzo ciekawa rzecz, ta formuła półgodzinnych odcinków-rozmów jest niespotykana, zwłaszcza w naszym kinie; jedynie w teatrze możemy czegoś takiego doświadczyć. Ale tylko przed  kamerą akcja może przenieść się prawie całkowicie do wnętrza człowieka, pozostając jednocześnie widoczną. I to było bardzo zachęcające. Jak i fakt, że ta formuła jest wymagająca dla każdego z ekipy, dla scenarzystów, producentów – wszystko to sprawia, że na planie panuje dobra atmosfera pracy. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażałem, a ostatecznie się to potwierdziło w realizacji.

W jakim okresie trwały zdjęcia?

- To coś prawie niemożliwego w produkcjach kinowych – serial kręcono chronologicznie, od pierwszego do ostatniego odcinka. W filmach często zaczyna się na przykład od ostatniej sceny, tymczasem przy Bez tajemnic mogłem dojrzewać razem z bohaterem, wchodzić z nim w kolejne etapy i to było bardzo przyjazne.

Zdjęcia rozłożone były w okresie prawie trzech miesięcy i średnio (choć częstotliwość bywała różna) nasze sesje odbywały się co dwa tygodnie, co także przybliżało nas do rytmu terapii. Te elementy bardzo pomagały w wejściu i w postać, i w nastrój, i w tematy.

A konkretne daty?

- Od czerwca do września.

Pytam o to, ponieważ grasz księdza, w którego historii – żeby nie zdradzać wiele – istotny jest wątek jego seksualności. Wystarczy przejść się do kiosku, żeby na okładkach gazet i tygodników zobaczyć, jak gorąco dyskutowany jest to obecnie temat. Wy kręciliście, nie wiedząc, że w momencie, gdy serial będzie miał premierę, w jakiś sposób może się wpisać w wielką dyskusję na temat seksualności księży.

- Już wtedy głośna była na przykład sprawa księdza Lemańskiego [ta sprawa akurat nie dotyczyła spraw seksualnych – przyp. red.]. Przyglądałem jej się, śledziłem jej wątki na zasadzie kontry: widziałem, jakie informacje wchodzą do mediów, jakie są promowane, w jaki sposób media próbują zahaczyć uwagę czytelników czy widzów i staraliśmy się z Bartkiem [Konopką, reżyserem wątku Konrada – przyp. red.] dojść głębiej. Media się szybko nudzą, przechodzą do następnego tematu, nie interesują się człowiekiem, nie interesują się księdzem Lemańskim, kolejnymi chwilami bycia nim. Ich interesują gorące newsy, reakcje Kurii, akcja.

My postanowiliśmy skupić się na momencie, gdy jest sam, kiedy np. czeka w parafii na przyjazd reprezentantów Kurii. Dla nas to było o wiele ciekawsze. W newsach telewizyjnych czy nawet filmie dokumentalnym zawsze najciekawsze jest to, co się działo zanim włączono kamerę lub co się wydarzyło po jej wyłączeniu. I to jest temat dla fabuły. Zajrzeć tam, gdzie kamera nie ma dostępu.

Tak samo, jeżeli chodzi o seksualność, staraliśmy się zanurzyć głębiej. W Bez tajemnic tematem nie jest pedofilia, nie jest nim homoseksualizm, Konrad jest heteroseksualnym księdzem. Czyli jest to temat, który paradoksalnie gdzieś totalnie zniknął. Zauważ, że przy całej rozmowie o seksualności nie mówiło się ostatnio w mediach na przykład o romansach księży z gosposiami, a przecież wcześniej o tym się głównie rozmawiało. Przynajmniej ja pamiętam, że od zawsze się o tym mówiło.

O kwestii celibatu.

- Tak, celibatu. Zresztą tutaj bardzo mądrze podpowiada Franciszek, że nie rozróżnia homo- i heteroseksualnych księży, księży pedofilii, dlatego że kiedy człowiek podejmuje to wyzwanie bycia księdzem, odrzuca swoją seksualność. Tego dotycz celibat. Obojętne więc, czy ksiądz był heteroseksualny, homoseksualny, czy miał inne skłonności - w momencie, kiedy zakłada na siebie postanowienie celibatu, zakłada je na każdy rodzaj seksualności. I staje się w pewnym sensie aseksualny.

I jeżeli spojrzymy na to od tej strony, zajmiemy się problemem potencjalnej aseksualności człowieka, to to jest dylemat, który siedzi głębiej i on nie jest sensacyjnie naciągany na różnice płci czy wieku.

Staraliśmy się więc wchodzić w to, czego media nie sięgają.

Teraz zaś, gdy zdjęcia masz już za sobą, czekasz na premierę i widzisz, co się wokół dzieje, nie boisz się, że mimo iż staracie się skupić na człowieku, a nie sensacji, zostaniecie wplątani w to, co się obecnie dzieje w mediach? Że będziesz otrzymywał telefony z prośba o komentarz do aktualnych wydarzeń?

- To jest ten dylemat wynikający z samego bycia aktorem, funkcjonowania na różnych poziomach: jestem człowiekiem, który ma swoje zdanie; artystą, który próbuje przekuwać swoje przemyślenia na język sztuki; aktorem, który próbuje zrozumieć drugiego człowieka za pomocą swoich narzędzi. Nie wydaje mi się to groźne, dlatego że zawsze mogę powiedzieć "nie wiem" albo "nie chcę się wypowiedzieć na dany temat". Nie jestem wyrocznią, nie jestem oświecony, nie wiem wszystkiego, mogę jedynie wraz z innymi próbować się nad czymś zastanawiać.

Wydaje mi się, że w Polsce brakuje takiej kultury debaty publicznej, której celem jest zrozumienie jakiegoś fragmentu tajemnicy, wspólne zadanie sobie jakiegoś pytania, gdzie twój rozmówca czy ktoś, kto prezentuje odmienne zdanie, jest twoim przyjacielem w poszukiwaniu sensu. A nie wrogiem, którego chwytasz za słówka.

Mam nadzieję, że samo pojawianie się istotnych pytań sprawi, że w którymś momencie, przez to, że w ogóle zacznie się rozmawiać, gdzieś pojawi się cień szansy na to, że takie debaty będą się odbywać na poważnie. Na poważnie, czyli z poczuciem tego, że nikt z nas nie wie jak jest.

Chciałbym zapytać o pracę na planie. Każdy wątek ma swojego scenarzystę, swojego reżysera. Mamy więc ciekawą sytuację, bo wcielający się w głównego bohatera Jerzy Radziwiłowicz jest jakby gospodarzem – on jest w  tym od początku, on jest postacią niezmienną, wokół niego się wszystko rozgrywa, on najlepiej zna historię swojej postaci. Tymczasem pojawia się reżyser, który powinien nim kierować. Jak wyglądała ta współpraca?

- Najlepiej byłoby spytać o to Jurka, ja mogę tylko podzielić się swoimi domysłami.

Istotą roli Jerzego zdaje się słuchanie – jest uchem, które słucha wszystkiego dookoła, wokół którego wszyscy chodzą i szepczą. Jest ostoją, tym kimś, w kim te wszystkie problemy rezonują. Do tego dochodzą cechy Jerzego, jego spokój, inteligencja, doświadczenia. I każdy, kto przychodzi do projektu, ma też świadomość tych rzeczy, o których mówiłeś. Dlatego Jerzy ma silną pozycję i reżyseria odbywa się głównie przez postacie, które do niego przychodzą. Więc reżyser uruchamiając mnie w jakimś kierunku, szuka odbicia w Jerzym.

Aczkolwiek najlepiej byłoby ich o to zapytać. Z mojej strony widziałem swobodny przepływ informacji, to była wspólna praca. To bardzo ekscytujące mieć możliwość pracy z tak wspaniałym aktorem.

Skoro rozmawiamy z okazji premiery produkcji HBO, ciekawej i odważnej ze względu na formułę, nazwijmy to "gadających głów", w której bohaterowie po prostu rozmawiają i niewiele się dzieje - sam oglądasz seriale? Jesteś fanem? Może śledzisz coś z HBO? Grę o tron?

- Uważam, że seriale to specyficzna forma artystyczna, bardzo ciekawa, dająca szansę na to, żeby dłużej poprzebywać z postacią, z historią. Obecnie nie jestem zaangażowany w oglądanie żadnego, niczego nie śledzę, kiedyś oglądałem dużo różnych, teraz jednak nie mam czasu, nie mam nawet telewizora. Jak śledzę, to towarzysząc żonie, która z kolei ma taką cechę, że jest w stanie "wciągnąć" serial jednego dnia. Trzy sezony Gry o tron w kilka. I dzięki Adze wchodzę czasem na chwilę do tego świata.

W kwestii seriali jednak mam wrażenie, że nie jest istotnym określenie, iż amerykańskie seriale są filmowe czy lepsze niż filmy. To są dwa różne media i to jest ważne do zrozumienia. Seriale amerykańskie czerpią z narzędzi filmowych, przez co próbują się pod nie formalnie podkleić, a raczej są tak oceniane, co nie jest trafne, ponieważ serial ma swój rytm, swoje sposoby narracyjne.

To trochę tak, że słowo "serial" zyskało pejoratywne znaczenie, w przeciwieństwie do serialu filmowego, który jest super. Tego rozróżnienia nie łapię.

Czyli nie uważasz, że serial jest nieco lepszy do opowiadania bardziej skomplikowanych opowieści? Na przykład nie sposób historii takiej jak w Bez tajemnic opowiedzieć w filmie.

- W pewnych rzeczach seriale mają przewagę nad filmem, na przykład ma się więcej czasu ekranowego, można sobie pozwolić na większą ilość dialogów. Nie powiedziałbym jednak, że coś jest lepsze.

Kiedyś, gdy pojawiła się fotografia, mówiono, że to koniec malarstwa, że jest niepotrzebne. Okazało się, że dzięki temu nie tylko malarstwo nie umarło, ale pojawiły się nowe kierunki, jak malarstwo abstrakcyjne; pojawił się kubizm, kierunki surrealistyczne. I seriale też w tym sensie oddziałują na kino, bo to nie są rzeczy konkurencyjne. Można chcieć iść do kina, zobaczyć coś na dużym ekranie, obcować z filmem przez półtorej czy dwie godziny, a czym innym będzie oglądanie serialu w domu, na ekranie telewizora – nieważne, jak wielkim – wpisując go systematycznie w rytm swojego życia. To różne media i nie uważam, że któreś jest lepsze od drugiego.

Na przykład serial Miasteczko Twin Peaks jest czymś innym niż film Ogniu krocz ze mną, istnieją osobno. Serial i film są super, ale pamiętam, jak jako dzieciak siadałem przed telewizorem co czwartek, by się bać kolejnych odsłon. Czym innym jest natomiast powrót do filmu, który zresztą Lynch inaczej konstruuje.

Przejdźmy do kina, polskiego, w końcu nie grasz tylko w serialach, ostatnio można cię było oglądać choćby w świetnej Dziewczynie z szafy. Rodzime kino obecnie ma opinię gorszą od naszej kadry w piłce nożnej. Sam chodzisz na seanse, obserwujesz też to wszystko od wewnątrz – czy zgodzisz się z opinią, że w ostatnich latach mamy do czynienia ze sporym skokiem jakościowym polskich produkcji?

- W kinie, jak każdej dziedzinie sztuki i życia, pojawiają się nowe technologie, dorastają kolejne pokolenia twórców, ludzi, którzy za każdym razem "na nowo" widzą świat. Trudno jest opisać doświadczenie, w którym sami bierzemy udział, ale obecnie sami na sobie przeprowadzamy eksperyment informatyczny – to jest coś, do czego nasze pokolenie filmowców ma zupełnie inny dostęp niż przeciętny konsument internetu, gimnazjalista z pomalowanymi oczami (ten wizerunek też jest tylko naszym stereotypem i z prawdą pewnie ma niewiele wspólnego). A ponieważ produkcja filmowa to olbrzymia machina, do której wchodzi się późno, a debiutujący reżyser to człowiek trzydziestoparo-, czterdziestoletni, mamy do czynienia z pewnym opóźnieniem.

To, co w tej chwili się pojawia, co odbieramy jako coś "nowego" w kinie, to tylko kwestia naszej percepcji. Po prostu do głosu dochodzi pokolenie reżyserów bliższych nam wiekowo, myślę o nas dwóch, ty jesteś człowiekiem  dwudziesto-, a ja trzydziestoletnim. Tak więc złożony z nas  "średni widz" jest w stanie odnaleźć w polskim kinie coś generacyjnie bliższego sobie.

O "średnim widzu" najczęściej mówi się w kontekście telewizji, że na przykład widzowie telewizyjni czegoś nie zrozumieją albo że coś musi uwzględniać preferencje takiego widza. Oglądasz to i myślisz sobie, ale to nie odzwierciedla moich preferencji, a przecież czuję się jak najbardziej "średni", "normalny". Ale dopiero, kiedy weźmiemy pod uwagę, że większość potencjalnych odbiorców w wieku dwudziestu czy trzydziestu lat nie ogląda telewizji, to jako ten "widz średni" zostaje trzynastoletnia dziewczynka albo sześćdziesięcioletnia dziewczynka i te produkcje są skierowane właśnie do nich, bo "średni " dwudziesto- i trzydziestoletni widzowie ulokowali swoją uwagę w Internecie.

Dopiero kiedy ta grupa środkowa staje się aktywnym uczestnikiem gry, telewizje się do nich dostosowują. Tak samo jest z kinem; w momencie, kiedy na widowni zaczęli przeważać ludzie dwudziesto- i trzydziestoletni,  filmy w naturalny sposób zaczęły mówić ich językiem. Obserwując kino, możemy więc śledzić rozwój naszej wspólnej świadomości, to jak wchodzą do niego myśli nam bliższe ze względów czysto biologicznych; inaczej dany film opowie nam nasz  dziadek,  inaczej kolega, a inaczej syn.

Śledzisz aktywnie polskie kino?

- Na tyle, na ile pozwala mi czas, a ostatnio sporo się dzieje. Bo im więcej w kinie jest ludzi młodych, mam na myśli młodszych od nas, tym my musimy być odważniejsi w myśleniu, aktywniejsi.

Dla nas na przykład fakt, iż kilkoro młodych ludzi siedzi przy jednym stoliku i robi coś na telefonach i milczy, może oznaczać, że się nie lubią. A dla nich to coś normalnego, telefony stały się częścią naszej osobowości; mój telefon, mój fejs to część mojej świadomości, w której czegoś szukam i zaraz się tym podzielę. My tymczasem możemy to odebrać jako oznakę alienacji, bo nie jest to dla nas coś naturalnego.

Tak i w kinie dokonuje się  dialog, dopuszczający i zmieniający sposób naszego widzenia.

Skoro już jesteśmy przy wyborach, może skomentujesz wyłonienie jako naszego kandydata do Oscara filmu Wałęsa. Człowiek z nadziei? Bo z jednej strony trwa dyskusja, z której wynika, że polskie kino zmienia się na lepsze, że kręcimy coraz ciekawsze filmy; z drugiej zaś przy Oscarach idziemy starym tropem, myślimy po staremu.

- Wiesz, ten wybór wydał mi się tak naturalnym…

Właśnie…

- Nie widziałem jeszcze tego filmu ani potencjalnych konkurentów; ponoć wybór był między Wałęsą… a Chce się żyć. Ale gdy dowiedziałem się, że Wajda robi film o Wałęsie, to intuicja podpowiadała mi, że jeżeli ten obraz powstanie, to na pewno będzie polskim kandydatem do Oscara.

To jest trochę dziwne. Chyba wszyscy tak pomyśleli.

- Opowiada o najbardziej rozpoznawalnej osobie w Polsce. Jest reżyserowany przez najbardziej rozpoznawalnego filmowca w Polsce. I to przemawia za tą kandydaturą, zwłaszcza jeżeli wiemy, jak działają Oscary. To nie jest jedna osoba, która przyznaje te nagrody, oglądając wszystkie filmy. W "jury" jest kilka tysięcy osób, które trzeba namówić do obejrzenia filmu. Pod względem promocji mamy więc argumenty, które przemawiają za tym, aby to właśnie Wałęsę… wskazać.

Wydaje mi się to tak naturalne, że nie sposób z tym dyskutować.

[image-browser playlist="586274" suggest=""]

Pewnego rodzaju filmów w Polsce się jednak nie kręci, mam na myśli blockbustery. Chciałbyś grać w tego typu filmach? Wiem, że oglądasz.

- Z przyjemnością. Skoro chodzisz na coś i to oglądasz, to chciałbyś wziąć w tym udział, choćby dla czystej frajdy uczestniczenia w projekcie, który ma taki rozmach produkcyjny. Wymaga od ciebie specyficznych umiejętności, ale przede wszystkim jest w stanie materializować naprawdę głębokie, senne marzenia, w których możesz się nagle pojawić.

Ja jestem otwarty. Jeżeli ten komunikat dotrze do twórców blockbusterów, to niech o tym wiedzą. (śmiech)

W kinie znaczenie ma dla mnie wyłącznie to, czy film powstał z radości i w szczerym kontakcie ze swoim marzeniem. I dla widza tak samo – bardzo szybko rozpoznajemy, czy film powstał z marzenia i konsekwentnego dążenia do zmaterializowania wyobrażonego, czy był jakimś przypadkowym zbiegiem okoliczności ze słabą wolą twórczą.

Jeżeli tak skategoryzujemy filmy, nagle okaże się, że nad tą kreską, wśród tego, co przyciągnęło twoją uwagę, będzie jakiś film głęboko psychologiczny, film przygodowy, komedia romantyczna, film sensacyjny, artystyczny. Okaże się, że nad tą linią panuje pełna różnorodność, że znajdzie się tam też horror, który cię przejął. Taka kategoryzacja wydaje mi się, jako widzowi, najcenniejsza; w takich filmach chciałbym grać jako aktor. Nie dzieląc ich na różne gatunki, z przyjemnością zagrałbym w horrorze albo w filmie sensacyjnym, które powstałyby z głębokiego marzenia.

Na koniec zapytam cię o technologię 3D. Wiem, że jesteś jej fanem.

- 3D jest naturalnym nośnikiem informacji i w momencie, w którym rozwijają się nasze zdolności technologiczne i produkcyjne, wiadomo, że coś takiego się pojawi i zostanie. Są kina 4D, 5D, choć jeszcze toporne, ale za chwilę dojdziemy do kina, które będzie ogarniało wszystkie nasze zmysły.

I znowu, to nie zniesie starych technik, tak jak 3D nie zniosło 2D. Nie jest tak, że kino dwuwymiarowe się skończyło. Są pewne tematy i pewne gatunki, które korzystając z trójwymiaru rosną, dostają drugiego życia, wchodząc na inny poziom.

Inna sprawa, że technika operatorska 2D jest skonstruowana tak, aby tworzyć złudzenie 3D. To myślenie przestrzenne – operatorzy pracują ze światłem, dążą do tego, żeby bez efektu 3D uzyskać przestrzeń w filmie, tę różnice planów. 3D jest skokiem, który jeszcze podkręca to, co do tej pory było, nazwijmy to zabiegiem artystycznym, poszukiwaniem złudzenia. Teraz jest to wyciągane technologiczne. I na mnie to działa. Lubię pójść sobie do IMAXa na 3D. Lubię to uczucie, ale równie mocno lubię obejrzeć dobry film w dwóch wymiarach.

Demonizowanie 3D jest więc zatrzymywaniem się na powierzchni sprawy. Przecież za chwilę będziemy chodzić w okularach Google'a i noszenie iPhone’ów w kieszeni będzie nam się wydawać śmieszne. Wciąż jednak pozostanie grupa osób, która będzie używać starych telefonów; znajdą się też tacy, którzy w ogóle nie będą korzystać z tej technologii.

Wszystko jest zgodne, dopóki nie jest nakazane.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj