Thomas Edison był najsławniejszym Amerykaninem swoich czasów i to nie tylko dzięki żarówce. Choć wielu ludzi zna to nazwisko tylko dzięki jego związkowi z elektrycznością, warto pamiętać, że gdyby nie on, nie byłoby kina. A przynajmniej nie tak szybko.
Historia Thomsa Alvy Edisona zaczyna się w zasadzie bardzo podobnie do wszystkich opowieści o amerykańskim śnie. Urodził się 11 lutego 1847 roku i dorastał w czasach wielkich zmian w Stanach Zjednoczonych, m.in. wojny secesyjnej czy rozwoju kolei. Przeszedł drogę od zera do wielkiego wynalazcy – człowieka, którego znał cały świat. Thomas w dzieciństwie miał problemy ze szkołą, przeszkadzał nauczycielom, nie był zainteresowany tematami omawianymi na zajęciach. Czytając tego rodzaju zdania w biografiach, często przypominają nam się inni ludzie o wielkich umysłach, którzy zapisali się na kartach historii, tacy jak np. Albert Einstein. I myślimy sobie: "no tak, oni od początku byli zbyt bystrzy na szkołę, zbyt genialni na ramy systemowe". W tym przypadku to nie do końca prawda. Thomas Edison, o czym wielu ludzi zapomina, był częściowo głuchy, a co za tym idzie – trudniej było mu skupić się na przekazywanej w salach lekcyjnych wiedzy. Wtedy nie było aparatów słuchowych, a szkoły nie zawracały sobie głowy jednym uczniem z problemami, niezależnie od tego, z czego te wynikały. Młody Edison jednak nie przejmował się tym tak bardzo, bo już w wieku 10 lat zbudował swoje pierwsze laboratorium. Badał rzeczy i prowadził doświadczenia w piwnicy ojca, a jego przygoda ze szkołą trwała zaledwie 5 lat. Jeszcze jako chłopak zaczął pracować przy sprzedaży gazet i słodyczy w pociągach, by po paru latach zostać telegrafistą. Z tej po czasie zrezygnował, by realizować się jako wynalazca. Pamiętajmy, że był to okres wielu odkryć i może kiedyś młodzi ludzie myśleli o takiej karierze – tak samo jak współczesne dzieciaki marzą o byciu influencerem. Gdy Edisonowi udało się zbudować innowacyjny telegraf, który mógł przez jeden kabel przekazywać nawet cztery linie wiadomości, jego kariera nabrała tempa. Sprzedał urządzenie (później wykorzystywane do śledzenia akcji na giełdzie) za kilkanaście tysięcy dolarów i otworzył Menlo Park, pierwsze laboratorium przemysłowo-badawcze, w którym stworzono jedne z jego najbardziej znanych dzieł. Lata wysiłków i pracy konstruktora oraz jego pracowników zaowocowały najpierw żarówką, a potem pierwszym na świecie stałym systemem zasilania, który oświetlił część Manhattanu.
Zaraz po rozpoczęciu prac nad tym systemem rozgrywa się fabuła filmu Wojna o prąd z 2017 roku, w którym Edisona zagrał Benedict Cumberbatch. W tej interpretacji poznajemy człowieka ekscentrycznego, pysznego, przekonanego o własnej wartości i dążącego uparcie do wyznaczonych celów. Choć produkcja nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia, jest to na pewno jedyna z niewielu kreacji czarodzieja z Menlo Park, która zostaje w pamięci. Była to postać niejednoznaczna, lekko dziwaczna i (co Benedictowi wychodzi nadzwyczaj dobrze) w równym stopniu budząca zarówno sympatię, jak i niezadowolenie widza. Film ledwie wspomina o niepełnosprawności Edisona, ale dość dosadnie pokazuje nam jego problemy z utrzymaniem przy sobie pieniędzy, co nigdy nie było mocną stroną wynalazcy. Miał co prawda smykałkę do przyciągania inwestorów, ale pieniądze kończyły się szybciej, niż pojawiały nowe. Przez to – mimo ogromnych sukcesów – przez większość życia zmagał się z problemami finansowymi, które utrudniały utrzymanie nie tylko laboratorium, ale także domu.
Z kolei film biograficzny Edison, the Man z 1940 roku pokazuje nam wyidealizowany obraz wynalazcy. Nie można odmówić mu wielkiego sukcesu, jednak widać tu, że twórcy chcieli, by główny bohater był dla ludzi przykładem cnót. Spencer Tracy dał światu Edisona tak bohaterskiego i dobrego, że gdyby Thomas żył wystarczająco długo, by zobaczyć tę produkcję, pewnie nie mógłby wyjść z podziwu do samego siebie. Człowiek tam pokazany to idealny pracodawca (martwiący się o wszystkich swoich podwładnych) i zdeterminowany twórca. Fabuła wzmacnia poczucie, że Edison miał w sobie niesamowite samozaparcie i myślał szybciej od dzisiejszych komputerów. W kontraście do kreacji wynalazcy w Wojnie o prąd nie wszyscy pracownicy byli w równym stopniu szanowani i doceniani. Wiele wynalazków, przy których tworzeniu Edison nie miał wielkiego wkładu, zostało opatentowanych jego nazwiskiem. Rekordowa liczba 1093 patentów nie wzięła się znikąd – wielu historyków twierdzi, że Edison często był tylko współtwórcą, pomocnikiem albo doradcą. Nie ujmuję tu absolutnie jego inteligencji, warto się jednak zastanowić, kiedy faktycznie był czarodziejem, a kiedy po prostu szefem z utalentowanym zespołem. W końcu to właśnie od niedoceniania pomysłów jego podwładnych rozpoczęła się jego "wojna" z Nikolą Teslą.
Wiele wynalazków, przy których tworzeniu Edison nie miał wielkiego wkładu, zostało opatentowanych jego nazwiskiem.
W filmie Tesla postać Thomasa Edisona po raz kolejny jest pokazana jako człowiek pyszny i przekonany o własnej nieomylności. Zagrany przez Kyle’a MacLachlana Alva to ucieleśnienie sławy i dumy. Dla widza staje się on antagonistą po zaledwie kilku scenach. Prawdę mówiąc, już sam zwiastun mówi nam, że nie jest to przyjemny w obyciu mężczyzna. Tutaj napięcie między dwoma wynalazcami jest bardzo widoczne, nie tylko w słowach, ale i czynach, a stosunek Thomasa do Nikoli jest, lekko mówiąc, lekceważący i wrogi. Dzięki temu możemy dużo łatwiej zrozumieć, czemu Tesla jest tak obrażony na starszego wynalazcę. Gdy ten zatrudnił się w Menlo Park, obiecano mu nagrodę 50 tys. dolarów, jeśli uda mu się stworzyć coś przełomowego. Jednak Edison nigdy nie wypłacił tych pieniędzy. Twierdził, że pomysły i odkrycia nie były wystarczające, by Tesla na to zasługiwał.
Nie doczekaliśmy się niestety jeszcze żadnej produkcji, która pokazałaby pracę Edisona w jego drugim laboratorium – w West Orange. To właśnie tam ulepszono fonograf i zajęto się jego komercjalizacją. Wynaleziono kamerę filmową i urządzenie do wyświetlania nagrań. To właśnie dlatego Amerykanie przypisują Edisonowi stworzenie kina. Oczywiście był to proces, w którym brali udział wynalazcy z całego świata, tacy jak bracia Lumiere we Francji czy Kazimierz Prószyński w Polsce, jednak Alva był równie ważnym elementem rozwoju tej dziedziny. Choć Wojna o prąd liznęła ten temat – żeby ładnie pokazać spuściznę Thomasa po tym, jak stracił Menlo Park i swój udział w przemyśle energii elektrycznej – nie był to ważny wątek. Trzeba przyznać, że byłaby to ciekawa perspektywa do kolejnej biografii, szczególnie przy dzisiejszej modzie na robienie filmów o kręceniu filmów i starym Hollywood.
Kinematografia na różne sposoby podchodzi do Thomasa Edisona. Wcześniej pokazywano go jako dumnego wynalazcę z wielką pasją, jednak potem dorzucono do tego też arogancję. Widać przepaść między jego wyidealizowanym obrazem w starszych produkcjach a kreacją przekonanego o własnej wartości egocentryka we współczesnym krajobrazie filmowym. Można by nawet powiedzieć, że twórcy popadli ze skrajności w skrajność – z epickiego bohatera przeszli na postać o szarej moralności lub nawet na antagonistę. Z jakiegoś powodu niekoniecznie sympatyzujemy z takimi kreacjami. Niestety współczesne filmy nie dają widzowi polubić Edisona. A wspomniana biografia z lat 40. jest raczej hagiografią, też daleką od prawdy. Mam nadzieję, że wynalazca kiedyś doczeka się filmowej historii – równie ciekawej, jak jego życie! – która pokaże nam, kim tak naprawdę był czarodziej z Menlo Park.