"Zombie SS: Krwawy śnieg"

Tommy Wirkola sześć lat temu wszedł z prawdziwym hukiem do świadomości masowego odbiorcy. Jego horror "Dead Snow" (znany bardziej jako "Zombie SS") to była prawdziwa bomba. Grupka młodzieży, która wyjeżdża na ferie w góry, zmuszona jest zmierzyć się z powstałymi z martwych zombie esesmanami? Taka historia nie mogła przejść bez echa. Jedni rozpływali się wręcz nad znakomitymi umiejętnościami reżysera (film miał nie tylko porządny montaż, ale i zdjęcia), dodając przy okazji, że jest on twórcą szalenie świadomym, dzięki czemu jego film to świetny pastisz horrorów o zombie. Inni z kolei narzekali na sceny gore i mało wyszukany humor. Patrząc na całe to zamieszanie, nie dziwi fakt, że pięć lat później powstała druga część. Tak długi okres oczekiwania nie przysłużył się tej opowieści. Kiepskie wykonanie, jeszcze gorsze żarty oraz brak tego magicznego luzu, który tak dominował w części pierwszej, sprawiły ostatecznie, iż druga odsłona niewielu fanom "jedynki" przypadła do gustu. [video-browser playlist="741024" suggest=""]

"Cabin Fever: Patient Zero"

Zanim Eli Roth nakręcił „Hostel” i stał się znany jako kumpel Quentina Tarantino, pod jego nazwiskiem ukazał się całkiem udany slasher „Cabin Fever”. Opowiadał historię grupy młodych ludzi, których wypad na camping kończy się tragicznie, gdy nieświadomi zagrożenia otwierają drzwi domku mężczyźnie pokrytemu wrzodami, i mógł zaspokoić podstawowe oczekiwania fanów gatunku. Straszył, kiedy trzeba, śmieszył w odpowiednich momentach, a przede wszystkim miał bohaterów, których dało się lubić. Co natomiast zaoferowała kolejna odsłona, która powstała aż siedem lat po pierwszej części? Wiadra sztucznej krwi, brak klimatu osaczenia, który był najjaśniejszym punktem „jedynki”, a także bohaterów pozbawionych resztek inteligencji, wskutek czego ich śmierć była dla nas momentami radości. [video-browser playlist="741025" suggest=""]

"Motel 2: Pierwsze cięcie"

Mało kto wie albo pamięta, że kiedyś piękna i jakże utalentowana Kate Beckinsale zagrała wraz z Lukiem Wilsonem w podrzędnym slasherze pt. „Motel”, który przeszedł przez świadomość kinomanów bez większego echa. Opowieść małżeństwa, które trafia do motelu na odludziu, w którym grupa zwyrodnialców katuje ludzi pod okiem kamery, aby następnie te nagrania sprzedawać (zob. popularność filmów snuff), miała jednak swój urok - intrygujący klimat osaczenia i niepewności oraz całkiem mocnych bohaterów, którym chętnie kibicowaliśmy. Mimo że cała historia nie okazała się wielkim sukcesem, to jednak doczekała się drugiej części, która była tak naprawdę prequelem. Brak podstawowej logiki ze strony bohaterów, brak nawet ciągłości logicznej, jeżeli chodzi o fakty w stosunku do pierwszej części (wszak "dwójka" miała być prequelem!), ostatecznie pogrzebały tę historię, która została skazana na jeszcze większą niepamięć niż jej teoretycznie bardziej popularna siostra. I słusznie. [video-browser playlist="741026" suggest=""]

"Annabelle"

Conjuring” okazała się wielkim sukcesem nie tylko artystycznym, ale i komercyjnym. Doceniona zarówno przez krytyków, jak i rzesze kinomanów, dziś jest wymieniana w gronie najbardziej kultowych horrorów. Nie dziwi więc fakt, że twórcy w końcu postanowili poszerzyć to przerażające uniwersum i rok po premierze „Conjuring” wydać kolejny film nawiązujący do tej historii, będący właściwie jej prequelem. Mieliśmy się dowiedzieć, jakie też były losy tajemniczej lalki, która odegrała istotną rolę w pierwszym filmie. A co dostaliśmy? Krotko mówiąc: powtórkę z rozrywki. "Annabelle", mimo że opowiadała inną historię, w gruncie rzeczy powtarzała schematy i motywy widziane już poprzednio. Brak inwencji twórczej, słaby scenariusz oraz nieprzekonujące aktorstwo ostatecznie pogrążyły drugą odsłonę znanej historii, która nie powtórzyła sukcesu „jedynki”. [video-browser playlist="741027" suggest=""]

"Władca życzeń III: Miecz sprawiedliwości"

Chociaż „Władca życzeń” jest serią nakręconą na przełomie wieków, to jednak dzięki swojemu niepowtarzalnemu klimatowi przenosi widza w klimat lat osiemdziesiątych, kiedy tego typu historie święciły największe triumfy. Najjaśniejszą stroną tej serii, dziś pamiętaną jedynie przez zagorzałych fanów gatunku, był z pewnością Andrew Divoff, który wcielił się w tytułowego władcę życzeń, czyli morderczego Dżina. O sile jego charyzmy może świadczyć fakt, że gdy w trzeciej odsłonie jego rolę przejął inny aktor, całość legła w gruzach. Film niemający wiele wspólnego z poprzednimi częściami, pozbawiony dodatkowo rewelacyjnego czarnego humoru wprowadzanego przez Divoffa, mógł rozczarować fanów poprzednich części. [video-browser playlist="741028" suggest=""]
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj