Świat agencji wywiadowczych jest pełen tajemnic, których poszczególne instytucje strzegą jak oka w głowie. Zrozumiałe jest więc to, iż wokół nich narosło wiele plotek czy domysłów. Ten tajemniczy świat dla Roberta Ludluma stał się inspiracją do stworzenia Jasona Bourne'a, a przygody poznaliśmy w serii powieści, które po pewnym czasie stały się podstawą serii ekranizacji. W obliczu zbliżającej się premiery najnowszego filmu o Jasonie Bournie sprawdźmy, czy warto obejrzeć po raz pierwszy (bądź przypomnieć sobie) tę trylogię.
Pierwsza przygoda Jasona Bourne'a z ekranem miała miejsce osiem lat po premierze powieści wydanej w roku 1980. Był to trzygodzinny film telewizyjny, czasem emitowany na antenie w formie miniserialu. Charakterystyczny klimat ówczesnych lat 80. dla obecnej widowni może być nieco trudniejszy w odbiorze, jednak jak na tamte czasy film ten był ciekawą propozycją w gatunku produkcji szpiegowskich, wówczas postrzeganych przez pryzmat Jamesa Bonda.
Jak okazało się później, nasz tytułowy bohater musiał czekać 14 lat na odświeżenie swojego ekranowego wizerunku. Możliwości techniczne poszły do przodu, zwiększono budżet i w ten sposób rozpoczęliśmy przygodę, która jest przedmiotem niniejszego tekstu.
No url
2002, 2004 i 2007 to dla Jasona Bourne'a ważne lata. To wtedy premiery miały
The Bourne Identity,
The Bourne Supremacy oraz
The Bourne Ultimatum. Produkcje te stanowią rzecz jasna jedną, spójną całość, tworząc w ten sposób swoiste uniwersum tajnych agencji, które w jakimś stopniu na pewno odzwierciedlają stan faktyczny. Wiemy jednak, że w całkowity sposób zweryfikować tej spójności nie możemy, co daje nutkę tajemniczości i partycypacji w czymś elitarnym. Jest to jedna z wielu zalet tych produkcji, o których więcej w dalszej części tekstu.
Historia sama w sobie koncentruje się wokół jednego bohatera, Jasona Bourne'a, który przez cały czas skazany jest na funkcjonowanie w niezwykle specyficznym środowisku, pełnym niebezpieczeństw nie tylko dla zwykłego człowieka, ale także dla całych państw czy organizacji międzynarodowych. Ze względu na to ekipa odpowiedzialna za casting musiała podjąć poważny wysiłek, aby dobrze dopasować aktora do tej roli. Wybór padł na Brada Pitta, który jednocześnie otrzymał propozycję udziału w innej produkcji, zatytułowanej
Zawód: Szpieg. Jak pokazała historia, Pitt wybrał inny projekt, a rola Jasona Bourne'a przypadła Mattowi Damonowi. Biorąc pod uwagę wszystkie trzy filmy, mogę stwierdzić, że świetnie wcielił się w rolę agenta CIA zmagającego się z własną tożsamością oraz zagrożeniami zewnętrznymi.
Jak przystało na filmy z pogranicza gatunku szpiegowskiego, kryminału, sensacyjnego i thrillera, główny bohater, w tym przypadku agent, musi być częścią jakiejś większej organizacji. Tutaj jest to CIA - instytucja, której zadaniem jest obrona własnego państwa w niekoniecznie oficjalny sposób. Rola szlachetna, patriotyczna, jednak w serii, która jest przedmiotem naszych rozważań, agencja ta jest przedstawiona w sposób niezwykle niejednoznaczny. Fani tych produkcji z pewnością wiedzą, o czym mówię, jednak aby nie psuć frajdy osobom niezaznajomionym z tą historią, powiem tylko tyle, że granice pomiędzy bohaterem dobrym a złym są bardzo cienkie, a nawet zatarte. I to jest kolejny atut tej trylogii, a siłą rzeczy także powieści: ocena moralna bohaterów zależy wyłącznie od widza/czytelnika. Taka niejednoznaczność motywacji i działań bohaterów może nieco namieszać w odbiorze, ale według mnie to atut. Dlatego chociażby z tego powodu warto zapoznać się z tą historią.
No url
Specyfika całej fabuły wymagała od producentów takiego budżetu, który umożliwiłby jak najwierniejsze odzwierciedlenie realiów, w jakich funkcjonuje agent wywiadu. Film
The Bourne Identity, którego budżet wyniósł 60 milionów dolarów, umożliwił ekipie sprawne poruszanie się po wielu lokacjach w różnych państwach. Zdjęcia kręcono chociażby w Pradze, Rzymie, Paryżu czy nawet w takim, dość urlopowym, miejscu jak wyspa Mykonos na Morzu Egejskim. Co więcej, role żołnierzy obecnych w ambasadzie w Zurychu odgrywali prawdziwi żołnierze piechoty morskiej, co tylko świadczy o zdolnościach perswazyjnych producentów tego filmu. Zresztą innym faktem, dość charakterystycznym dla tej serii, jest to, iż np. w
The Bourne Supremacy wszystkie sceny kaskaderskie obyły się bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony komputerowych efektów specjalnych.
Zresztą dość zabawną anegdotą jest to, że podczas sceny przesłuchania w konsulacie Matt Damon przez przypadek znokautował amerykańskiego negocjatora, czego przyczyną jest właśnie naturalizm w scenach walki czy w ogóle wspomnianych wcześniej scenach kaskaderskich.
Reżyser Paul Greengrass chciał nadać tej produkcji typowego dla paradokumentów klimatu; to właśnie dlatego unikał jak ognia efektów komputerowych, ale też polecił stosowanie techniki kręcenia „z ręki” - o czym więcej w dalszej części tekstu. Swój charakterystyczny styl Greengrass kontynuował w kolejnej odsłonie serii,
The Bourne Ultimatum, i chyba głównie przez to kręcenie finałowej sceny pościgu w tym filmie trwało aż sześć tygodni. Paradoksalnie brała w niej udział także nowojorska policja, która w obawie o bezpieczeństwo pieszych nakazała pojazdom poruszanie się z prędkością nie większą niż 35 km na godzinę. Widać więc tu dość dobrze funkcjonującą współpracę producentów z miastem, jednak jeden zakulisowy element kładzie się cieniem na tego typu kooperację - scena na londyńskiej stacji kolejowej Waterloo. Przenikliwe oko widza będzie w stanie dojrzeć to, że niektórzy ludzie kierują swój wzrok wprost w obiektyw kamery, a inni z kolei na kamerę wskazują palcem. Dlaczego o tym wspominam? Odpowiedź jest banalnie prosta: producentom nie udało się zamknąć tej stacji na czas kręcenia danych scen, przez co – nieświadomie – przypadkowi ludzie pełnili rolę statystów. Jednak to jedynie wybrane fakty z wielu dotyczące tylko pierwszego filmu z trzech. Gdyby mówić o wszystkich takich zakulisowych ciekawostkach, to tekst ten rozrósłby się do ogromnych rozmiarów. Zresztą niech przemówią suche liczby. Budżety
Krucjaty Bourne'a i
Ultimatum Bourne'a wynosiły odpowiednio 75 i 110 milionów dolarów. Widać więc wyraźnie tendencję wzrostową, która ma doskonałe odzwierciedlenie w odpowiednio rosnącej jakości kolejnych filmów. Zresztą o tym najlepiej świadczą wyniki finansowe. Cała seria zebrała około miliard dolarów, co jest najlepszym dowodem jakości tej trylogii.
No url
Wspomniana wcześniej przeze mnie mnogość lokacji, w których kręcono pierwszą część, znalazła zastosowanie w kolejnych filmach, skutkiem czego (poza momentami pełnymi akcji, o których za chwilę) znajdziemy w nich mnóstwo malowniczych ujęć pasm górskich czy akwenów. Jest to miłe dla oka i stanowi fajną odskocznię od scen pościgów, walki czy strzelanin. A skoro jesteśmy przy scenach akcji... Zostały one zrealizowane świetnie. Twórcy postawili na widowiskowość, przez co w dużej mierze koncentrowały się na pojedynkach z udziałem noży. Taka specyfika starć wymaga od walczących jak najskuteczniejszego stylu walki łączącego szybkość, siłę i efektywność, dlatego w większości pojedynków Bourne stosuje Krav Magę i Escrima/Kali. Jeśli chodzi o aspekt postprodukcyjny, to tylko w pierwszej odsłonie trylogii odnotowałem ingerencję dźwiękowca w poszczególne uderzenia. Dobrze, że w kolejnych filmach nie zastosowano takiego rozwiązania, bo wypada to sztucznie pomimo świetnej choreografii walk. Z kolei jeśli chodzi o strzelaniny i pościgi, to postanowiono połączyć te dwa elementy, skutkiem czego wzrasta efektowność takich scen, a użycie broni palnej poza pojazdami mechanicznymi ogranicza się w zasadzie do karabinów snajperskich i niekiedy broni krótkiej. Jest to niestandardowe, ale ciekawe podejście do tego elementu. Jednak dynamizm poszczególnych filmów, poza charakterystycznymi dla gatunku scenami akcji, jest budowany przez adekwatną do wydarzeń na ekranie pracę kamery. Szybkie przeskoki pomiędzy ujęciami w ciągu jednej sceny potęgują wrażenie szybkości i akcji, a sceny spokojniejsze niejednokrotnie kręcone są „z ręki”, bez użycia statywu. Dlatego twierdzę, że operatorzy kamer również mieli niebagatelny wpływ na sukces całej serii, choć często o ich udziale zapominamy.
Filmowa trylogia o Jasonie Bournie jest serią zdecydowanie godną polecenia. Dzięki wysokiej jakości realizacyjnej, dobremu scenariuszowi, świetnym aktorom oraz pozostałej ekipie otrzymaliśmy wspaniałą rozrywkę koncentrującą się nie tylko na akcji. Skupia też swoją uwagę na problemie własnej tożsamości czy wyborów moralnych, dlatego są to filmy o problematyce bardziej złożonej, niż mogłoby się początkowo wydawać. Dlatego, jeśli sugerować się jakością dotychczasowych trzech obrazów o Jasonie Bournie, w najbliższym czasie otrzymamy produkcję co najmniej dobrą. O poziom nowej odsłony serii jestem spokojny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h