Kamień, który wszystko zmienił
Ponieważ nawykli do milczenia i posłuszeństwa, wszyscy stali i patrzyli na wzory na wewnętrznych tarasach Kolegium Obling. Ujrzeli, jak kamyki i większe kamienie ułożone pod kątem ich kształtu i wielkości tworzą kwadraty, prostokąty, trójkąty, dwunastościany, zygzaki i prostoliniowe piękne harmonijne i znaczące wzory. I ujrzeli, jak kamienie ułożone ze względu na kolor stworzyły inne wzory, mniej skończone, często zaledwie naszkicowane lub zaznaczone – koła, spirale, owale i skomplikowane krzywoliniowe labirynty o wielkim i trudnym do uchwycenia pięknie i znaczeniu. Tak więc długa pętla białych kwarcytów przecinała podwójną prostą linię z kamieni o średnicy ćwierci dłoni, a równoległoboczny fragment z piaskowców o średnicy pół dłoni sprawiał wrażenie elementu długiego bladożółtego półksiężyca. Znajdowały się tam oba wzory. Czy jeden znosił drugi, czy oba stanowiły nawzajem swoje części? Trudno było zobaczyć je naraz, lecz nie było to niemożliwe. Po długiej chwili mała Ga zapytała: – Czy zrobiliśmy to wszystko, nawet nie wiedząc, że to robimy? – Ja zawsze patrzyłem na kolor kamieni – rzekł cicho Un ze spuszczonym wzrokiem. – Ja też – powiedział Ko. – I na żyłkowanie i fakturę. To ja zapoczątkowałem ten wężykowaty fragment w Kryształowych Kątach. – Pokazał na bardzo starą i słynną część tarasu, zaprojektowaną przez wielkiego OholothLa. – W zeszłym roku, po późnej powodzi, kiedy utraciliśmy tak wiele kamieni ze wzoru… Pamiętacie? Przyniosłem dużo ametystów z Jaskiń Ubi. Uwielbiam fiolet! – skończył butnym tonem. Bu spojrzała na koło z małych gładkich turkusów umieszczone w rogu zestawu zazębiających się prostokątów. – Ja lubię niebieskozielony – szepnęła. – Ja lubię niebieskozielony, on lubi fiolet. Widzimy kolory kamieni. Tworzymy wzór. Tworzymy wzór pięknie. – Jak myślicie, powinniśmy powiedzieć profesorom? – zapytała z podnieceniem w głosie mała Ga. – Mogliby nam dać dodatkowe jedzenie. Stary Un bardzo szeroko otworzył wszystkie oczy. – Ani słowa o tym profesorom! Oni nie lubią zmian we wzorach. Przecież wiecie. Robią się od tego nerwowi. Mogliby się zdenerwować i nas ukarać. – Nie boimy się – wyszeptała Bu. – Nie zrozumieliby – powiedział Ko. – Oni nie patrzą na kolory. Nie słuchają nas. A gdyby nawet słuchali, to wiedzieliby, że to tylko nurowe gadanie bez znaczenia, prawda? Ale ja wracam do Jaskiń po więcej ametystów i skończę ten wężykowaty fragment. – Pokazał na Kryształowe Kąty, gdzie naprawy ledwie się zaczęły. – Nawet go nie zauważą. Rozkapryszony blit małej Ga, syn profesora Endla, wykopywał kamyki z Lepszego Trójkąta i trzeba było dać mu klapsa. – Och, to cały oblblit! – westchnęła Ga. – Nie wiem, jak sobie z nim radzić. – W następnym roku pójdzie do szkoły – zauważył oschle Un – tam już będą wiedzieli, jak z nim postępować. – Ale co ja zrobię bez niego? – rzekła Ga. Słońce stało już wysoko na niebie i profesorowie wyglądali z okien swoich sypialni na tarasy. Nie spodobałby im się widok wałęsających się nurów, a małe blity miały oczywiście absolutny zakaz wstępu do kolegium. Bu wraz z innymi pospiesznie wróciła do gniazd i warsztatów. Tego samego dnia Ko poszedł do Jaskiń Ubi, a Bu poszła razem z nim; wrócili z workami pięknych ametystów i przez kilka dni pracowali nad ukończeniem tego wężykowatego fragmentu, który nazwali Fioletowymi Falami, naprawiając Kryształowe Kąty. Ko pracował radośnie, śpiewał i żartował, a w nocy kochał się z Bu. Ale Bu nadal była czymś pochłonięta. Wciąż badała wzory kolorów na tarasach; znajdowała ich coraz więcej, a w nich coraz więcej znaczeń i idei. – Czy one wszystkie są o nurach? – zapytał stary Un. Artretyzm nie pozwalał mu wchodzić na tarasy, ale Bu codziennie zdawała mu relację ze swoich odkryć. – Nie, większość z nich jest i o oblach, i o nurach. I o blitach. Ale zrobiły je nury. Więc są odmienne. Wzory obli tak naprawdę nigdy nie są o nurach. Tylko o oblach i o tym, co oni myślą. Ale kiedy zaczyna się czytać kolory, wychodzą bardzo ciekawe sprawy! Bu była tak podekscytowana i elokwentna, że inne nury z Oblingu też zaczęły badać wzory kolorów i uczyć się odczytywać ich znaczenia.Rozprzestrzeniło się to na inne gniazda, a wkrótce na inne miasta. Niedługo wszędzie nad rzeką nury odkrywały, że ich tarasy też są pełne szalonych wzorów z kolorowych kamieni i zaskakujących przekazów, dotyczących obli, nurów i blitów. Ale wiele nurów martwiło się tym wszystkim i stanowczo nie chciało dopatrywać się wzorów w kolorach albo uznać, że kolor kamienia może mieć jakiekolwiek znaczenie. „Oble polegają na nas, że niczego nie będziemy zmieniać – mówiły. – Jesteśmy ich nuroblami. Liczą, że będziemy dbać o ich wzory, pilnować, żeby blity były cicho, i utrzymywać porządek, żeby oble mogły wykonywać ważną pracę. Jeżeli zaczniemy wymyślać nowe znaczenia, zmieniać sytuację, zakłócać wzory, to do czego to doprowadzi? To nieuczciwe wobec obli”. Ale Bu nie chciała tego słuchać; była zbyt zajęta swoim odkryciem. Już nie słuchała w milczeniu. Mówiła. Chodziła po warsztatach i mówiła. Aż pewnego wieczoru zebrała się na odwagę, włożyła na szyję rzemyk z idealnym wypolerowanym turkusem, który nazywała swoim osobokamieniem, i weszła na tarasy. Przecięła je, idąc wśród zaskoczonych profesorów, i podeszła do mozaiki Rektoratu, gdzie rektorka Astl, słynna uczona, przechadzała się samotnie ze starą strzelbą przewieszoną przez plecy, pogrążona w medytacji i spowita kłębami dymu z kopcącej fajki. W tak świętej chwili nawet pełnoprawny profesor nie odważyłby się jej przeszkodzić. Lecz Bu podeszła prosto do niej, przykucnęła, zakryła oczy i powiedziała drżącym, lecz wyraźnym głosem: – Pani rektorko! Czy pani rektorka zechciałaby w swojej uprzejmości odpowiedzieć na moje pytanie? Rektorka była naprawdę zdumiona takim zachowaniem. Zwróciła się do najbliższego profesora i powiedziała: – Ta nur oszalała. Proszę kazać ją usunąć. Bu została skazana na dziesięć dni więzienia i gwałcenie przez studentów, kiedy tylko mieli na to ochotę, a następnie na sto dni w kamieniołomach, skąd wydobywano kamienne płyty. Kiedy wróciła do gniazda, była w ciąży po jednym z gwałtów i dość chuda od pracy w kamieniołomach, lecz wciąż miała na szyi swój turkus. Przywitali ją wszyscy współmieszkańcy gniazda i znajomi z pracy, śpiewając piosenki, które ułożyli ze znaczeń kolorowych wzorów na tarasach. Ko pocieszał ją czule tej nocy i zapewnił, że jej blit będzie jego blitem, a jej gniazdo – jego gniazdem. Kilka dni później weszła do kolegium (przez kuchnię) i udała się (z pomocą służebnych obli) do prywatnego pokoju kanonika. Kanonikiem Kolegium Obling był bardzo stary obl, znany z wiedzy w zakresie lingwistyki metafizycznej. Rankami budził się powoli. Tego ranka również, ale z niejakim zdumieniem patrzył na służebną nur, która przyszła odsłonić okna i podać mu śniadanie, bo wyglądała jakoś inaczej. Niemal sięgnął po broń, ale był zbyt rozespany. – Witaj – powiedział. – Jesteś nowa, prawda? – Chciałabym, żebyś odpowiedział na moje pytanie – rzekła nur. Kanonik rozbudził się zupełnie i uważnie spojrzał na to zdumiewające stworzenie. – Miej choć na tyle przyzwoitości, żeby zakryć oczy, nur! – rozkazał, ale tak naprawdę się nie zdenerwował. Był tak stary, że nie miał już zupełnej pewności co do wzorów, dlatego zmiana w nich nie niepokoiła go tak bardzo, jak by mogła. – Nie może mi odpowiedzieć nikt inny – powiedziała nur. – Proszę cię. Czy wiesz, czy niebieskozielony kamień we wzorze mógłby być słowem? – O, tak, w istocie – odparł kanonik, ożywiając się. – Chociaż oczywiście wszelkie znaczenie zawarte w kolorze jest od dawna przestarzałe.Interesują się nim tylko takie stare pierniki jak ja, ha. Barwne słowa nie występują nawet w najbardziej archaicznych wzorach. Tylko w najdawniejszych rejestrach. – Co to znaczy? Kanonik zastanawiał się, czy nie śni – rozprawiał o lingwistyce historycznej z nur, i to przed śniadaniem! Lecz nawet jeśli, to był to zajmujący sen. – Barwa niebieskozielona, jak kolor tego kamienia, który najwyraźniej służy ci za ozdobę, mogłaby w swej formie przymiotnikowej we wzorze wskazywać na cechę nieskrępowanej woli. Jako rzeczownik kolor ten oznaczałby jak by to określić? brak przymusu, brak kontroli, warunek samostanowienia… – Wolność – rzekła nur. – Czy on znaczy wolność? – Nie, moja droga – odparł kanonik. – Kiedyś znaczył. Ale już przestał. – Dlaczego? – Bo to słowo jest przestarzałe – odpowiedział kanonik, którego zaczynał już męczyć ten niewytłumaczalny dialog. – Odejdź jak grzeczna nur i każ mojej służącej przynieść mi śniadanie. – Wyjrzyj przez okno – powiedziała nur o szalonych oczach tak żarliwym głosem, że kanonik się zaniepokoił. – Wyjrzyj przez okno na tarasy! Spójrz na kolory kamieni! Spójrz na wzory układane przez nury, na wzory, które ułożyliśmy, na wypisane przez nas znaczenia! Popatrz na wolność! Och, proszę, popatrz! I z tą ostatnią prośbą zdumiewająca zjawa zniknęła. Kanonik leżał wpatrzony w drzwi sypialni; po chwili się otworzyły. Weszła jego dawna służebna nur z tacą z herbatą z rozchodnika i z gorącymi solonymi i wędzonymi porostami. – Dzień dobry, panie kanoniku! – odezwała się radośnie. – Już pan nie śpi? Piękny poranek! Postawiła tacę przy łóżku i zamaszystym ruchem odsłoniła okna. – Czy była tu przed chwilą młoda nur? – zapytał kanonik nerwowo. – Z całą pewnością nie, panie. A przynajmniej ja nic o tym nie wiem – odparła nur, ale popatrzyła porozumiewawczo prosto na niego. Czyżby miała czelność patrzeć mu w oczy? Na pewno nie. – Tarasy są dziś rano śliczne – ciągnęła. – Wasza kanoniczność powinna spojrzeć. – Wyjdź! Wynocha! – warknął kanonik. Nur wyszła, dygnąwszy skromnie i zasłoniwszy oczy. Kanonik zjadł śniadanie w łóżku, a potem wstał. Podszedł do okna, żeby wyjrzeć w świetle poranka na tarasy swojego kolegium. Przez chwilę sądził, że znowu śni, bo widział wzory całkowicie odmienne od tych, które przez całe swoje długie życie oglądał na tych tarasach – szaleńcze wzory z zakrzywionych linii i kolorów, zdumiewające wyrażenia, niewyobrażalne do tej pory znaczenia, cudowne piękno – a potem otworzył szeroko wszystkie swoje oczy i zamrugał; wszystko zniknęło. W porannym świetle wyraźnie prezentował się tylko znajomy, prawdziwy porządek tarasów. I nie było nic innego do oglądania. Kanonik odwrócił się od okna i otworzył książkę. Nie widział więc długiego szeregu nurobli, które tanecznym krokiem szły pod górę z leżących pod murami z głazów gniazd i warsztatów, niosąc blity, tańcząc i śpiewając na tarasach. Słyszał śpiew, ale tylko jako hałas bez znaczenia. Dopiero kiedy wleciał przez okno pierwszy kamień, kanonik podniósł wzrok i zawołał z niepokojem: – Co to ma znaczyć?!Opowiadanie Kamień, który zmienił wszystko pochodzi z antologii dzieł Ursuli Le Guin Rybak znad Morza Wewnętrznego A FISHERMAN OF THE INLAND SEA: Copyright © 1994 by Ursula K. Le Guin The moral rights of the author have been asserted” on the reverse of the title page in each copy of their editions.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj