Vanessa Aleksander zagrała nową postać w filmie Listy do M.4. Wirtualnie spotkałem się z aktorką, by porozmawiać z nią o tym projekcie, komediach romantycznych i... Baby Yodzie.
Listy do M. 4 nieoczekiwanie zostały przeniesione z kina do VOD. Premiera w Player.pl była okazją do wirtualnego spotkania z aktorką na temat tej komedii romantycznej, jak i o samym gatunku. Przypomnijmy, że jej najbardziej znane role to serial Wojenne dziewczyny oraz świetnie oceniany film Sala samobójców. Hejter.
VANESSA ALEKSANDER: Masz fajnego Baby Yodę! Wygląda mocarnie. Jest naprawdę świetny [śmiech].
ADAM SIENNICA: Dzięki, to duma mojej kolekcji. Skąd znasz tego bohatera?
Baby Yoda jest znany z memów, a ja jestem wielką ich fanką. Wiedzą o tym wszyscy moi znajomi, ponieważ zawsze ich wynagrodzę jakimś śmiesznym obrazkiem. Przyznam szczerze, że rzeczywistość Gwiezdnych Wojen jest mi daleka, ale nie dlatego, że jestem antyfanką science fiction. Powodem jest to, że nigdy nie mogłam obejrzeć premierowych odsłon tego projektu, a niedługo potem wychodziły już kolejne części. Nienawidzę zaczynać czegoś od środka. Jestem perfekcjonistką, więc filmy z serii muszę poznawać po kolei. Nigdy więc nie miałam szansy wejść w ten świat, ale mniej więcej kojarzę, co się w nim dzieje i kto jest czyim ojcem [śmiech].
Baby Yoda to bohater streamingu. Nieoczekiwanie Listy do M. 4 też trafiły do serwisu VOD, co było dla wszystkich szokiem. Jak się czujesz z tą decyzją?
Podobny trend jest w Hollywood, a wiadomo, że rynek amerykański mocno wpływa na to, co się dzieje w branży na całym świecie. Tam otwarcie mówi się, że kina nie zostaną otwarte zbyt szybko i że prawdopodobnie do – mniej, więcej – połowy 2022 roku nie będą odwiedzane z taką częstotliwością jak kiedyś. Upraszczając, wypuszczając Listy do M. 4 na platformę VOD, dajemy możliwość obejrzenia tego filmu. Sztukę robi się dla ludzi, by mogli z niej czerpać i się nią cieszyć. Dlatego byłoby bez sensu, gdyby ten film leżał w szufladzie – w sytuacji, gdy nie wiemy, czy kina na stałe zostaną otwarte jeszcze w 2021 roku, czy może dopiero w 2022. Nie wiadomo też, czy język opowiadania historii byłby wówczas aktualny. Może zmieniłaby się sytuacja na świecie, może wyczerpałaby się formuła serii. Jest bardzo dużo znaków zapytania, więc premiera na VOD była najbezpieczniejszą opcją. Wiadomo, że fantastycznie byłoby przeżywać to wszystko w kinie z innymi ludźmi – to pozwala wynagrodzić czas na planie i podzielić się z widzami energią, którą zdobyliśmy pracując nad filmem.
Premiera Listów do M. 4 może też być czymś, czego ludzie potrzebują w obecnych, pandemicznych czasach. Jako fan komedii romantycznych uwielbiam to, jak w prosty sposób potrafią poprawiać nastrój.
Zgadzam się w stu procentach. Ja również jestem fanką komedii romantycznych oraz kina gatunkowego. Jest mi przykro, że mają taką złą reputację w Polsce [śmiech]. Mamy wielu zdolnych twórców i wierzę, że z roku na rok będziemy ich coraz bardziej doceniać.
Postać Moniki jest dość nietypowa, bo jako jedyna nie ma wątku romantycznego.
Dla mnie nietypowy jest w tej postaci brak scen komediowych. Byłam ucieszona tym, że w końcu zmierzę się z formatem komedii romantycznej, a okazało się, że dostałam scenariusz, z którego wynikało, że mam zagrać całkiem poważną postać [śmiech]. Nie ukrywam, że trochę mnie to zawiodło. Jednocześnie jednak mogłam, tak jak wspomniałeś, pokazać inną barwę tej historii. To mnie w tym ucieszyło.
Zastanawiałem się, czy Filip skończy jednak z Moniką...
Fabularnie jest ciekawiej i wdzięczniej, gdy Filip zostaje z Karoliną. W filmie wielowątkowym nie mamy wystarczająco czasu, by pokazać rozstanie z narzeczoną, motywy takiej decyzji i dalsze życie z nową partnerką. W tej konwencji to by się nie sprawdziło. Jednak i tak myślę, że w naszej historii były jakieś umizgi w kierunku pana Gibona [śmiech]. Dwa spojrzenia, uśmiech... Monika na pewno kwestionowała swoje uczucia w towarzystwie Filipa.
Zwłaszcza w scenie uratowania życia można było zobaczyć, że coś tam iskrzy.
Kilka wdechów i wydechów, spojrzenie w oczy i pojawia się jakaś mała nadzieja. Ostatecznie nie została sfinalizowana, ale może kiedyś, w innej galaktyce Filip z Moniką będą wieść szczęśliwe życie.
Cieszy, że z twoim wątkiem związane jest przesłanie, które jednak daje widzom do myślenia...
Absolutnie! Ogromną wartością serii Listy do M. jest to, że poza ogromną dawką humoru, mają w sobie mądrość. Nawet jeśli przeważa ton humorystyczny i filmy dają nam możliwość pośmiania się, to jednak pod koniec seansu zostajemy z przemyśleniami na temat siebie i ludzkiej uczciwości. Mnie szczególnie wzruszyła czwarta i pierwsza część. Z trójką miałam problem, bo podobnego uczucia poruszenia nie doświadczyłam. Nie związałam się z bohaterem czy wątkiem. Teraz szczególnie ujęła mnie historia Kornelii i Antoniego - starszego małżeństwa.
Czyli oglądałaś poprzednie części. Jesteś ich fanką?
Na pewno dobrze znam część pierwszą i drugą. Trzecią najsłabiej, choć widziałam ją w kinie. Moja mama jest wielką fanką Listów do M, więc oglądaliśmy te filmy rodzinnie. Jako że jest Słowaczką, czasem myliła dwa tytuły i mówiła o projekcie: Listy do Magdy M. Często więc śmialiśmy się z tego i wracaliśmy do naszego ulubionego filmu świątecznego używając właśnie takiego tytułu. [śmiech]. Widziałyśmy więc te historie wielokrotnie, bardzo je lubiłyśmy. Święta zawsze upływały pod znakiem Listów do M. i oglądania powtórek. Gdy więc dowiedziałam się po castingach, że zostałam zaproszona do udziału w czwartej części, pierwszą osobą, do której musiałam zadzwonić, była moja mama. Wiedziałam, że będzie się z tego najbardziej cieszyć i równie bardzo przeżywać.
A mama widziała czwartą część?
Tak! Już w dniu premiery. Mieli czekać na mojego brata, któremu przedłużał się trening piłkarski, ale powiedzieli: trudno! Musieli zobaczyć jak najszybciej. Znając moich rodziców, będą go oglądać jeszcze kilka razy [śmiech]. Tak jak z Hejterem! Co kilka dni wysyłają mi zdjęcie ekranu z włączonym filmem. Także oni są moimi największymi fanami.
To jest bardzo pozytywne, że tak cię wspierają i się cieszą.
Jest to bardzo wzruszające. Wielokrotnie powtarzam, że cała moja kariera – co jest bardzo onieśmielającym stwierdzeniem – nigdy by się nie sfinalizowała, gdybym nie miała tak dużego wsparcia ze strony rodziny. Byłam karmiona tym, że muszę wierzyć w siebie i w swoje cele. Że to się uda. Pomimo tego, że rodzice nie byli największymi fanami pomysłu o aktorstwie, bo woleli scenariusz z architekturą, to właśnie tata zdecydował się zrobić wywiad środowiskowy i dostał kontakt do Piotrka Grabowskiego, który mnie finalnie przygotowywał do egzaminów w szkole teatralnej. Mama natomiast woziła mnie na nie i czekała pod Akademią aż wyjdę z sali egzaminacyjnej. Od samego początku bardzo mnie wspierali i tak jest do dzisiaj. Jednocześnie pozwolili mi na bycie samodzielną - dostałam więc doping, ale też przestrzeń na samoistne wydeptanie sobie drogi do celu. Spełniając marzenie o aktorstwie chciałam być i byłam niezależna.
W Listach do M. 4 najbardziej ruszył mnie wątek Szczepana i Kaliny. Jest taki mocny, prawdziwy. Pokazuje, że mieszkamy w blokach koło siebie, a tak naprawdę się nie znamy. To daje do myślenia.
Całkowicie zgadzam się z Tobą. Tak jak wspomniałam, dla mnie najbardziej wzruszający był wątek Stefana (postaci granej przez Rafała Zawieruchę) ze staruszkami. Ta historia mnie po prostu rozwaliła na łopatki! [śmiech] Od razu poczułam, że bardzo tęsknię za swoimi dziadkami, z którymi nie mogę się spotkać ze względu na COVID. Z uwagi na to, że mieszkają za granicą, nie widziałam ich półtora roku. Bardzo mi ich brakuje! Dzwonimy do siebie kilka razy w tygodniu, przesyłamy pocztówki i listy pocztą, jednak to nie to samo co spotkanie twarzą w twarz - czuły uścisk, rozmowa, wspólnie zjedzony posiłek… Dlatego zrobiło mi się tak przykro podczas oglądania tego wątku. Byłam naprawdę wzruszona.
Są też inne wątki, które mają w sobie coś więcej.
Prawda, każdy z tych wątków ma jakieś uniwersalne przesłanie. To chyba determinuje sukces serii, bo każdy może w niej odnaleźć siebie. Filmy nawet mogą dać nam wskazówkę, jakie poczynić kroki, by żyć w zgodzie ze sobą. W harmonii, spokoju i cieple.
Czy po otrzymaniu propozycji grania w tym filmie zaczęłaś zastanawiać się nad potencjalnym ryzykiem? W końcu aktorzy mogą zostać zaszufladkowani jako ci od komedii romantycznych.
Tak, absolutnie. Wiem, że mam warunki mocno komercyjne. Moja buzia najchętniej byłaby obsadzana w komediach romantycznych [śmiech]. Zawsze mnie to frustrowało i dlatego odrzucałam takie propozycje. Twierdziłam, że chcę pokazać sobie i światu, że ten poważniejszy repertuar bardziej ze mną współgra. To była trochę dziecinna walka. Teraz myślę, że każdy aktor powinien sam się przekonać, w jakim gatunku czuje się najlepiej i w jakiej formule będzie spełniony. Więc tak - gdy taka propozycja trafiła do mnie, miałam obawy, że ktoś może mnie wrzucić do szuflady komedii romantycznych. Rzeczywistość pokazała, że tak nie jest. Jeśli zagram w komedii z taką samą uczciwością i z oddaniem jak w filmie dramatycznym, decyzja ta nie jest mi w stanie zaszkodzić. Poznając scenariusz, wątek i ludzi, z którymi będę pracować, byłam spokojniejsza i wiedziałam, że projekt będzie przynajmniej przyzwoity. A według mnie wyszedł bardzo fajnie. Oczywiście nie mówię tutaj o swoim występie, ale o filmie w całokształcie! [śmiech].
A co sama cenisz w komediach romantycznych jako ich fanka?
Dokładnie to, na co sam zwróciłeś uwagę na początku naszej rozmowy. Żyjemy w wielkim pędzie, a rzeczywistość jest bardzo przytłaczająca, więc tym bardziej w czasach, które są bardzo intensywne, zobaczenie czegoś, co na dwie godziny zabierze nas do innego świata – takiego pozytywnego i dającego nadzieję – jest czymś bardzo atrakcyjnym. To właśnie lubię w tym gatunku.
Też to cenię, ale gatunek ten nie ogranicza się wyłącznie do rozrywki. Weźmy za przykład sytuację sprzed kilku lat, gdy komedia romantyczna I tak cię kocham zdobyła nominację do Oscara. Oglądałaś ten film z Kumailem Nanjianim?
Pewnie! Byłam wtedy nawet w Los Angeles na corocznym spotkaniu organizowanym przez tamtejszą szkołę filmową ze wszystkimi scenarzystami nominowanymi do Oscara. Pamiętam, że najbardziej go zapamiętałam z całej grupy. Był niezwykle ujmujący w swojej bezkompromisowości i poczuciu humoru. Tym też ujął mnie ten film. Masz oczywiście rację. Warto przy okazji wspomnieć o Melissie McCarthy, która za komedię Druhny również została nominowana do Oscara. W tym roku szansę na statuetkę ma również Andy Samberg za komedię Palm Springs, co też wpisuje się w to, o czym mówisz. Według mnie role komediowe są o wiele bardziej wymagające niż dramatyczne. Nawet jeśli są przedstawione w bardzo prostym świecie, który jest słodki, lukrowany i łatwo przystępny, to zagranie roli, w której będziemy prawdziwi i zarazem zgodni z konwencją, jest szalenie trudne. Bardzo dobrze, że tacy ludzie są doceniani i nagradza się ich pracę. Podoba mi się ten trend.
Masz swoją ulubioną komedię romantyczną?
Moją ukochaną komedią romantyczną z polskiego repertuaru jest Nigdy w życiu. Jest to film, który sprawdza mi się w każdym momencie życia. Mam wrażenie, że za każdym razem bawi mnie coraz bardziej! A do tego wspaniała, niezastąpiona Danusia Stenka, która przed nagraniem filmu była znana tylko z repertuaru dramatycznego! Idealnie weszła w tę konwencję, bo potrafi natychmiastowo wzbudzić uśmiech i sympatię. Z drugiej strony bardzo autentycznie prowadzi tę rolę, która przecież nie jest stricte komediowa.
A z zagranicznych?
Na pewno bardzo lubię Druhny, ale to bardziej typowa komedia. Świetnie zagrana, wszystkie grające w filmie dziewczyny wymiatają. A komedie romantyczne? Wiadomo, że gdy byłam nastolatką, podobało mi się wszystko z Ryanem Goslingiem! [śmiech]. Także bardzo atrakcyjne były dla mnie filmy z Emmą Stone oraz Stevem Carellem. Trudno byłoby mi wybrać jeden tytuł. Na pewno muszę wspomnieć o To właśnie miłość – często do niego wracam.
W Wojennych dziewczynach grałaś twardą postać, w Listach do M. 4 również grasz wojowniczą bohaterkę, choć to komedia romantyczna. Czy takie postacie bardziej cię pociągają?
Nie jest to czynnik warunkujący moje decyzje. Może ludzie widzą we mnie taką osobę i dlatego obsadzają mnie w takich rolach. Jestem ekstrawertyczką, co szybko można wyczuć. Być może z tego powodu pracodawcy, producenci i casting reżyserzy częściej wychodzą do mnie z takimi właśnie propozycjami. Na razie odpowiada mi to, choć nie miałabym nic przeciwko, gdybym zagrała delikatniejszą postać. W tym zawodzie najbardziej atrakcyjne jest zmienianie się i możliwość przejścia jakiejś transformacji. Tak samo w Ewie z Wojennych dziewczyn czy Gabi z Hejtera, jak i w Monice z Listów do M. 4 było coś, co nie jest zupełnie tożsame z tym, jaka jestem w rzeczywistości. Staram się bardziej skupić na tym, co mnie różni od granej osoby. Chcę, by to ona była widoczna na ekranie, a nie mój prywatny charakter.