Na tegoroczny Warszawski Festiwal Filmowy wysłaliśmy naszego wysłannika, Huberta Kuberskiego, by wyszukiwał w wielkiej obfitości seansów takie filmy, które mogą zainteresować czytelników naEKRANIE. Oto jego druga relacja.
Z wiekiem tylko wino nabiera wartości, filmowcom po sześćdziesiątce, nie mówiąc o osiemdziesiątce, powinno się urzędowo zakazać realizowania filmów, chyba że za swoje oszczędności. Przykład Otara Iosselianiego jest tu symptomatyczny. Starsi twórcy powinni dzielić się swoim doświadczeniem lub pisać wspomnienia z barwnego życia, które doświadczyli. Na pewno nie robić filmów, czego dowodem jest pokazywana na jednym z niedzielnych pokazów WFF „Pieśń zimowa“. To, że film posiada dwa prologi, to jeszcze nie wada – tylko w jakim celu reżyser zrealizował jeden z nich, gdy w żaden sposób nie był on później rozwinięty? Zapewne z powodu możliwości odwiedzenia niewidzianej ojczyzny i karykaturalnego skomentowania konfliktu rosyjsko-gruzińsko o Abchazję i Osetię. Fragment o rabujących (klozety), gwałcących i mordujących Rosjanach, a „nagradzanych” chrztem w rzece przez ni to popa, ni to dowódcę-watażkę nic nie wnosił do narracji filmu. Drugi „pierwszy w filmie” prolog to mikropowieść o czasach Wielkiego Terroru i ścięciu jednego z arystokratów przy zachwycie gawiedzi. Jedyny związek z resztą to ścięta głowa, „grająca” w dalszej części filmu. Sama fabuła Iosselianiego koncentruje się na bohaterach żyjących w jednej z paryskich kamienic. Najwięcej uwagi reżyser poświęca erudycyjnemu concierge‘owi handlującemu bronią i jego przyjacielowi. Żyją oni obok grupy kieszonkowców czy mieszkańców sąsiednich kamienic. Epizod z paryskim kloszardem spłaszczonym przez walec drogowy byłby śmieszny w czasach niemego slapsticku – przy czym Iosseliani często wykorzystuje formułę niemych rozwiązań dramaturgicznych (acz nie są one zabawniejsze od nieśmiertelnych rozwiązań Jacques'a Tatiego). Może to i „komediowy chaos” okraszony udziałem wybitnych artystów: Rufusa, Pierre‘a Etaixa, Mathieu Amalrica czy Tony‘ego Gatlifa – ale brakuje mu porządnej narracji. I bynajmniej nie chodzi o pochwałę hollywoodzkich rozwiązań.
Dziełem artystowskim, skoncentrowanym na zmaganiach egzystencjalnych szaraków, jest „Ziemia i cień”. Ci, którzy lubią się dołować czy też uznają prymat festiwalu w Cannes, mogą zdecydować się na „zderzenie” z tą kolumbijską fabułą. Film Césara Augusto Acevedo wygrał w tym roku France 4 Visionary Award, SACD Award, Grand Golden Rail Won i Camera D’Or (dla debiutanta). Ta ostatnia nagroda wskazuje, że będzie obecny na najważniejszych imprezach filmowych świata.
Narracje Acevedo rozpoczyna przybycie Alfonso do opuszczonej przed laty rodziny, aby opiekować się chorym synem Gerardo. Podczas jego nieobecności zmieniło się wiele na gorzej. Bieda mieszkańców wsi, pracujących na plantacjach trzciny cukrowej, powiększyła się, podobnie jak wyzysk plantatorów. Egzystencjalna mizeria i brak możliwości wyboru innych perspektyw to tematy, które zapewne zafascynowały jury canneńskie, nigdy nie stykające się osobiście z takim poziomem biedy i beznadziei, ale współczujące bohaterom „Ziemi i cienia”. Mastershoty i powolna narracja to elementy kina Césara Augusto Acevedo, które mogą zadowolić wielbicieli kina refleksyjnego.
[video-browser playlist="753783" suggest=""]
O problemach ludzi maluczkich opowiada również południowokoreańska „Alicja w krainie pracusiów”, ale z jaką gracją i narracją! Fabuła oparta jest na przemyśleniach i doświadczeniach młodej kobiety pragnącej szczęścia, choć pochodzącej z nizin społecznych. Niby to samo, co poprzednio opisany film kolumbijski, ale obserwacje Ahn Gooc-jin odnoszą się do syzyfowych prób bohaterki (Soonam) wyjścia na prostą.
Czytaj również: Warszawski Festiwal Filmowy – relacja 1: Czarne komedie: japońszczyzna i duńszczyzna
Nie chcąc zostać zwykłą robotnicą, bohaterka kończy liczne kursy, co niestety niewiele zmienia jej życie. Szczególnie że poznany mężczyzna reprezentuje zbyt zasadnicze podejście do życia. Sprowadza serię nieszczęść – głuchnie, traci palce pod prasą, a na koniec prawie popełnia samobójstwo, co doprowadza go do wegetacji w śpiączce. Kobieta zmaga się z rosnącymi rachunkami za leczenie. Doskonały scenariusz, oparty na zaskakującej klamrze narracyjnej, intensywna akcja, nie unikająca drastyczności czarnego humoru, zapewniają godną rozrywkę. Reżyser przybliża przepaść ekonomiczną społeczeństwa realizującego „South Korean dream”. Film Ahn Gooc-jin to kino godne polecenia nie tylko wielbicielom azjatyckiej estetyki. To również dla tych, którzy rozmyślają o ludziach – przykład, że opowieść o zaharowanej „kobiecie pracującej” może być tematem na olśniewający film.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h