Różnorodność 31. WFF uniemożliwia obejrzenie wszystkiego, choć znane są osoby oglądające z uporem (filmo-)maniaka po pięć fabuł dziennie. Realnie za dopuszczalne i bezpieczne pod kątem zdrowia i emocji filmowych uznać można trzy projekcje festiwalowe. Płakać li tylko trzeba i apelować o uruchomienie po festiwalu serwera / serwisu udostępniającego filmy festiwalowe, co dałoby możliwość nadrobienia nieobejrzanych fabuł i dokumentów! Wyglądające na wzorcowe małżeństwo Farzada i Nahid wzięła na warsztat irańska reżyserka w filmie „Nocna zmiana”. Niki Karimi zaczyna w prologu od ukazania złamanej męskiej dumy, broniącej się przed poinformowaniem żony o utracie pracy. Jednak fabuła szybko koncentruje się przede wszystkim na kobiecej ciekawości pierwszoplanowej roli Leili Zaare, która podejmuje się wyjaśnienia kłopotów męża. Ów staje się szorstki i mrukliwy, a praca pochłania go do późna; zdarza mu się przesypiać w samochodzie zaparkowanym w garażu, co ma świadczyć o zdradach. Nerwowa i rozkojarzona Nahid zaczyna kojarzyć i łączyć ze sobą fakty – Farzad stracił pracę kwartał temu, przyniósł broń i rozmyślał o samobójstwie. Przy okazji „śledztwo” żony przebija się przez liczne kłamstwa męża ku solidarnej akcji rodziny i przyjaciół. Reżyserka skupia się w „Nocnej zmianie” na świecie kobiet i choć na szczęście nie nadaje swemu filmowi sznytu feministycznego, to rezolutnymi działaniami Nahid rozłupuje patriarchalne przesądy. Sama Leila Zaare wspominała swą rolę: „W tym filmie gram rolę kobiety przechodzącej realny kryzys i próbującej rozwiązać problemy najlepiej, jak tylko potrafi. […] Uwielbiam koncentrować się na kobiecie, rzeczywiście zaangażowałam się w grę w «Nocnej zmianie»”. „Brudne” szwenkowanie kamery z ręki sygnalizuje narastanie w fabule Karimi nastroju niebezpieczeństwa i niedopowiedzenia. Szybkie zwroty i zaskakujące wątki narracyjne trzymają w ciągłym napięciu do finałowego rozwiązania – to kino bez chwili medytacyjnej zadumy, zrealizowane zgodnie z zachodnim, komercyjnym sposobem narracji. Karimi nie ma nic wspólnego z obrazami Kiarostamiego czy Makhmalbafów, realizując sprawnie rodzinny thriller czy może dramat społeczny. Irańska reżyserka i scenarzystka (a wcześniej aktorka występująca w ponad 25 filmach) okazuje się jednym z najbardziej znanych irańskich filmowców (kina komercyjnego). Jury ostatniego irańskiego Fajr Film Festival przyznało Karimi swoją nagrodę dla najlepszego scenarzysty, reżysera i producenta oraz specjalny dyplom honorowy dla Zaare za najlepsze aktorstwo w „Nocnej zmianie”. Zupełnie inny świat (choć z korzeniami blisko- i środkowowschodnimi) pokazuje film „Maryland” francuskiej reżyserki Alice Winocour. Kobieca ręka utkała film o mocarzu z Afganistanu, Vincencie, który po kilku turach górskich walk złapał - jak wielu weteranów - zespół stresu pourazowego (PTSD). Problemy psychiczne uniemożliwiają mu powrót do walki, ale wojak uzależnił się od adrenaliny. Jedyne, co mu pozostaje, to przemienić się w wysoko wyspecjalizowanego ochroniarza z agencji dla notabli, choć i tu PTSD przypomni o sobie niejednokrotnie. Zapowiadająca się na spokojną opieka nad żoną bogatego libańskiego biznesmena Whalida, piękną Jessie, powoli przeradza się w walkę na śmierć i życie. Handel bronią pochłania męża do tego stopnia, że kobieta musi liczyć tylko na Vincenta, który wpada w paranoję i widzi wszędzie zagrożenie (ma ma jednak końcowe uzasadnienie). Z drugiej strony mięśniaka zaczyna fascynować ochraniana kobieta – choć do końca pozostajemy zaniepokojeni faktem, czy to nie aby projekcja chorej wyobraźni zabijaki... Reżyserka umiejętnie utrzymała fabułę w napięciu do ostatnich scen. Jednocześnie duet Matthiasa Schoenaertsa i Diane Kruger wypadł przekonująco mimo sceny inicjującej „drewnianą” reakcję zatroskanej matki – później reagującej już odpowiednio.

[video-browser playlist="754644" suggest=""]

„Maryland” sygnalizuje, że ma do opowiedzenia ważny epizod postwojenny, poświęcony odrzucanej prawdzie o PTSD. Winocour zwraca uwagę na wojnę, a w zasadzie jej konsekwencje, gdy brutalna siła zdaje się przeważać w umyśle weterana. Potwierdza to atak na opancerzoną limuzynę i zdjęcie ochrony z niepotrzebnego już Whalida oraz jego rodziny. Wynajęty opiekun, Vincent, nie daje za wygraną, rozpoczynając grę o przetrwanie z niewielką pomocą kolegi-weterana. Pojawiają się wątki klasycznego westernu, wykorzystującego podstawowy kontrast protagonisty chroniącego nie-swoją rodzinę przeciwko bandzie „obcych” (niegdyś „dzikich”). Operator obrazu, Georges Lechaptois, znakomicie „podgląda” życie oblężonej twierdzy, świetnie wizualizując niebezpieczeństwo, co jest cennym nabytkiem przy kierowaniu kamerą w zamkniętych przestrzeniach jak na potrzeby swojskiego teatru telewizji. Niespokojny zespół krajobrazu dźwiękowego jest trzecią gwiazdą „Maryland”. Brzmienia obejmują zakres od wprost niepokojącej ciszy nocnej w luksusowej rezydencji po gorączkowe warstwy metalicznej paplaniny, tonalnych kontrastów montażu dźwiękowego Gwennole Le Borgne, podejmującej temat dźwięków z głowy Vincenta. Sugestywnie wspiera te wysiłki pulsująca techno-elektronika francuskiego DJ Gesaffelsteina. Opowieść optymistyczną, zrealizowaną pod kątem niejednej łzy wzruszenia, zrealizował palestyński reżyser Hany Abu-Assad. Wcześniej dwukrotnie nominowany do Oscara – przed dziewięciu laty za fabułę „Paradise Now” i ponownie w 2013 roku za film „Omar” (29. WFF). Tym razem podbija serca wielu widzów „Idolem”, opartym na niezwykłej historii młodego Palestyńczyka Mohammada Assafa. Młodzieniec mieszkający w zniszczonej Gazie ziścił swe marzenie w 2013 roku, gdy zwyciężył w drugiej edycji programu „Arab Idol” nad Syryjką Farah Youssef i Egipcjaninem Ahmadem Gamalem. Na finiszu głosowania 60 mln widzów (widząc popularność programu i Assafa) wspierali oraz wzywali do głosowania na niego palestyńscy politycy z przeciwnych ugrupowań: prezydent i premier. Po zwycięstwie „słowika z Gazy” zapanowała euforia na ulicach palestyńskich miast. Mohammad stał się symbolem nadziei, krótkotrwale jednoczącym arabskich mieszkańców Palestyny, Izraela i diaspory, podzielonych konfliktami politycznymi i religijnymi. Krystalicznie czysty głos młodego, skromnego, wcześniej śpiewającego na weselach chłopaka w popowych aranżacjach „Arab Idol” sprawił, że jego rodacy zapominali o wewnętrznych podziałach i niepowodzeniach w walce o niepodległość. Niesamowite było oglądać, jak (zakazana przez islam) muzyka przemieniała ludzi w euforyczną zbiorowość na ekranie – przy rzeczywistej zaskakującej popularności „diabelskiego” programu, za jaki był uznawany „Arab Idol” przez muzułmańskich radykałów. Motywem czwartkowych projekcji byli perfekcyjnie wyrodni rodzice, którzy według wygodnych teorii zrzucają na nich odpowiedzialność za problemy czasów dojrzewania i przekwitania. Nastoletni Adam spędza rodzinne wakacje nad Wielkimi Jeziorami. Niemal namacalnie śliski od potu nastolatka w pełnię lata jest debiut Andrew Cividino w „Śpiącym olbrzymie”, zmysłowy i witalny film poruszający się po akwenach znanych chociażby z „The Kings of Summer” - w ramach eksploracji trzech nastolatków w okresie ich przedmęskich niepewności wakacyjnych w Lake Superior. „Śpiący olbrzym” nie należy do sfery marzeń dystrybutorów, to film skrojony na obieg festiwalowy, rekompensujący reżyserowi brak rekompensat finansowych. Cividino rozwinął poprzedni krótki metraż z kilkunastoletnimi chłopcami. Adam z upper-middle-class spotyka kuzynów, Rileya (Reece Moffett) i Nate’a (Nick Serino), na wakacjach w nudnym kurorcie nad jeziorem w Ontario. Adam nosi się z zastraszoną, kamienną miną łagodnego chłopca. Jest on najmniej wyrazisty z trzech nastolatków, chociaż najczęściej widoczny w filmie. Kwestia inicjacji jego rodzącej się tożsamości seksualnej nigdy nie zostanie jawnie ukierunkowana, choć niektórzy mogą doszukać się zachowań queer w jego spojrzeniu. Cividino przedstawia z taktem skomplikowane męskie gry o władzę pomiędzy chłopcami przy współczuciu i bezstronności: Adam może być „dobrym chłopcem” grupy, ale jego porywy są fałszywe na tle brawury jego krewniaków. Fabuła składała się z kadrów wypełnionych gorącymi, podstawowymi kolorami i ostrym, symetrycznym kadrowaniem Jamesa Klopko w prostych ujęciach „Śpiącego olbrzyma”. To samo dotyczyło kompozycji Chrisa Thornborrow i Bruce'a Peninsula, opierających się na podwyższonych brzmieniach i często czysto perkusyjnych dźwiękach. Tytuł, nawiasem mówiąc, odnosi się do zawrotnego nadmorskiego klifu, którego brzmienie zostało zasygnalizowane w filmie. Austriacki reżyser Wolfgang Murnberger odważył się opowiedzieć w „Wiecznym życiu” („Das ewige Leben”) jedną z wielu mrocznych opowieści rozgrywających się w Republice Austrii, która nie rozliczyła się z Heimatowymi monstrami II wojny światowej. Fabuła o byłym policjancie, który po wielu latach wraca do prowincjonalnego Grazu, w którym się wychował (za cesarza Franza Josefa siedziba k.k. Landwehr Infanterie Regiment „Graz“ Nr. 343, 43. Landwehr Infanteriebrigade oraz 22 Landwehr Infanterie Truppendivision - za Hitlera: 3. Gebirgs-Division, III. i IV./Jagdgeschwader 27, I./Sturzkampfgeschwader i SS-Standarte „Der Führer”).

[video-browser playlist="754646" suggest=""]

Brennera czeka spotkanie z eksdziewczyną, impreza z dawnymi kumplami oraz dotknięcie skrzętnie ukrywanej tajemnicy z wiadomej przeszłości. Jeden z grazowskich policjantów, stary kumpel Köck, ucieszył się na jego widok, ale wkrótce nie żył. Brenner trafia do szpitala, ranny z kulą w głowie i zanikami pamięci. Rozpoczyna prywatne śledztwo… Musi walczyć nie tylko z wrogami, ale samodzielnie z własnym rozdzierający bólem migreny, co wpisuje się w niepewne warunki pracy i autodestrukcyjną passę policjanta w tym ekstremalnie „austriackim” filmie. Najciemniejszy i najbardziej depresyjny film festiwalowy, perfekcyjnie sfilmowany w melancholijnym stylu, dopada torturowaną (nie tylko) austriacką duszę. Czarna komedia rodzaju makabrycznego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj