Gotowy film trwał ponad 3 godziny. Dystrybutor, firma Warner Bros., wywierała z początku delikatną presję na Snyderze, aby ten przeciął swoje dzieło na pół, podobnie jak zrobił to Quentin Tarantino przy Kill Bill: Vol. 1, jednak udało mu się wytłumaczyć swoim szefom, że produkcja nie posiada sceny kończącej wątki w jego środku i podzielona na dwa tytuły byłaby kompletnie bez sensu. Charakterystyczny wizualny styl reżysera idealnie sprawdził się przy adaptowaniu komiksu; wiele kadrów w filmie to przeniesione niemal w stu procentach rysunki Dave’a Gibbonsa w wersji ruchomego obrazu. Ujęcia w slow motion zatrzymują na moment kadr, przypominając co chwila o komiksowym rodowodzie historii. Świat Strażników jest mroczny i brutalny, a Snyder nie wahał się ani przez moment, by wykorzystać do maksimum dobrodziejstwa wysokiej kategorii wiekowej. Gdy Nocny Puchacz (Wilson) i Jedwabna Zjawa (Akerman) zostają zaatakowani w ciemnej alejce przez napastników, widzimy prawdziwe żniwo tej walki w postaci złamanych brutalnie kończyn, z kolei gdy posiadający niemal boskie moce Dr Manhattan (Crudup) dezintegruje przestępców w barze, krew tryska na stojących w pobliżu ludzi, a trzewia groteskowo zwisają z sufitu. Snyder w każdym momencie przypomina widzowi, że nie ogląda on zwyczajowego wesołego i kolorowego filmu komiksowego, tylko produkcję brutalną i przełomową w swoim gatunku. Żaden film przed Watchmen nie dokonał tak bezkompromisowej dekonstrukcji superbohaterów.
fot. Warner Bros.
Wcześniejsze filmy ze stajni DC i Marvela, takie jak Superman, Batman, Spider-Man czy X-Men, eksplorowały heroiczny aspekt protagonistów, pokazywały jasny podział na dobro i zło i były dość lekkie w swojej formie. Superbohaterom zdarzały się rozterki i wątpliwości co do tożsamości i faktycznego wkładu w ratowanie świata, ale przed Zackiem Snyderem nikt nie przesunął granicy fikcji tak mocno w stronę brutalnego, realnego świata, w którym dominują kolory szarości, trudne moralnie decyzje, a ciosy wymierzane przestępcom powodują kalectwo lub śmierć. Pod tym względem Watchmen nieco wyprzedził swoje czasy. Owszem, rok wcześniej premierę miał hiperrealistyczny The Dark Knight, ale publiczność w roku 2009 mogła nie być gotowa na tak mocne odarcie trykociarzy z jakiejkolwiek godności. Film na pewno o wiele lepiej przyjąłby się dziś, w dobie superbohaterskiej hossy i mnogości produkcji, wśród których byłby powiewem świeżości i odskocznią dla wszystkich zmęczonych wesołym i fantastycznym heroizmem, poszukujących nieco bardziej surowych opowieści. Tym, co odróżnia Watchmen od innych filmów o herosach w pelerynach, jest nie tylko alternatywny i realny świat pełen polityki i zła-  to przede wszystkim łamiący stereotypy bohaterowie. Charyzmatyczny i sarkastyczny Komediant (Morgan) to anarchista, gwałciciel i morderca, który zastrzelił kobietę w ciąży i siał śmierć podczas wojny w Wietnamie. Ulubieniec fanów Rorschach (Haley) to fanatyk, ekstremista i cyniczny psychopata z czarno-białym kodeksem moralnym, który w najmocniejszej scenie filmu rozłupuje pedofilowi czaszkę tasakiem. Doktor Manhattan to z kolei nihilista, którego poziom intelektu jest tak daleko poza pojmowaniem zwykłego człowieka, że kompletnie odkleił się od ludzkości, przestał ją rozumieć i wolał odizolować się na Marsie niż użyć swoich mocy, aby pomóc światu. Ozymandiasz (Goode) jest megalomanem przekonanym o słuszności swojej chorej misji, uważa siebie za współczesnego zbawcę, zabijając przy tym miliony, by uratować miliardy. Nocny Puchacz odkąd tylko odwiesił kostium nie ma celu w życiu, trzyma się kurczowo przeszłości pełnej ekscytujących przygód, odkrywa też, że bez swojego alter ego jest żyjącym w strachu impotentem. Najnormalniejsza w tym zestawieniu wydaje się Jedwabna Zjawa, ale i ona nie jest pozbawiona problemów - żyje w cieniu matki-superbohaterki, której ma za złe wrzucenie jej w ten szalony świat. To nie są zwyczajowe zachowania i cechy trykociarzy, to wręcz antyteza superbohaterstwa. Owszem, parafrazując samego Snydera, wyglądają cool w swoich kostiumach, ale to, co robią, już takie cool nie jest.
fot. Warner Bros.
Zack Snyder swoim filmem praktycznie opatentował mroczną stylistykę towarzyszącą superbohaterom, wycisnął z niej wszystkie soki i postawił stempel ze swoim nazwiskiem tak mocno, że w zasadzie wyeliminował wszelką konkurencję na lata. Można się zastanawiać, jaki wpływ miało Watchmen na kształt Kinowego Uniwersum Marvela; czy fakt, że Snyder wyczerpał temat poważnego, realistycznego i dekonstruktywnego podejścia do herosów, zadecydował o tym, że Marvel postanowił pójść w odwrotnym kierunku? Przed Watchmen zarówno Iron Man jak i The Incredible Hulk próbowały być bardziej poważne i przyziemne, po Watchmen zaś filmy takie jak Thor, Captain America: The First Avenger i The Avengers to już kompletnie inna bajka. To oczywiście spekulacje, pewne jest tylko to, że do 2016 roku i premiery produkcji Batman v Superman: Dawn of Justice , nikt oprócz Zacka Snydera nie próbował ponownie swoich sił z tak mroczną stylistyką w gatunku superhero. Nikt nie próbował poruszać kwestii konsekwencji i brzemienia towarzyszącemu posiadaniu super mocy, wątpliwości moralnych, odpowiedzialności, polityki i religii. Patrząc z perspektywy czasu, rok 2008 i 2009 to było krótkie okienko, gdy za sprawą Watchmen, Mrocznego Rycerza i Iron Mana gatunek superbohaterów wzniósł się na wyżyny swoich ambicji i miał coś ważnego do powiedzenia, oprócz zabawiania publiczności efektami specjalnymi i dużą dawką humoru. To oczywiście jest potrzebne i wszyscy lubimy takie kino, ale nie wtedy, gdy jest dominujące i nie ma dla niego alternatywy. Pewnie jeszcze nie dziś, jeszcze nie jutro, ale być może kiedyś nadejdzie taki czas, gdy na rynku filmowym znajdzie się miejsce dla bardziej i mniej ambitnych produkcji komiksowych, a oba nurty będą równie popularne i będą zarabiały podobne pieniądze. A nawet jeśli to nie nastąpi, zawsze mamy Watchmen.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj