Wiedźmin od Netflixa to prawdziwy fenomen. Chyba pierwszy raz w historii w pełni zdubbingowana ścieżka dźwiękowa nie została całkowicie zmieszana z błotem przez oglądających. Co więcej, zyskała aprobatę części fanów, a niektóre spolszczone fragmenty serialu robią lepsze wrażenie niż te oryginalne. Oczywiście istnieje duża rzesza miłośników filmów i seriali, którzy nie wyobrażają sobie oglądania czegokolwiek z dubbingiem. Mieliśmy już kilka przykładów tak źle zaadaptowanych na nasz język produkcji, że sama myśl o tego typu ścieżce dźwiękowej wywołuje u niektórych konwulsje. Z Wiedźminem jest nieco inna sytuacja. Wydaje się, że to pierwszy przykład dorosłego serialu, który warto obejrzeć w polskiej wersji językowej. Czy jednak jest to rzeczywiście najlepsza opcja?

Grosza daj wiedźminowi

Osobiście należę do grupy, która dubbing toleruje jedynie w animacjach skierowanych do dzieci. Cierpiałem zarówno podczas oglądania po polsku filmów Marvela, jak i w trakcie seansów produkcji takich jak Castlevania, które mimo animowanej oprawy skierowane są tylko do dorosłego widza. Do Wiedźmina podchodziłem w podobny sposób. Pierwszy odcinek zobaczyłem w oryginale. Oglądało się dobrze, a Henry Cavill w roli głównej robił dobrą robotę. Nie było jednak w tym niczego wyjątkowego, a na uwagę zasługiwała jedynie maniera aktorka wcielającego się w głównego bohatera. Wszystko się zmieniło, gdy doszedłem do „Toss a coin to your witcher” z drugiego odcinka. Fajna melodia, całkiem niezły tekst – ciekawe jak wypada ten utwór w wersji polskiej. Włączyłem więc jeszcze raz hicior Jaskra, tym razem jako „Grosza daj wiedźminowi”. Później drugi raz i trzeci. Teraz, podczas pisania tych słów, w tle dalej wybrzmiewa zaśpiew sympatycznego barda. Powyższe skłoniło mnie, żeby powrócić do pierwszego odcinka i obejrzeć go jeszcze raz – tym razem w wersji z dubbingiem. Tym samym całość widziałem w dwóch odsłonach oraz częściowo z lektorem. Która ścieżka dźwiękowa wydała mi się najbardziej satysfakcjonująca? Zacznijmy od lektora, ponieważ tutaj zaskoczenia nie ma. Ta forma językowa zyskała olbrzymią popularność w Polsce i wciąż jest chętnie wybierana przez widzów w naszym kraju. Przyzwyczailiśmy się po prostu do panów, którzy beznamiętnym i jednostajnym głosem czytają kolejne linijki dialogowe. W przypadku takich produkcji mija się to jednak to z celem. Jak wiemy, lektor stawia na drugim planie pracę głosową aktorów, przez co w wielu przypadkach tracimy zarówno klimat opowieści, jak i wiele smakowitych szczegółów. Ma to sens, gdy nie lubimy czytać, a dubbing nie istnieje lub jest przez nas nieakceptowalny. Wiedźmin oferuje nam jednak tak zaawansowany i ciekawy aktorsko dubbing, że korzystanie z lektora wydaje się zbędne. Jeśli nie lubimy czytać i nie tolerujemy napisów, całkowite spolszczenie wydaje się najlepszym wyjściem.

Słowiańskość mu, panie, uszami wychodzi

Polski dubbing opiera się w dużej mierze na trójce aktorów występujących w głównych rolach. Michał Żebrowski jako Geralt przyjął manierę naśladującą Henry’ego Cavilla. Niski, głęboki głos Wiedźmina to coś, do czego trzeba się przyzwyczaić, ale już po kilku odcinkach tak właśnie brzmi nasz Geralt. Prawdziwą gwiazdą jest jednak tutaj Jaskier. Głosu tej postaci użyczył Marcin Franc – jeśli chodzi o kino aktor stricte dubbingowy, którego można było usłyszeć między innymi w takich filmach jak Aladyn, Dora i Miasto Złota czy Ant-Man i Osa. Postać barda jest świetnie napisana i zagrana, a aktor nie odejmuje jej nawet grama charyzmy. Przykładem na to niech będzie utwór „Grosza rzuć Wiedźminowi”, który w wersji polskiej wypada zwyczajnie lepiej (inna sprawa, że lirycznie jest też nieco bardziej złożony). W Yennefer wciela się kolejna aktorka głosowa – Justyna Kowalska. Tutaj akurat nie ma mowy o fajerwerkach, ale czuć pewien kunszt i profesjonalizm. Dzięki tym nazwiskom możemy mieć pewność, że dubbing nie został przygotowany po macoszemu.
fot. Netflix
Praca aktorów to jedno, jednak kluczem do właściwego odbioru całości w tej wersji językowej jest zrozumienie konwencji i doskonałe wyczucie widza, do którego chce się z danym produktem trafić. Netflix po raz kolejny trafia w dziesiątkę marketingowo (co niestety coraz rzadziej się zdarza, jeśli chodzi o walory artystyczne). W świadomości polskich fanów adaptacje prozy Andrzeja Sapkowskiego to oczywiście gry oraz nieszczęsne produkcje kinowo-telewizyjne z początku XXI wieku. Abstrahując od jakości powyższych dzieł, to w obu przypadkach Wiedźmin brzmiał po prostu swojsko. Twórcy serialu chcieli oddać ten efekt i poważnie podeszli do powierzonego im zadania. Symbolem ich sukcesu jest Jaskier, który nie dość, że został świetnie zagrany, to jeszcze idealnie wpasował się w konwencję. Poczucie humoru, maniera, nastawienie do świata. Jest w tym coś słowiańskiego, choć portretujący go Joey Batey widzi w tym raczej cechy brytyjskie. Można więc spokojnie oglądać Wiedźmina z polskim dubbingiem. W takiej oprawie audio są oczywiście momenty lepsze i gorsze. Postacie trzecioplanowe często wypadają średnio, aktorzy portretujący krasnoludy (szósty odcinek) nieco za bardzo szarżują, a pojedyncze dialogi brzmią dość sztucznie. W ogólnym rozrachunku dubbing działa jednak na korzyść klimatu i dla widzów w naszym kraju stanowi coś na kształt unikatowego bonusu, niedostępnego dla pozostałych oglądających. Nawiązuje bowiem w prostej linii do estetyki wypracowanej przez Andrzeja Sapkowskiego. W serialu nie ma wiele motywów korespondujących z tzw. słowiańskością, a jeśli mamy się już takowych doszukiwać, to znajdziemy je z pewnością w zdubbingowanej ścieżce dźwiękowej.

Wiedźmin to nie Batman

Czy powyższe oznacza, że oryginalna oprawa dźwiękowa pozostawia wiele do życzenia? Oczywiście, że nie. Zrozumiałe jest, że mimo wyjątkowego podejścia do dubbingu, będzie on twardym orzechem do zgryzienia dla widzów, którzy unikają jak ognia takiej formy. Wtedy najlepszym wyjściem jest oglądanie w oryginale (przy płynnej znajomości języka angielskiego) lub korzystanie z napisów. Zaznaczyć tutaj trzeba jednak, że taka forma jest uboższa w stosunku do dubbingu. Wiele rzeczy brzmi zupełnie inaczej, a część ma nawet całkowicie inny wydźwięk. To jednak reguła w wersjach językowych produkcji Netflixa. Zdarza się tak, że to, co czytamy, i to, co słyszymy, różni się znacząco od siebie i osoba korzystająca zarówno z napisów i lektora może poczuć się nieco skołowana. W The Witcher, oryginalna ścieżka dźwiękowa pozwala nam jednak podelektować się chrypą Henry’ego Cavilla (to nie inspiracja Batmanem, a grą Wiedźmin 3 w angielskiej wersji dźwiękowej) i posłuchać nieco innego Jaskra. Twórcy w niektórych miejscach grają anglosaskimi akcentami, dzięki czemu przedstawiciele poszczególnych regionów mówią w inny sposób. W polskiej wersji językowej nie jest to aż tak zauważalne, choć i tutaj dubbingujący starają się to jakoś różnicować. Czas na werdykt – która wersja językowa jest lepsza? Z jednej strony jestem zaciekłym przeciwnikiem dubbingu, z drugiej szybko przyzwyczaiłem się do Jaskra i Geralta mówiących po polsku. Mimo szczerej niechęci do dubbingu obejrzałem cały sezon w takiej formie językowej i seanse poszczególnych odcinków dostarczyły mi wiele radości. Każdemu więc, kto jeszcze nie oglądał netflixowego Wiedźmina, polecam właśnie takie podejście. To zdecydowanie nie jest dubbing, do którego przyzwyczaili nas dystrybutorzy kinowi i producenci telewizyjni. Warto skorzystać z tego rarytasu, a jeśli komuś nie przypadnie do gustu, to jednym kliknięciem pilota można powrócić do Henry’ego Cavilla i spółki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj