Kilka dni temu świat obiegła wiadomość, że Alan Moore oficjalnie ogłosił, że kończy z tworzeniem komiksów. Większość czytelników prześlizgnęła się nad tym newsem nie wiedząc nawet za bardzo o kogo chodzi, a fani dobrego komiksu pokiwali ze zrozumieniem głową. Oto ten ponad sześćdziesięcioletni mag, anarchista, okultysta (można mnożyć jeszcze wiele innych określeń) o wyglądzie Chrystusa po wielu przejściach w końcu odpuścił sobie gatunek który przez dekady kochał i nienawidził. Na ile to cześć promocji jego pierwszej od dwudziestu lat powieści, na ile nieodwracalna decyzja wynikająca z głębokich przemyśleń – dowiemy się z czasem. I nie o tym jest ten tekst. Tu chodzi raczej byście mieli absolutną świadomość i jasność, że jeśli choć trochę interesuje was kultura popularna (a co innego robilibyście na tej stronie) to z pewnością Alan Moore nie jest wam obcy. Może nie kojarzycie nazwiska, ale z pewnością otarliście się przynajmniej o jego dzieła, albo ich adaptacje. I setkach tytułów inspirowanych jego twórczością nawet nie wspomnę. Oto więc Alan Moore w kilku krokach:

V for Vendetta

Jeśli kojarzycie V for Vendetta pod takim tytułem, to to bardzo dobre skojarzenie. To właśnie jedna z kinowych adaptacji Alana Moore'a. Zaczęło się wszystko w magazynie Warrior w 1982 r. Tam ukazał się pierwszy odcinek tej opowieści o próbie buntu w totalitarnym społeczeństwie. Rysowana przez Davida Lloyda opowieść była mroczna, smutna i bardzo odważna. I pozostała niedokończona po tym jak magazyn upadł trzy lata później. Na szczęście amerykańskie wyd. DC/Vertigo wydało ją od nowa w zeszytach, a potem w dużym łącznym wydaniu. Właśnie takie ukazało się w Polsce i jeśli możecie do niego dotrzeć – bardzo polecam. To wciąż świeża, pełna gniewu i mocy opowieść o niezgodzie za wszelką cenę. Nawet za cenę wielkiej tragedii. W jakimś sensie Moore przewidział tu dzisiejsze problemy z terrorystami i to, jak skomplikowany będzie ten świat. Film z 2006 r. do którego scenariusz na podstawie komiksu stworzyli (wówczas) bracia Wachowscy trochę złagodził i fabułę i jej wymowę, ale i tak nieźle oddał ducha Moore'a. Oczywiście jemu samemu rzecz bardzo się nie podobała (to standard, który powtarzał się przy wszystkich ekranizacjach – czasem słusznie, czasem nie). Moore uznaje, że każda fabuła ma swoje medium i nie należy ich mieszać. Jeśli stworzył coś jako komiks to rzecz jest komiksem i nie ma co w nim grzebać, czy zmieniać medium. Jest w tych sprawach zasadniczy jak chyba mało kto na świecie. Rzecz w tym, że równocześnie tworząc komiksy oddawał często prawa do nich i ich adaptacji, więc tak naprawdę niczego nie może sam zabronić.
fot. materiały prasowe

Swamp Thing

Kolejne odcinki V jak Vendetta jeszcze się ukazywały gdy Alan Moore już dla wydawnictwa DC tworzył przygody jednego z najdziwniejszych superbohaterów wszech czasów – potwora z bagien. To pierwszy (z kolejnych kilku) przypadków, gdy Moore brał istniejącą już postać i pokazywał nam jej potencjał, zupełnie nowe przestrzenie i płaszczyzny w których można opowiadać jej fabuły. W opowieści o naukowcu, który w wyniku wybuchu w laboratorium stał się niemal rośliną (w sensie połączenia komórkowego i możliwości działania) okultysta stworzył całą wielką sagę, w której siły natury są wręcz nieograniczone, a tytułowa postać nabiera mistycznych znaczeń. Do tego tak jakby przy okazji właśnie tu w tej serii w jednym z odcinków Moore stworzył postać Johna Constantine,'a, brytyjskiego maga, który dość szybko doczekał się własnej komiksowej serii Hellblazer (pisanej już przez innych autorów) a z czasem filmu kinowego Constantine (z Keanu Reevesem) i Constantine, który co prawda przetrwał na antenie tylko rok, ale jego tytułowy bohater grany wciąż przez Matta Ryana pojawił się jeszcze później w serialu Arrow. Nieźle jak na drobiazg na boku, prawda?
Swamp Thing ©DC Comics

Watchmen

Komiks uważany często za opus magnum fabuł z superbohaterami. (Oczywiście to też możecie znać z Watchmen w reż. Zacka Snydera). Ta seria w połowie lat osiemdziesiątych wywróciła do góry nogami myślenie o superbohaterach. Wcześniej przez wiele dekad byli to sympatyczni herosi z majtkami na spodniach. Teraz okazało się, że mogą być też niebezpiecznymi megalomaniakami, że przecież niewiele o nich wiemy, nie mamy pojęcia co myślą, co powstrzymuje ich tak naprawdę przed przejęciem władzy na naszej planecie? Czy ktoś w ogóle ich pilnuje? Dziś istnieją dziesiątki, setki komiksów zbudowanych na tym pomyśle. Wszystkie wyrastają właśnie z dzieła Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa – precyzyjnie skonstruowanej 12-cześciowej opowieści, która daje nam inny obraz Ameryki. Pokazuje świat, którego nie chcielibyśmy nikomu życzyć. Ten komiks (zekranizowany siedem lat temu) był przez dekady uważany za genialne dzieło zamknięte. Ale to w końcu komiks. Kilka lat temu (oczywiście przy głośnych sprzeciwach Moore'a) wydawnicwo DC zdecydowało się uzupełnić tę fabułę o kilka miniserii pokazujących wcześniejsze losy tych bohaterów. Jak wyszło – sprawdźcie sami.
Źródło: materiały prasowe

Batman: The Killing Joke

Ten komiks – rzadki przypadek, gdy Moore sięgnął do normalnego świata superbohaterów też był swoistym kamieniem milowym gatunku. Nikt wcześniej nie odważył się pokazał skąd wziął się Joker, nikt wcześniej nie potraktował tak poważnie postaci Batmana i Jokera pokazując ich jako parę socjopatów, parę psychopatów, których tak napawdę niewiele różni. Genialne w swej prostocie ilustracje Briana Bollanda tylko idealnie podkreśliły szaleństwo tej opowieści. Tym komiksem Moore udowodnił jak wiele jeszcze można wyciągnąć z postaci Batmana. Wielu twórców poszło w jego ślady, a inspiracje tą opowieścią można znaleźć chociażby również w „Batmanie” Tima Burtona. Sam Zabójczy Żart doczekał się animowanej Batman: The Killing Joke w tym roku, ale tym razem niemal wszyscy powtórzyli za Alanem Moorem, że to fabuła, która przede wszystkim sprawdza się w komiksie i przekładanie jej na inne medium niczego nie zmienia, by nie powiedzieć, że wręcz osłabia jej siłę. Łatwo się o tym przekonać – sięgnijcie po komiks. W Polsce po raz pierwszy ukazał się już w 1991 r, a niedawno go wznowiono.
Źródło: Egmont Polska

From Hell

Tymczasem Moore zdecydował się odpocząć od superbohaterów i zajął się autentyczną historią swego kraju. A dokładniej jednym z jej najmroczniejszych i najbardziej tajemniczych epizodów – Kubą Rozpruwaczem. Jego wielka komiksowa (o)powieść to efekt długiego śledztwa i w efekcie naprawdę ciekawa i wiarygodna hipoteza, kto naprawdę zabijał londyńskie prostytutki. Narysowany przez Eddiego Campbella komiks ukazywał się w odcinkach w latach 1989-1996 i ostatecznie przybrał kształt grubo ponad pięćsetstronicowego tomu pełnego bocznych wątków i ciekawych detali historycznych. I tym razem mamy From Hell – fabuła z Johnnym Deppem w roli głównej to ledwie drobny ułamek oryginalnej opowieści – tylko główny wątek podany szybko, atrakcyjnie i w sporym uproszczeniu. Jeśli interesuje wam XIX-wieczna Anglia i jej obyczaje, czy też jesteście ciekawi skąd wnioski do których doszedł Alan Moore absolutnie powinniście sięgnąć po komiks. Nie jest to łatwa lektura, ale naprawdę świetna.
źródło: materiały prasowe

Zaginione dziewczyny

Kolejne dzieło Moore'a znowu wyprzedziło swe czasy. I poruszało się na granicy poważnego skandalu. Oto bardzo seksualna komiksowa opowieść o dorosłych już bohaterkach Alicji w krainie czarów, Dorotki z krainy Oz i Wendy z Piotrusia Pana. To oniryczna fabuła poruszająca się na granicy pornografii, a dla wielu mocno tę granicę przekraczająca. Moore ostatecznie dwa razy podchodził do tego tematu i trzeba przyznać, że i tym razem pokazał coś absolutnie nowego, świeżego i zmuszającego do myślenia. Po raz kolejny wyszedł poza czysty świat komiksów (pozostając przy komiksowej formie opowieści) i udowodnił, że jest mistrzem w zabawie cudzymi postaciami. Do tego jeszcze wróci. Zaginione dziewczyny to jedna z niewielu niezekranizowanych fabuł Moore'a, ale chyba nikt nie ma wątpliwości dlaczego. Ale pozostaje wierzyć, że kiedyś i tej ekranizacji się doczekamy.
źródło: materiały prasowe

ABC, a zwłaszcza Liga Niezwykłych Dżentelmenów

Ostatni raz, gdy Moore naprawdę wstrząsnął komiksowym światkiem miał miejsce z końcem poprzedniego stulecia. Stworzył wtedy swoją autorską linię komiksów nazwaną buńczuczni American Best Comics. W jej ramach ukazywało się kilka serii przez niego pisanych – utrzymany w stylu przygodowych komiksów superbohaterskich sprzed pół wieku Tom Strong, jedna z najpiękniejszych i najciekawszych wizji feminizmu magicznego Promethea, futurystyczna opowieść o policji przyszłości Top 10 i wreszcie – najsłynniejsza i kontynuowana przez lata The League of Extraordinary Gentlemen, czyli fabuła pełna klasycznych postaci literackich z końca XIX wieku, które zbierają się, by wspólnie ratować świat. Mamy tu kapitana Nemo, Minę z Draculi, doktora Jekylla (czyli też pana Hyde'a), Allana Quatermaina i wielu innych. I znowu – dziś żyjemy w świecie zalewanym przez opowieści tego typu. Ale to Alan Moore rozpoczął tę modę i stworzył historię, która dla większości jego następców jest nieosiągalnym mistrzostwem. Zapomnijcie o filmie (tym razem Moore ma absolutną rację, że wyszło bardzo słabo), ale to co dzieje się w tej fabule i jej kolejnych częściach to dzieła geniusza erudycji kipiącego pomysłami często lepszymi niż te oryginalne od których się odbija.
źródło: materiały prasowe
Obok wymienionych tytułów (wszystkich dostępnych po polsku) Moore napisał jeszcze kilka innych komiksów, ale te to absolutny kanon. Dzisiejsza popkultura zawdzięcza mu naprawdę wiele. Być może, gdyby nie ten mroczny Brytyjczyk wszystkie te pomysły, tematy z czasem pojawiłyby się tak czy owak – ktoś inny by nam to opowiedział. Ale fakty są właśnie takie – Alan Moore otworzył przed nami wiele drzwi i do dziś przechodzą przez nie rozmaite stworzenia, pomysły, potwory i idee. I jesteśmy na nie skazani. Tak czy owak – należy mu się wdzięczność i pamięć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj