Tworcy horrorów i produkcji z dreszczykiem bardzo często sięgają po znane i rozpoznawalne motywy, za czym oczywiście stoi chęć dogłębnego przerażenia widza. Nic tak bowiem nie działa na wyobraźnię, jak świadomość tego, że straszne rzeczy, które właśnie widzimy na ekranie, mogły rzeczywiście kiedyś komuś się przydarzyć. Czy jednak w dobie ekranowych morderców, psychopatów, egzorcystów i opętanych przedmiotów znajdzie się coś jeszcze, co wywoła w widzu dreszczyk przerażenia? Ano, znajdzie - wystarczy sięgnąć po ludowe wierzenia, legendy i porzekadła, które nawet dzisiaj stanowią świetną pożywkę dla horrorów.
Kolejnym przykładem słowiańskich stworów, w które przed laty z trwogą wierzono, są futrzaste wilkołaki. Te przerażające stwory są obok wampirów i wiedźm prawdopodobnie jednymi z najbardziej charakterystycznych spośród wszystkich figur baśni ludowych. Genezy wilkołaka trudno jednoznacznie dopatrzeć się w którejkolwiek mitologii – pierwsze nawiązania do niego pojawiały się już w starożytności, natomiast w późniejszych wiekach podobną figurą posługiwali się zarówno Słowianie, Celtowie jak i przedstawiciele kultury Germańskiej. Przed laty ludzie wierzyli, że wilkołakiem można stać się poprzez klątwę lub za sprawą ugryzienia przez innego wilkołaka. Z postacią nieodzownie wiąże się motyw pełni księżyca – to właśnie okrągły świecący satelita wyzwalał w delikwencie zwierzęcy zew, który sprawiał, że mimowolnie przybierał on postać potwora. Motyw połączenia człowieka i wilka jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych motywów współczesnej kultury – postać wilkołaka świetnie odnajduje się nie tylko w ludowych powiedzeniach, ale i książkach czy filmach, które bardzo często korzystają ze starodawnych wyobrażeń. Pomijając serię Twilight czy seriale takie jak Teen Wolf i Supernatural, gdzie te wielkie stwory pojawiały się raczej epizodycznie, wilkołaki mogą pochwalić się całkiem obfitą filmografią, w której to właśnie one i ich metamorfozy grają pierwsze skrzypce – począwszy od filmu Wilkołak, który pochodzi z początku lat 40. ubiegłego wieku.
Podobnie jak omówione już przeze mnie wampiry, także wilkołaki doczekały się przemian wizerunkowych na przełomie lat, jednak te nigdy nie były tak drastyczne, jak w przypadku krwiopijców. Ciężko bowiem odseparować wilkołaka od jego zwierzęcej natury, toteż niemal w każdej filmowej adaptacji, postać będzie przypominać porośniętego gęstą sierścią wilka. Bestie pojawiały się w wielu znanych filmach niezależnie od dekady – dobrymi przykładami są między innymi Silver Bullet, An American Werewolf in London, czy Skowyt, z których wszystkie trzy ukazały się jeszcze w latach 80. Z biegiem lat twórcy próbowali eksperymentować z wizerunkiem człowieka-wilka, czego efektem może być ludzki Jack Nicholson o wyjątkowo zaostrzonych zębach i poharatanej pazurami twarzy (Wolf 1994). Jednym z nowszych wcieleń upiornego potwora jest natomiast kreacja Benicio Del Toro w filmie The Wolfman z 2010 roku. Kreacja, która swoją drogą, została nagrodzona Oscarem w kategorii charakteryzatorskiej. Wystarczy rzucić okiem na film, by pojąć, że zasłużenie.
Znacznie bogatszą w zmory i upiory jest mitologia germańska, do której zaliczają się współczesne baśnie i legendy niemieckie, angielskie czy skandynawskie. To właśnie tutaj wykształciły się wspomniane już wcześniej czarownice, a także szereg innych stworów, którym poświęcę kilka zdań w kolejnych akapitach. Jednym z najbardziej charakterystycznych mitycznych straszydeł jest między innymi Krampus, którym straszono niegrzeczne dzieci na terenie dzisiejszej Bawarii czy Szwajcarii. Swoje początki jednak Krampus zawdzięcza Austriakom – to właśnie oni wymyślili przerażającą postać będącą przeciwieństwem świętego Mikołaja. Krampus bowiem chadzał po domach, wymierzając kary tym pociechom, które nie zasłużyły sobie na piękny gwiazdkowy prezent. Jak na potwora przystało, Krampus miał długie pazury, rogi, ogon i długi jęzor – słowem: wszystko to, co straszydła lubią najbardziej. Nic dziwnego, że dzieciaki uciekały w popłochu na samo brzmienie jego imienia – mimo tego, że dziś postać jest jednym z tradycyjnych elementów świętowania w wielu niemieckich krajach, wówczas żadne dziecko nie chciało stanąć z nim w oko w oko. Filmową reprezentacją potwora jest film Krampus z 2015 roku, a także kilka wątpliwej jakości filmów klasy C, z Krampus: The Devil Returns na czele. Biorąc jednak pod uwagę fakt rosnącej popularności przerażających figur ludowych oraz faktu ich postępującej komercjalizacji, możemy się jednak spodziewać, że w przyszłości ukażą się – być może – lepsze produkcje z jego udziałem.
A co powiecie na Bogeymana? Tak, ta przerażająca postać z szafy nie jest wytworem wyobraźni współczesnych filmowców, a raczej figurą ściśle związaną z germańską mitologią. Podobnie jak Krampus, także Bogeyman bierze sobie na celownik niesforne dzieci – sama jego nazwa w swojej genezie jest połączeniem słów „człowiek” oraz „strach”, co bardzo wyraźnie wskazuje na to, z jak przerażającą istotą mamy tu do czynienia. Bogeyman jest jednym z najstarszych potworów jakie pamięta demonologia germańska. Z uwagi na to, że jego kształt jest nieokreślony, a on sam nie tylko czai się w ciemności, ale i JEST wszelką ciemnością, pod tę kategorię podpiąć można w zasadzie większość bliżej niezidentyfikowanych strachów obecnych w horrorach. Tym jest właśnie sedno jego istnienia – Bogeyman to po prostu strach w czystej postaci - przybiera postać tego, czego w głębi serca najbardziej się boimy, a wypowiadając jego imię, tylko dodajemy potworowi mocy. Swoją drogą, unikanie nazywania rzeczy po imieniu jest inną charakterystyczną cechą kultur tradycyjnych – może wydawać się to niepoważne, ale kiedyś z przekonaniem sądzono, że dopóki nie wypowie się danej nazwy na głos, obiekt, który opisuje, nie zrobi nam żadnej krzywdy. Tak, tak, przesądy o zapeszaniu są starsze niż może nam się wydawać… Jednym z najbardziej charakterystycznych filmów reprezentujących tę postać jest Boogeyman z 2005 roku, który jednak pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi o filmy grozy. Produkcja doczekała się dwóch kontynuacji, zamykając się koniec końców w kształcie antologicznej trylogii. Jak na postać, która pozostawia twórcom niczym nieograniczone pole manewru jeśli chodzi o jej kreację, jest to wynik raczej przeciętny. Pozostaje nam czekać na dalsze próby przeniesienia stracha na ekrany.
Demonologie germańskie obfitują w szereg innych stworów, którym zdarzyło się przewinąć przez małe lub duże ekrany. Zapewne każdy z Was kojarzy Ponuraka, którego poznaliśmy w filmie Harry Potter and the Prisoner of Azkaban. Ten przerażający pies, który samą swoją aparycją wywołuje ciarki na plecach, również wywodzi się z mitologii germańskiej, gdzie ich obecność udokumentowano jeszcze w XVI wieku. Zazwyczaj przyjmuje postać zjawy lub ducha, które zwiastują wszystko to, co najgorsze – nie bez powodu nazywa się go omenem śmierci. Co ciekawe, to nie jedyny zwiastun nieszczęścia, jaki funkcjonował w wierzeniach ludów na Wyspach – w Irlandii wyróżniano bowiem postać Banshee, która zamiast psem była piękną i uwodzicielską kobietą. Zmora lamentowała i zawodziła i już samo usłyszenie jej skowytu wiązało się z nadchodzącym nieszczęściem. Wariacja na temat tego widma pojawiła się również w jednym z odcinków serialu Teen Wolf.
Jeśli zaś chodzi o mitologię amerykańską, jej prawdopodobnie najbardziej znanym przedstawicielem jest Wendigo. Ten potwór pożera ludzi i zgodnie z wierzeniami, powstaje z człowieka, który za życia został odrzucony przez ukochaną osobę. Jego głównym celem jest mordowanie i kanibalizm - przyczajony w ciemnych lasach, atakuje zarówno w czasie dnia jak i nocy, modyfikując nieco swoją postać w zależności od danej pory. Jest znacznie wyższy od człowieka, ma kły, pazury i - jak głoszą podania - składa się w dużej mierze z lodu. Wendigo wywodzi się z folkloru plemienia Algonkinów, Indian zamieszkujących północne tereny Ameryki, którzy uważają, że można stać się nim przez swoją chciwość bądź przez kontakt z innym potworem. Głównym motorem napędzającym istotę jest niepohamowany głód, który pcha ją do kanibalizmu. Jeśli chodzi o kinematografię, Wendigo pojawiał się w filmach, książkach i serialach doprawdy wielokrotnie. Pisali o nim między innymi Stephen King (Pet Sematary), czy twórcy komiksów Marvela, Steve Englehart i Herb Trimpe, zaś pierwsze udokumentowane opowiadanie pochodzi z roku 1910 (Algernon Blackwood, The Wendigo). Na małym ekranie wariacja na temat postaci może być dostrzeżona między innymi w serialach Supernatural (umówmy się - tutaj pojawił się chyba każdy istniejący demon-potwór z wszelkich mitologii...), Charmed, Hannibal a także Grimm. Nie zapominajmy również o filmach - zarówno pełnometrażowych (Wendigo z roku 2001), jak i krótkometrażowych (Wendigo 2016). Jak widać, postać inspiruje twórców bez przerwy.
Zupełnie osobną kategorią, która ściśle wiąże się z wierzeniami ludów tradycyjnych, są kulty i rytuały. I choć same w sobie nie mają związku z potwornością czy straszydłami, często stają się motywem filmów grozy, głównie za sprawą swojej autentyczności. Podczas gdy Bogeyman czy Krampus pozostają w sferze wyobrażeń, rytuały ofiarnicze dokonywały się w rozmaitych kulturach już od zarania dziejów. Ludy pierwotne wierzyły, że poświęcenie jednostki może poskutkować dobrobytem dla całego społeczeństwa, toteż nie wahano się ani chwili przed zaprowadzeniem delikwenta na stos, czy do ołtarza, by tam za chwilę pozbawić go serca lub głowy. Wiara tych ludów była tak silna i zaraźliwa, że czasem nawet sama ofiara niejednokrotnie z uśmiechem stawiała swoje ostatnie kroki zbliżając się do kata – takie praktyki są obecnie zgłębiane przez antropologów i omawiane w szeregu różnych filmów dokumentalnych. Współczesna kinematografia fabularna również często sięga po motyw składania ofiar – tego typu kult bywa i nową przeszkodą do pokonania dla Indiany Jonesa, i źródłem paniki dla Nicolasa Cage'a (The Wicker Man). Co tu dużo mówić - praktyki stosowane wśród przedstawicieli najstarszych cywilizacji do dziś budzą dreszczyk przerażenia na plecach.
Jak zatem ma się kondycja ludowych wierzeń w dzisiejszych czasach? Ośmielę się rzec, że naprawdę dobrze. Legendy, baśnie i podania mają w sobie nieskończenie wiele magii, którą można wykorzystać na szereg rozmaitych sposobów – wystarczy jedynie odrobina pomysłowości i umiejętne wykorzystanie efektów specjalnych, by na ekranie jawił nam się najbardziej przerażający z możliwych straszydeł. Wymienione przeze mnie przykłady straszydeł to zaledwie kropla w oceanie – wieki historii i rozwoju kultury zaowocowały szeregiem innych stworów, z których każdy zasługuje na uwagę i zainteresowanie. Smoki, krakeny, boggarty, czy nawet Czupakabra – rozsiane po księgach i tekstach przeróżnych krajów świata, do dziś budzą emocje i dyskusje w najbliższych sobie kręgach kulturowych. Na chwilę obecną najwięcej potworów czerpie się ze wspomnianych przeze mnie mitologii germańskich i słowiańskich, jednak pamiętajmy, że kultura dysponuje szeregiem innych motywów i wierzeń, które zwyczajnie nie zostały jeszcze zgłębione. Jeśli jesteście zainteresowani motywami wierzeń, na uwagę zasługuje między innymi nowy serial The Terror. Fabuła produkcji opiera się na powieści, która w bardzo ciekawy sposób mówi o wierzeniach Inuickich, umiejętnie wplecionych w arktyczną podróżniczą fabułę. To właśnie oni zamieszkiwali (i wciąż zamieszkują) obszary okołobiegunowe, zaznajomieni z każdym aspektem życia w zlodowaciałej krainie, czego z kolei dopiero uczą się główni bohaterowie. Mimo upływu lat, tematyka folkloru, ludowych praktyk i wierzeń wcale się nie starzeje - jestem przekonana, że to tylko kwestia czasu, nim zasypią nas kolejne produkcje oparte właśnie na motywach tradycyjnych.