W latach 80. Woody ciągle powraca do charakterystycznych motywów - magii kina we „Wspomnieniach z gwiezdnego pyłu” i „Purpurowej róży z Kairu”, melancholijnego powrotu w przeszłość w „Złotych czasach radia”, czy zabawy z formą w „Zeligu”, „Seksie nocy letniej” i „Cieniach we mgle”. Ponadto, niezwykle doceniane stały się jego dramaty, czyli „Hannah i jej siostry”, „Alicja” i „Mężowie i żony” – w filmach tych zaczął obsadzać swoją drugą muzę i kolejną wielką miłość, którą była Mia Farrow. Później para rozstała się, gdy aktorka odkryła, że reżyser ma romans z jej adoptowaną córką, Soon-Yi. W połowie lat 90. i na początku XX wieku Allen wrócił do lżejszych komedii, zazwyczaj o zabarwieniu kryminalnym, które nie były przyjmowane już tak dobrze przez krytykę, jak poprzednie filmy. Charakterystycznym momentem jest premiera filmu „Koniec z Hollywood” (pomimo tego, że Allen nigdy z Hollywood nie był związany) – Woody gra tu reżysera, który w trakcie zdjęć traci wzrok, ale nie chce, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Ostatecznie powstaje koszmarek, który, o dziwo, zostaje doskonale przyjęty… w Europie. Twórca pakuje więc swoje rzeczy i rusza na podbój Starego Kontynentu.
Źródło: materiały prasowe
  Tak też zrobił sam Allen, który od tej pory zaczął tworzyć filmy w europejskich miastach – najczęściej (bo trzykrotnie) w Londynie, a także w Rzymie, Paryżu i Barcelonie. W Europie znalazł też swoją kolejną muzę, czyli Scarlett Johansson, która zagrała m.in. w dwóch popularnych dziełach Allena – "Match Point" i "Vicky Cristina Barcelona". Do Stanów wrócił trzy razy – podczas kręcenia „Whatever Works”, „Blue Jasmine” oraz Irrational Man. O twórczości Allena można mówić i pisać naprawdę sporo, jednak najważniejszą rzeczą, o której trzeba wspomnieć, jest to, że dla tego twórcy kręcenie filmów to zaledwie hobby, które czasem zamienia się w przyjemny obowiązek. Najciekawszą prawdopodobnie anegdotką jest ogromny sukces twórcy dotyczący „Annie Hall”, który do tej pory uznawany jest za najlepsze dzieło amerykańskiego reżysera. Na galę Oscarów Allen się nie wybrał, gdyż miał wtedy, jak co tydzień, koncert w Michael’s Pub w Nowym Jorku, gdzie gra na klarnecie. Tego wieczoru Woody stał się drugą w historii kina osobą (po Orsonie Wellesie! ORSONIE WELLESIE!), która otrzymała trzy Oscary – za najlepszy film, reżyserię oraz scenariusz. Nawet po tym wydarzeniu Allen pozostał niewzruszony – „można mówić, że jakiś film jest ulubiony, ale najlepszy? Takie wartościowanie nie ma żadnego sensu. Co innego w biegach, tam widać, że ktoś jest pierwszy, tam się to sprawdza” – mówił tuż po otrzymaniu nagród. Zresztą, Woody Allen nigdy nie uważał siebie za zdolnego twórcę. Jak już wspomniałem, jego persona znerwicowanego intelektualisty jest mocno przejaskrawiona, a sam reżyser wcale nie jest taką osobą, na jaką się kreuje. Nie czyta Freuda, Kierkegaarda i Nietzschego, a kiedy wspominał o „Wojnie i pokoju” mówił: „wziąłem kurs szybkiego czytania, zdołałem przeczytać tę książkę w dwadzieścia minut. To jest o Rosji” - choć pewnie więcej w tym żartu niż prawdy. Nie zmienia to jednak faktu, że Allen nie jest oddanym sprawie reżyserem. Wspomina, że chciałby stworzyć kiedyś swoje arcydzieło na miarę „Złodziei rowerów” czy „Towarzyszy broni”, jednak brakuje mu motywacji i jest po prostu leniwy. Wystarczy mu zwykłe good enough. Nie robi tego co Scorsese, czy Spielberg, którzy mogą do późnych godzin nocnych przebywać na planie. W przeciwieństwie do nich, Allen woli o 18 pójść do domu i zjeść obiad albo obejrzeć mecz. Zapytany nawet, bez czego by się mógł obejść – bez filmów czy widowisk sportowych, odpowiedział, że zdecydowanie bez filmów, które nie wzbudzają w nim już takich emocji jak kiedyś. Za to mecz zawsze będzie go emocjonował. Może więc z tego podejścia wynika, że ostatnie jego filmy nie są przyjmowane tak dobrze jak kiedyś? To oczywiste, że filmy z przełomu lat 70. i 80. prezentują poziom, który nie sposób przebić – nie były wtedy tak pięknie naiwne, skupiające się przede wszystkim na świetnych aktorach i „allenowskich” scenariuszach. Gdy Woody stawał sam przed kamerą, mówił do widza, czuć było magię i prawdziwą autorskość jego dzieł. I ani Owen Wilson, ani Larry David, ani Joaquin Phoenix nawet w części nie mogą oddać osoby Allena – tego neurotyka, panicznie bojącego się śmierci, samotności, bezmyślności, zwierząt i księgowych. Stąd też coraz niższe oceny jego filmów. I choć prawie nigdy nie zdarzył się nowojorczykowi film zły, to w porównaniu do jego klasyków, różnica jest ogromna. Ale jak już wspominałem – dla Allena reżyseria nie jest aż tak istotna. [video-browser playlist="734296" suggest=""] Nie zmienia to jednak faktu, że pisanie i kręcenie filmów pozostanie sporą częścią życia tego twórcy. Woody Allen cały czas musi pozostać w ruchu, cały czas musi być czymś zajęty. No bo innego mu pozostaje poza graniem w klubach na klarnecie i życiem rodzinnym? Więc pisze, rusza na plan, wykonuje swoją pracę i po domknięciu wszystkich szczegółów siada w fotelu, czyta książkę albo idzie na spacer. Następnego dnia zasiada do maszyny do pisania i znów tworzy kolejny scenariusz. I widzowie wciąż go kochają.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj