Uniwersum – słowo kluczowe w rozumieniu fenomenu ostatnich blockbusterów, szczególnie tych opartych na komiksach o superbohaterach. Po tym gdy Marvel odpalił filmową serię Iron Manem i zwieńczył ją Avengersami kino nieodwracalnie się zmieniło. Trwająca od lat sequelizacja wkroczyła na nowy stopień. Widzom nie wystarczają już przygody różnych bohaterów w osobnych seriach, nauczeni tym, co zaprezentował im Kevin Feige domagają się wspólnych uniwersów i nieustannych crossoverów. Zanim jednak konkurencja w postaci Warner Bros., 20th Century Fox i Sony Pictures zdążyła uzgodnić odpowiedni plan działania i zaserwować ripostę w postaci własnych superbohaterskich światów, Marvel zrobił kolejny krok i spróbował swoich sił w telewizji.
Choć Agenci T.A.R.C.Z.Y. nie okazali się hitem, na jaki wszyscy fani liczyli i wraz z kolejnymi odcinkami traciło zarówno widzów, jak i poparcie krytyków, na pewno nie byli porażką. Od czasu ich premiery Marvel podpisał umowę z Netfliksem na 4 kolejne seriale oraz w ośmiu odcinkach postanowił rozwinąć koncept krótkometrażówki Agent Carter. Telewizyjne uniwersum rozrasta się nie wolniej niż to filmowe.
Po każdej decyzji Marvela zaś wszystkie oczy zwracają się ku ich największej konkurencji – DC Comics, domu Supermana, Batmana i szeregu innych znanych superbohaterów. Po sukcesie filmów o Mrocznym Rycerzu Christophera Nolana DC podjęło próbę utworzenia własnego wspólnego uniwersum, ale niestety bez powodzenia. Green Lantern skutecznie pogrzebał szansę na konkurencyjną superbohaterską rzeczywistość i wydawnictwo musiało zaczynać jej tworzenia od nowa z Człowiekiem ze stali. Tak naprawdę jednak DC na ekranie cały czas było obecne, tyle że tym małym.
Czytaj także: Stephen Amell o powiązaniu "Arrow" z "Batman v Superman: Dawn of Justice"
Podczas gdy Marvel telewizję Agentami T.A.R.C.Z.Y. dopiero podbijał, DC od dawna miało ten teren opanowany. W latach 90. emitowano "Flasha" i Nowe przygody Supermana, a w następnej dekadzie przez długie lata Tajemnice Smallville. Gdy zaś te ostatnie dobiegły końca, pałeczkę superbohatera po Clarku Kencie przejął Oliver Queen, który zadomowił się w Arrow. Ten ostatni serial, choć stworzony już w "epoce postironmanowskiej", nie przewidywał jednak łączenia się w jednym uniwersum z innymi produkcjami opartymi na komiksach DC.
Popularność produkcji o herosach z nadprzyrodzonymi zdolnościami (lub też bez nich, ale wtedy z posiadającymi zamiast nich nieprzyzwoicie dużą sumę na koncie) nie słabła, a telewizyjne projekty zaczęły równolegle się rozrastać. W Starling City na chwilę pojawił się Barry Allen, a niedługo potem zaś okazało się, że dzięki The Flash zostanie z nami na dłużej. Z kolei po sukcesie komercyjnym Człowieka ze stali DC ogłosiło kolejne projekty – Batman v Superman: Dawn of Justice i Justice League. Nikt jednak nie mówił nic na temat tego, co (o ile w ogóle) łączy tytuły z małego i dużego ekranu.
Definitywnej odpowiedzi na to pytanie nie znamy do teraz. Aktorzy spekulują, wyrażają zainteresowanie lub zaprzeczają, producenci mówią "może", "nie wiem", "zobaczymy". Czy zatem jest szansa, że spotkanie Zielonej Strzały, Flasha z Supermanem i Batmanem (oraz całą plejadą innych postaci, która rzekomo ma się pojawić w Batman v Superman: Dawn of Justice) ma szansę dojść do skutku? Nie można tego wykluczyć, ale szanse na to są raczej niewielkie.
Posiadające prawa do ekranizacji komiksów DC Warner Bros. swoich projektów zawczasu nie przemyślało. W przeciwieństwie do Marvela nigdy nie miało dalekosiężnych planów dotyczących realizacji swoich komiksowych produkcji. Nie ma tam "Kevina Feige", człowieka, który czuwałby nad rozwijaniem uniwersum i zgodnością ze sobą kolejnych filmów czy seriali. Oczywiście, za każdym razem gdy twórcy Arrow (czy od niedawna także osoby odpowiedzialni za The Flash) chcą w swoim serialu wprowadzić osobę znaną z kart komiksów, muszą najpierw prosić o zgodę. Fakt, że zezwolono na pojawienie się tak kluczowej dla Ligi Sprawiedliwości osoby, jaką jest Barry Allen, może oznaczać, że dwie rzeczy. Pierwsza z nich to Flash zostaje przedstawiony na małym ekranie, a potem przeniesie się na duży. Druga – to, co dzieje się w telewizji nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się w kinie.
Czytaj także: Colton Haynes: Tylko zgrywam twardziela
Problem tkwi w tym, że jeśli ta pierwsza opcja miała by być prawdą i DC rzeczywiście buduje wspólne uniwersum, dawno byśmy już o tym wiedzieli. Taka informacja to promocja lepsza niż jakakolwiek kampania reklamowa. Wiadomość, że tytułowi Agenci T.A.R.C.Z.Y. żyją w tym samym świecie co grupa Avengers przyciągnęła przecież podczas premiery serialu ponad 12 mln widzów.
Konwencja przyjęta w Arrow i The Flash nie odbiega znacznie od tego, co zaprezentowano nam w Człowieku ze stali. Obydwa seriale dopuszczają elementy nadprzyrodzone, a ich warstwie wizualnej, choć nieco różna od tej, którą wypracował ostatnio Zack Snyder, daleko do kiczowatego "Batmana" z lat 60. z Adamem Westem czy bardziej współczesnego, ale niesłychanie przerysowanego "Batmana i Robina" Joela Schumachera. Ich estetyki można pogodzić, podobnie jak fabuły – Człowiek ze stali może dziać się na przykład dopiero po wydarzeniach z finału drugiej serii Arrow. Wystarczy następnie kilka wzmianek o Supermanie i tym, co działo się w Metropolis, a dwa światy połączą się w jeden. Zresztą, nie trzeba nawet specjalnie ustalać chronologii, te dwie produkcje póki co w żadnym punkcie sobie nie zaprzeczają. Nie wprowadzono w nich tych samych postaci, bohaterwie nie odwiedzają tych samych miejsc. Choć oczywiście brak wspomnienia o bitwie w Metropolis w Arrow może się wydawać nieco dziwny, w gruncie rzeczy już na większe nielogiczności przymykaliśmy oko.
Niemniej skoro to takie łatwe, czemu szanse na wspólne uniwersum filmowo-telewizyjny jest niewielkie? Bo może wyjść to na szkodę, zarówno jednej, jak i drugiej stronie. To, co wydarzyło się dotychczas w Arrow już w pewien sposób zdeterminowałoby całe uniwersum. Pojawił się więc już koncept Ligi Asasynów, Suicide Squad oraz organizacji A.R.G.U.S, czyli wątków komiksowych, które często wykraczały poza jeden tytuł i gromadziły wielu superbohaterów. Pewne pomysły, który znalazły się w scenariuszach serialu musiałyby zatem zostać dopasowane do tych z filmów (i odwrotnie). Wreszcie na małym ekranie zobaczyliśmy już Amandę Waller, bardzo istotną postać z rysunkowych historii DC Comics. W pierwotnym planie Warner Bros. to właśnie ona miała być odpowiednikiem agenta Coulsona i pojawiać się w wielu różnych filmach, łącząc je w jedne wielkie uniwersum. Prędzej czy później pewnie filmowi scenarzyści chcieliby i po jej postać sięgnąć.
Czytaj także: "Batman v Superman: Dawn of Justice" - oto niektórzy złoczyńcy filmu
Przypadek Amandy Waller jest jednym z najważniejszych obok samego Olivera Queena i Barry’ego Allena. Bo decydując się na tworzenie jednego wielkiego świata, trzeba by uznać, że Zielona Strzała wygląda jak Stephen Amell, a Flash jak Grant Gustin. Czy są to aktorzy, którzy podałają roli na dużym ekranie? Nawet jeśli, to nasuwa się kolejne pytanie - czy są to aktorzy, z którymi chcą pracować reżyserzy i producenci filmów?
Fanom marzy się zobaczenie w The Flash Hala Jordana, znanego również jako Zielona Latarnia. W pilocie serialu widzieliśmy bowiem lotnisko Ferris Air, którego to ten bohater w komiksach był pracownikiem. Zakładając, że DC połączy filmy i seriale w jedno uniwersum będzie znacznie ostrożniejsze w rozdawaniu pozwoleń na używanie postaci. Czemu będzie miało na przykład dać stacji The CW prawo do wprowadzenia do serialu jednego z ich największych herosów? Tam będzie on jedynie puszczeniem oka w stronę fanów, odegra niewielką rolę, pojawiając się w maksymalnie kilku odcinkach. Znacznie wygodniej jest prawa do Zielonej Latarni przytrzymać i wprowadzić tę postać dopiero w filmie kinowym, jednocześnie mając wtedy znacznie większy budżet przy przeprowadzaniu castingu. Gdyby zaś Arrow z Człowiekiem ze stali nie miało nic wspólnego znacznie łatwiej byłoby nie tylko o Green Lanterna, ale i na przykład o Nightwinga.
Połączenie filmów i seriali to także związanie rąk scenarzystom, szczególnie tym pracującym na małym ekranie. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, muszą oni wymyślać znacznie więcej historii – wszak jeden sezon to dwadzieścia dwa czterdziestominutowe odcinki, podczas gdy film trwa siedem razy mniej. Pokusa częstszego sięgania do komiksowego pierwowzoru jest więc znacznie większa. Ponadto nie ma co ukrywać, że największe pieniądze wciąż są w kinie, a nie w telewizji. Pod każdym względem filmy będą miały pierwszeństwo przed serialami, to te pierwsze będą najważniejsze, podczas gdy te drugie będą jedynie zapełniały luki. Najlepiej to symbolizuje scena z jednego z odcinków Agentów T.A.R.C.Z.Y., w którym to bohaterowie dosłownie zbierają śmierci po wydarzeniach z Thora: Mroczny świat. W chwili gdy prawdziwi herosi przeżywają swoje przygody na ekranie kinowym, malutkim gwiazdom serialu telewizyjnego nie pozostaje nic innego jak jedynie po nich sprzątać.
Czytaj także: Co się zmieniło w stroju Supermana?
Dodanie Supermana do świata Arrow wydaje się tej drugiej produkcji nieco umniejszać. Jak emocjonująca może być próba uratowania mieszkańców jednej małej dzielnicy przed wybuchem bomby przez Zieloną Strzałę, podczas gdy w Metropolis trwa inwazja Kryptończyków i połowa miasta zostaje zrównana z Ziemią? Jak istotna jest próba wyjaśnienia zagadki śmierci swojej matki przez Flasha, podczas gdy członkowie tytułowej grupy Justice League będą na przykład chronić całą planetę przed Darkseidem?
Definitywnej odpowiedzi w sprawie wspólnego uniwersum DC wciąż nie ma, co może oznaczać, że wciąż trwają na ten temat dyskusje i codziennie odbywają się kolejne negocjacje. Czy zaryzykować i gonić Marvela, tworząc jeden wielki świat superbohaterów, czy może twórcom Arrow i The Flash dać wolność artystyczną podobnie jak to zrobiono z Gotham i Constantine? To drugie daje większą nadzieję na po prostu świetne kolejne sezony… Jednak czy może być coś lepszego niż zobaczenie ulubionych bohaterów z małego ekranu u boku Człowieka ze stali i Mrocznego Rycerza? Tu nie ma po prostu dobrych lub złych decyzji.