Brian Jay Jones to znany pisarz, którego polscy czytelnicy mogą znać z biografii Jima Hensona. Miałem okazję z nim porozmawiać o jego nowej książce - George Lucas: A Life, czyli biografii George Lucas, twórcy Gwiezdnych Wojen. Porozmawiałem z autorem o jego książce, o George Lucas, jego twórczości i oczywiście o Gwiezdnych Wojnach. Książka dostępna jest w polskich księgarniach.
ADAM SIENNICA: Kiedy wszedłem na Twoją oficjalną stronę, zauważyłem takie słowa: "Wielu Bothan zginęło, by dać wam tę stronę". Od razu pomyślałem: On musi być fanem Gwiezdnych Wojen, więc biografia George'a Lucasa jest w naprawdę dobrych rękach. Mam rację? Jesteś fanem?
Brian Jay Jones: Zdecydowanie masz rację. Jestem z pierwszego pokolenia fanów Gwiezdnych Wojen. Miałem 9 lat, kiedy Gwiezdne Wojny weszły do kin w maju 1977 roku. Byłem więc grupą docelową George Lucas. Ten film był skierowany do mnie i pamiętam, jak widziałem zapowiedź i jakie wrażenie na mnie zrobiła. Razem z bratem mieliśmy zabawki z Gwiezdnych Wojen firmy Kenner, plakaty, pościel, karty... wszystko, co powiesz, my prawdopodobnie mieliśmy. Od tamtego czasu widziałem każdą część w kinach. Gwiezdne Wojny są częścią mojego popkulturowego DNA nerda.
Czym dla Ciebie są Gwiezdne Wojny? Jakiego rodzaju fanem jesteś?
Tak jak powiedziałem, one należą do mojego popkulturowego DNA. Nie należę do fanów, którzy potrafią wymienić każdą planetę czy nazwy statków kosmicznych i nie znam się dobrze na Expanded Universe (książki, komiksy, gry – przyp. red.), ale mogę mocno geekowsko rozprawiać na temat Oryginalnej Trylogii. Dla mnie Gwiezdne Wojny to frajda i coś znajomego. To mitologia, o której myślimy, że jej część należy do każdego z nas i możemy bez końca o niej dyskutować. A to jest część tej zabawy.
George Lucas jest jedną z najbardziej ikonicznych postaci w popkulturze. Czy podczas Twojego procesu pisania miałeś chwilę, gdy przeszła Ci przez głowę myśl, że będzie to za trudne wzywanie? Wiesz, miliony fanów na całym świecie prawdopodobnie już analizuje każdy szczegół Twojej książki, a oni czasem potrafią być przerażający...
Na szczęście w związku z postacią Jim Henson już miałem okazję napisać o ikonicznej postaci z podobnie oddaną grupą fanów, więc znałem niebezpieczeństwo wskakiwania do tej rzeki. Robiłem tutaj podobnie, jak przy pisaniu o Jimie Hensonie: każdego ranka patrzyłem na swoje odbicie w lustrze i mówiłem do siebie: "Nie popsuj tego". Lucas i jego twórczość jest zbyt ważna dla zbyt wielu ludzi.
Możesz opowiedzieć o swoim procesie tworzenia? Jak to wyglądało, gdy już wiedziałeś, że będziesz pisać o George Lucas?
Mam nadzieję, że ludzie nie będą zawiedzeni, gdy dowiedzą się, że z tym nie jest związany żaden zaawansowany technologicznie system, ponieważ w kwestii pisania i wyszukiwania informacji jestem strasznie analogowy. Staram się przeszukiwać archiwa i wciąż robię fizyczne kopie wszystkiego – czy to wywiadu Lucasa dla Starlog z 1980 roku, czy artykułu o konferencji SIGGRAPH z 1985 roku czy nawet reklamy zabawek Kenner z Gwiezdnych Wojen. Potem robię w papierach dziury i wszystko magazynuję w moim biurze w czarnych segregatorach, które przeważnie są ułożone chronologicznie, aczkolwiek czasem układam je tematycznie.
Podczas researchu robię notatki na moim laptopie, ale zarys rozdziału piszę ręcznie. Kiedy już napiszę cały rozdział, rozpisuję jego zarys na gigantycznej białej tablicy, na której mogę zobaczyć całość i przekładać pewne elementy lub zaznaczać miejsca, które na pewno muszę rozpisać.
Mój proces nie zmienił się za bardzo przez ostatnią dekadę. To wszystko jest strasznie niechlujne. Wiem, że moi koledzy, biografowie, opierają się na elektronicznych organizerach i programach, ale ten krok dla mnie jest wymuszony. Zawsze powtarzam każdemu, że najlepiej organizować informację w taki sposób, jaki najlepiej ci pasuje.
Czy podczas pracy nad książką miałeś okazję poznać George Lucas?
Nie, niestety nie poznałem go, ale bardzo chciałbym.
Na pewno wielu czytelników w Polsce zastanawia się, czy biografia Lucasa jest tylko dla fanów Gwiezdnych Wojen i innych jego filmów, czy także zwykły widz może czerpać z niej dużo frajdy?
Zdecydowanie jest to książką dla większego grona odbiorców niż tylko fani Gwiezdnych Wojen i Indiany Jonesa. Czytelnicy mogą niewiele wiedzieć o Lucasie, ale mogą nie wiedzieć nic poza tym, co ma związek z filmami. A Lucas to naprawdę wielka historia, która opowiada o współczesnym tworzeniu filmów. Ta książka jest dla każdego, kto chce wiedzieć więcej o próbach i udrękach związanych z tworzeniem filmów i o tym, jak Lucas naprawdę dosłownie wykopał drzwi dla produkcji opartych na wizjach filmowców. Jest to propozycja dla artystów, którzy cenią proces kreatywny i chcą dowiedzieć się, jak Lucas walczył, czasem boleśnie, o zachowanie tak dużej kontroli nad swoją sztuką, jak tylko mógł. Lucasowi zawsze chodziło o dawanie artystom tego, czego potrzebują do realizacji swoich projektów bez ingerencji i wtrącania się, co w przypadku Lucasa znaczyło – bez hollywoodzkiego studia. On sądzi, że oni nie doceniają artystów. Książka jest też pokazaniem, jak można prowadzić firmę związaną z własnymi artystycznymi priorytetami, gdzie możesz inwestować w siebie i swoją wizję bez pójścia na kompromis.
Wiem, że czasem biograficzne książki mogą być nieprawdopodobnie nudne i można mieć wrażenie, że czyta się Wikipedię. Czujesz wtedy, że taka publikacja to suche fakty bez serca. Twoja książka jednak jest inna. Co według Ciebie jest najważniejszym aspektem dobrej biografii? Co trzeba osiągnąć podczas jej tworzenia?
Biografia, nawet bardziej niż książki historyczne i inne oparte na faktach, naprawdę potrzebuje dobrej narracji. To wymaga świetnej organizacji twojego materiału. Zawsze mówię początkującym biografom, że nie chodzi tylko o to, jaki materiał wykorzystujesz, ale jak go używasz. Czy potrafisz przedstawić go w interesujący i dramatyczny sposób? Nie chcesz, by twoja książka była notatnikiem czy recytacją faktów. Takie są instrukcje, nie biografie. Jaki jest dramat w kwestii twojego tematu? Humor? Współczucie? Czego się dowiedziałeś i jak wiele dasz z siebie w tej narracji? To są pytania, z którymi mamy do czynienia, gdy staramy się opowiedzieć czyjąś historię.
Czasem bawi mnie, gdy recenzenci i czytelnicy narzekają, że biografia lub książka historyczna ma zbyt dużo faktów. To jest prawie to samo, jak w tej scenie z Amadeus, gdy cesarz narzeka, że opera ma zbyt dużo nut. Tak jak nuty są podstawą opery, tak fakty budują bloki biografii i książki opartej na faktach. Moim zadaniem jako biografa jest wzięcie tych faktów i umieszczenie ich w kontekście, by zobaczyć, jak odwołują się do całej historii i życia, które opowiadam. Myślimy o Lucasie w takich dużych segmentach: zrobił Star Wars: Episode IV - A New Hope, zrobił Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back, a potem zrobił Raiders of the Lost Ark, ale prawdziwe życie nigdy nie jest takie fajne. Lucas pracował ciągle przy różnych projektach. Tworzył firmę, kiedy to jednocześnie produkował jeden film i kręcił inny. Wszystko w tym samym czasie. Ten człowiek jest ciągle w ruchu i chciałem, by czytelnicy zobaczyli Lucasa w tym świetle.
Czy po tych wszystkich latach można powiedzieć w ogóle coś nowego o Lucasie?
Tak naprawdę częścią „nowego” w tej kwestii jest to, że ta historia nigdy nie została opowiedziana w takiej kompleksowej formie. Czytamy o Gwiezdnych Wojnach, Indianie Jonesie czy o okropnym Star Wars Holiday Special i myślimy: „Aha! Oto cały George Lucas!”. Jest gościem od Gwiezdnych Wojen i od Indiany Jonesa, ale to ktoś o wiele więcej niż to. Jest niesamowicie dobrym biznesmenem, nawet jeśli czasem jest nadzwyczajnie lekkomyślny w kwestii swoich pieniędzy. Ciągle przedstawia nowe pomysły na filmy i, ku mojemu zaskoczeniu, ciągle walczy, nawet w kwestii czegoś tak wspaniałego jak Raiders of the Lost Ark. Jest szczodry, lojalny dla przyjaciół i cholernie uparty. Traktuje siebie jako kogoś małego, zwyczajnego, nawet gdy zbudował własnoręcznie to gigantyczne imperium. Jest naprawdę cudownym, złożonym człowiekiem, który ma oszałamiający wpływ na kulturę i kino. Myślę, że jest to coś, czego ludzie mogą nie doceniać, dopóki nie zrozumieją całego kontekstu.
Czasem mówi się, że trylogia prequeli byłaby lepsza, gdyby Lucas tylko całość nadzorował, tak jak z Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back i Star Wars: Episode VI - Return of the Jedi. Co o tym myślisz? Czy bycie reżyserem, scenarzystą i nadzorowanie wszystkiego to dla niego zbyt dużo?
Na pewno w latach 80. to było zbyt dużo dla niego. Przestał reżyserować po pierwszych Gwiezdnych Wojnach, bo to dosłownie odbijało się na jego fizycznym zdrowiu. Miał bardzo mało cierpliwości do aktorów i codzienna praca na planie go denerwowała. Bardziej pasowała mu rola producenta, gdzie mógł wszystko nadzorować i kontrolować bez kierowania całym planem. Chociaż przy Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back i Star Wars: Episode VI - Return of the Jedi on i tak cały czas pilnował wybranych przez siebie reżyserów. Lucas nigdy nie może kompletnie się odciąć.
Może częścią problemu prequeli jest podejście Lucasa, który zawsze miał świetnie pomysły, ale większą wagę przywiązuje do technologii, efektów specjalnych niż fabuły, kreacji czy dialogów. Co o tym sądzisz?
W pewnym sensie to jest prawda, ale trylogia prequeli prawdopodobnie w ogóle nie zostałaby zrealizowana bez Lucasa za sterami. Dla niego to była sprawa osobista. Nie chodzi tylko o Gwiezdne Wojny, ale o cyfrowe tworzenie filmów. Lucas chciał być pewny, że prequele zostaną zrobione dobrze albo przynajmniej blisko jego wizji. Aby to osiągnąć, musiał kontrolować tak dużą część procesu, jak to tylko możliwe: od produkcji, przez wizualne koncepty, aż do reżyserii. Nie sądzę, by wówczas Lucas był gotowy na oddanie kontroli nad tymi gigantycznymi filmami.
Jak Twoim zdaniem wyglądało podejście Lucasa do fanów Gwiezdnych Wojen? To chyba musiało być dla niego trudne, skoro niektórzy uważają go za boga, inni za wcielenie zła.
Jego relacja z fanami Gwiezdnych Wojen jest porównywalna do relacji pisarza z recenzentami. Udajemy, że nie zależy nam na ich zdaniu, ale i tak czytamy każde ich słowo. Zasługą Lucasa jest to, że robił zawsze filmy, jakie chciał i nie zważał na reakcje krytyków i fanów. Myślę, że ciągłe docinki fanów przeszkadzały mu na tyle, że wycofał się z planów wobec postaci Jar Jar Binksa, który okazał się dla niego absolutną i nieoczekiwaną katastrofą, ale poza tym myślę, że dla niego słuchanie narzekań fanów jest porównywalne do tego, co Ned Tanen z Universala mówił mu dawno temu o błędach jego American Graffiti. Lucas sobie myślał: „Co ludzie w garniturach wiedzą o kręceniu filmów?”. Sądzę, że to samo mówi o fanach: „Co oni mogą wiedzieć o kręceniu filmów?". On tworzy filmy, jakie chce i nie jest zobowiązany, by martwić się o emocjonalne reakcje odbiorców.
Jego klątwą jest stworzenie tej cudownej mitologii, którą traktujemy jak własną. Wszyscy czujemy się uprawnieni do Gwiezdnych Wojen, wszyscy mamy opinie, a czasem są to mocne słowa o Star Wars. Kiedy na przykład słyszymy, że Lucasowi podobał się Rogue One: A Star Wars Story, połowa fanów myśli: „Świetnie! Musieli to zrobić dobrze!”, a druga połowa sądzi: „Cholera, film musi być bardzo do bani”. To jest relacja polegająca na miłości i nienawiści. Taka, która będzie wiecznie towarzyszyć Lucasowi i fanom.
Czy sądzisz, że pasja Lucasa do samochodów i wyścigów wpłynęła na Gwiezdne Wojny i inne jego filmy?
Oczywiście! Lucas jest zafascynowany relacją człowieka z maszynami. To ma wpływ na jego prace od czasu college'u w takich filmach jak THX-1138, 4EB czy 1:42:08, w którym rajdowiec, Allen Grant, robił okrążenia na torze. Jego doświadczenie jako wielbiciela samochodów i motorów są w pełni widoczne w American Graffiti. W Gwiezdnych Wojnach jego statki poruszają się, nurkują i wydają odgłosy jak samochody na torze wyścigowym. Nawet scena wyścigu ścigaczy z części I to praktycznie wyścig z American Graffiti. Nawet statek jak Sokół Millennium to tak naprawdę kosmiczny hot rod z podrasowaną szybkością i wieloma specjalnymi modyfikacjami dokonanymi przez samego kierowcę. Nawet sam Darth Vader jest człowiekiem walczącym z maszyną. Jest bardziej maszyną niż człowiekiem – Obi-Wan mówił tak Luke'owi.
Lucas był krytykowany za jakość reżyserii trylogii prequeli, ale wcześniej chwalono jego umiejętności przy mniejszych filmach jak THX 1138 i American Graffiti. Jak myślisz, skąd wzięła się taka różnica?
Lucas miał wspaniałą, wielką historię do opowiedzenia w trylogii prequeli i sądzę, że częściowo ta historia mu przeleciała przez palce. Ponad wszystko inne myślę, że Lucas był podekscytowany możliwością zabawy w kompletnie cyfrowym uniwersum. Po raz pierwszy miał technologię, która praktycznie pozwalała mu wszystko pokazać na ekranie i chciał wykorzystać ją na tyle, ile mógł, by pokazywać nowe światy, miasta, tworzyć szalone nowe postacie, które istnieją tylko dzięki komputerowi. Lucas naprawdę kocha budowanie świata. Jego pierwsze szkice scenariusza do Gwiezdnych Wojen także były tym przepełnione, ale koszty zekranizowania tak ogromnego świata były zbyt wysokie w 1977 roku. Lucas musiał zmniejszyć skalę. Nie musiał tego robić w 1999, 2003 czy 2005 roku. To wszystko jest tutaj na ekranie.