Stephen Moyer, choć karierę rozpoczął na początku lat dziewięćdziesiątych, na szerokie wody wypłynął dopiero kilkanaście lat później, tuż przed czterdziestką, kiedy otrzymał rolę wampira Billa w Czystej krwi, która zapewniła mu, no cóż, nieśmiertelność. Już 3 października na kanale FOX zadebiutuje nowy serial z jego udziałem, The Gifted - Naznaczeni. Z brytyjskim aktorem rozmawialiśmy o tym, jak odnalazł się w świecie X-Men.
Bartek Czartoryski: Fajniej być wampirem czy mutantem?
Stephen Moyer: Odpowiem tak: zawsze marzyłem o lataniu i wkurzało mnie, że w True Blood to Alexander Skarsgård może sobie pośmigać. Nie dość, że facet ma prawie dwa metry, to jeszcze lata? Drobna przesada!
Ale chyba w The Gifted nie masz żadnych supermocy?
Nie, nie mam, lecz dążę do tego, że nasi X-Ludzie operują mocami znacznie przewyższającymi te wampiryczne. Latać potrafi Polaris, umie też giąć metal i burzyć całe budynki. Inny gość może nieźle namieszać z czasem i tak dalej.
Komentarz społeczny zawsze stanowił istotną cześć uniwersum X-Men i ciekawi mnie, czy serial również nie będzie od trudniejszych treści uciekał.
Wydaje mi się, że trudno jest żyć w świecie, w którym obecnie żyjemy i powstrzymać się od komentowania tego, co dzieje się wokół nas. Do Czystej krwi przyciągnęło mnie między innymi to, że serial opowiadał w pewnym sensie o ludziach wykluczonych, o próbach asymilacji w społeczeństwie, o zaakceptowaniu inności. Nie bez znaczenia dla The Gifted jest fakt, że gen mutacyjny uaktywnia się w chwilach ogromnego stresu, kiedy dzieciaki są prześladowane, wyszydzane lub po prostu przerażone. Zacząłem faktycznie się zastanawiać, jak zareagowałbym, gdyby przydarzyło się to moim dzieciom. Sporo rzeczy, które Matt Nix [Nix - przyp. red.] zamieścił w scenariuszu przeszło rok temu okazało się niemalże proroczych i sam zobaczysz, o co mi chodzi, kiedy zderzysz to, co dzieje się na ekranie, z tym, z czym mamy do czynienia na co dzień, chociażby śledząc informacje na temat kolejnych poczynań rządu.
Reed Strucker, którego grasz, to postać wymyślona na potrzeby serialu i wrzucona do istniejącego już świata. Skoro mowa o asymilacji, jak odnalazłeś się w komiksowej rzeczywistości?
Mniej więcej tak jak Reed! Bo to również zwyczajny facet, taki jak ja i ty, swoisty filtr, przez który oglądamy te wszystkie niesamowitości, zgodnie z teatralną zasadą Bertolda Brechta. Mój bohater oraz postać mojej żony grana przez Amy Acker [Acker - przyp. red.] są, jakby to powiedzieć, kompletnie przeciętnymi ludźmi naniesionymi nagle na niezwykły, pełen udziwnień krajobraz. Są twoimi oczami, serialową rzeczywistość postrzegasz przez ich pryzmat.
Zanim cię obsadzono, dobrze orientowałeś się w komiksach i filmach o X-Men?
Przyznam ci się, że za dzieciaka zawsze wolałem Spider-Mana! Zawsze nosiłem przy sobie plecak wypchany komiksami i czytałem je jak szalony, ale X-Men przeważnie znajdowali się poza wewnętrznym kręgiem moich zainteresowań. Lecz i tak się od nich nie uwolniłem, dopadli mnie już jako dorosłego człowieka za sprawą mojej Anna Paquin [Anny Paquin - przyp. red.], która zagrała w aż czterech filmach z mutantami. Dlatego, choć nie mogłem pretendować do miana eksperta, byłem świadomy zasad tego świata, wiedziałem o istnieniu genu mutacyjnego, o tym, jak się on aktywuje, że X-Men to bolączka nietolerancyjnego społeczeństwa czującego przed nimi lęk i tak dalej.
Czyli żona była twoim swoistym przewodnikiem?
Anna nakręciła trzy filmy z Bryan Singer, który z kolei wyreżyserował nam pilota, dlatego poniekąd można tak powiedzieć! I, jak mówiła, Bryan okazał się fenomenalnym gościem obdarzonym encyklopedyczną wiedzą o komiksowym świecie, o tym, jak wygląda i jak funkcjonuje. Jako że wiedziałem o tym jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do serialu, czułem się komfortowo, że trafiam pod opiekę odpowiedniego faceta. Żona była dla mnie trochę jak ten królik prowadzący Alicję w głąb nory, powiedziała mi, na co zwracać uwagę. Poza tym Marvel podarował nam kody do swojego serwisu, dzięki czemu mogłem czytać tyle komiksów, ile dusza zapragnie na swoim tablecie.
Nie potrzebujesz zapachu papieru, aby cieszyć się lekturą?
Bynajmniej! Tablety to urządzenia stworzone do czytania komiksów. Niesamowite narzędzie. Mogłem dzięki temu cofnąć się do naprawdę starych opowieści z lat sześćdziesiątych, poznać je od podszewki. Łapałem się na tym, że co i rusz zbaczałem z wyznaczonego kursu i zamiast czytać o X-Men, przeglądałem inne tytuły.
Rozmawiamy na Comic-Conie, jesteś tutaj stałym bywalcem. Jeszcze cię to bawi?
Faktycznie, to mój dziewiąty wypad do San Diego, ty też nie jesteś tu pierwszy raz, co roku widzę te same twarze i tak naprawdę mógłbym ci zadać to samo pytanie! Miałem krótką przerwę, kiedy akurat kręciliśmy The Bastard Executioner, ale zawsze dobrze jest wrócić. Niektóre dzieciaki z naszej ekipy są tutaj po raz pierwszy. Przypominam sobie, kiedy my lata temu przyjechaliśmy z Czystą krwią i nikt jeszcze nie miał pojęcia, co to za serial. Było to jeszcze prawdziwie niewinne doświadczenie, machina dopiero miała zostać wprowadzona w ruch. Dlatego wiem, co czują i zazdroszczę im tego. Bo za rok wszystko się zmieni, nie będą już mogli przejść korytarzem przez nikogo niezaczepiani!