Slashery jako specyficzny podgatunek kina grozy zaczęły być popularne na początku lat 70., chociaż zdania co do pierwszych przedstawicieli tego nurtu są podzielone. Niektórzy już "Psychozę" Alfreda Hitchcocka czy "Podglądacza Michaela" Powella (czyli filmy z początku lat 60.) uważają za prototypy slashera, inni zaś wskazują na to miejsce "Krwawy obóz" (1971) Mario Bavy. Złotą epokę slasherów, oprócz filmu włoskiego twórcy, otworzyły takie historie jak "Ostatni dom po lewej" (1972), "The Texas Chain Saw Massacre" (1974) czy "Wzgórza mają oczy" (1977). Slasherom z początku lat 70. było jeszcze blisko do typowego kina gore. Chociaż trafiły do szerszej grupy odbiorców, odnosząc się przy okazji do kwestii popkulturowych, to jednak mimo wszystko pozostały kompilacją wszystkich najistotniejszych cech kina gore: surowej formy, odrażającego obrazu świata przedstawionego i fabuły, która została zredukowana do roli pretekstu kulminacji wszelkiej maści aktów brutalności. Wielka popularność pierwszych tytułów przyczyniła się do dynamicznego rozwoju podgatunku. Już w 1978 roku John Carpenter filmem "Halloween" zapoczątkował serię, która w kolejnych latach miała rozrosnąć się aż do ośmiu części. Dwa lata później zaś odbyła się premiera filmu Seana S. Cunninghama "Piątek trzynastego", który miał powracać na ekrany również w kolejnych ośmiu odsłonach. [video-browser playlist="720401" suggest=""] Siłą rzeczy musiało w końcu dojść do przesycenia rynku filmowego mnogością tytułów, które w zasadzie powielały tylko te same schematy gatunkowe, sprowadzając całość do prostej konstatacji: jeżeli widziałeś jeden z tych filmów, to znaczy, że znasz już wszystkie. Tendencja ta doprowadziła do tego, że od połowy lat 80. aż do połowy lat 90. zainteresowanie gatunkiem powoli wygasało. Formuła slashera zdawała się ulec wyczerpaniu, a sam gatunek przestał oferować nowy punkt widzenia. Wydawać by się mogło, że nurt ten na dobre odszedł do historii, stając się tylko reliktem przeszłości, która nie ma racji bytu w zmieniającym się dynamicznie środowisku filmowym. Na ratunek podupadającemu gatunkowi przyszedł sam Wes Craven, czyli reżyser, który kładł kamień węgielny pod tworzącą się historię slasherów. Dzięki swoim nowym filmom, takim jak "Nowy koszmar Wesa Cravena" czy seria "Krzyk", odświeżył nurt, wprowadzając go na nowe tory. Reinterpretując wyeksploatowane motywy, zapoczątkował nową, postmodernistyczną odmianę znanego nurtu. Chociaż, jak czytamy w "Leksykonie filmowego horroru", sam Wes Craven przyznaje, że nie lubi, gdy mówi się, iż "Krzyk" jest horrorem postmodernistycznym. Z lekkim obrzydzeniem odpowiada, że jest to pojęcie tak szerokie, iż wszelki sens dawno z niego wyparował. Niewątpliwie dzieło postmodernistyczne jest gratką dla samego odbiorcy, bo wymaga od niego pewnych kompetencji poznawczych, które umożliwiłyby mu odczytanie wszystkich ukrytych znaczeń i nawiązań do innych obrazów kultury. Zachęca do współtworzenia filmu, którego kształt może się zmieniać w zależności od tego, jakie znaczenia mu nadamy. Co dokładnie zrobił więc Wes Craven, aby idee postmodernizmu przenieść na grunt slasherów? Realizując "New Nightmare", dokonał wręcz reinterpretacji własnych dokonań. Główną bohaterką filmu uczynił Heather Langenkamp, czyli aktorkę, która wcielała się w postać Nancy Thompson - głównej protagonistki z pierwszej części "Koszmaru z ulicy wiązów". Natomiast sama akcja filmu umieszczona została na planie kolejnego filmu o Freddym Krugerze, który podczas jednej z projekcji opuszcza ekran i... przenosi się do świata realnego. W jednej z najistotniejszych dla rozwoju fabuły scen pojawia się sam Wes Craven. Tłumaczy aktorce, że to właśnie niezwykła popularność i uwielbienie mas sprawiły, iż morderca miał możliwość przeniknąć do rzeczywistego świata. Reżyser idzie nawet dalej w mieszaniu dwóch światów i porządków, bowiem w innej ze scen pojawia się również sam Robert Englund, czyli aktor, którego do dziś utożsamia się głównie z rolą Freddy'ego Krugera. [video-browser playlist="720402" suggest=""] Dlaczego więc "New Nightmare" możemy uznać za slasher postmodernistyczny? Przede wszystkim dlatego, iż świadomie wykorzystuje reguły gatunku, który eksploatuje. Samowiedza ta wyzwala dystans do rozgrywającej się historii zarówno u bohaterów filmu, jak i widzów. Podważenie wiarygodności świata przedstawionego dokonuje się poprzez manifestację narracyjnych i technicznych „szwów”, które w niepostmodernistycznym filmie są skrzętnie ukrywane. Mamy tu więc do czynienia z budową szkatułkową, a sama konstrukcja zbudowana jest na zasadzie "filmu o filmie". Reżyser obnaża przed nami strukturę filmu, pokazując sposób tworzenia go od tak zwanej podszewki. Aktorzy wcielają się zarówno w swoje postaci, jak i siebie samych, dlatego np. Heather Langenkamp jest zarówno Nancy Thompson, jak i... samą sobą. Pracując nad serią "Krzyk", Wes Craven poszedł jeszcze dalej. Mimo że sam głośno się tego wypiera, to jednak pierwsza odsłona tego czteroczęściowego cyklu jest dziś uznawana za pierwszy prawdziwie postmodernistyczny slasher. Czym szczególnie zwrócił na siebie uwagę? Przede wszystkim tym, że korzysta z konwencji gatunkowych, jednocześnie je komentując. Ikonografia postaci (final girl, "obcy", nastoletnie ofiary) i miejsca (amerykańskie miasteczko, college, letnie obozy), a także nielogiczne postępowania typowe dla bohaterów tego typu horrorów zostały z całą bezwzględnością wypunktowane przez Wesa Cravena. Przy pomocy narracji, która komentowała gatunek jako taki, udało się twórcom osiągnąć znakomity dystans do prezentowanej historii. Bohaterowie „Krzyku” z jednej strony uczestniczą w akcji, z drugiej zaś ironicznie ją komentują, korzystając ze znajomości reguł kina gatunków. Próbując rozwikłać zagadkę morderstw, korzystają ze schematów zaczerpniętych z innych horrorów. [video-browser playlist="720403" suggest=""]

Czytaj dalej...

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj