W ciągu minionych 12 miesięcy pewien międzygalaktyczny psychopata chciał nas wypstrykać, hasaliśmy po dachach budynków z całą chmarą Pająków, wypływaliśmy na nie tak znowu suchego przestwór oceanu z charyzmatycznym Wodnikiem, rozmawiając z samymi sobą, mówiliśmy de facto do skądinąd sympatycznego, kosmicznego symbionta, wyprowadzaliśmy sztandar diabła z jednego z serwisów, wybieraliśmy się w nostalgiczną podróż po Meksyku, ożywialiśmy filmy, które zaginęły w akcji, rozwoziliśmy nawet zabronione specyfiki w okresie wigilijnym. Słowem: działo się. Najważniejsze dla mnie jest to, że wszystkie te zachwyty i rozczarowania 2018 roku mogłem przeżyć razem z Wami. To właśnie dzięki temu na popkulturę codziennie mogę spojrzeć z nieco innej perspektywy, zastanawiając się nieustannie, gdzie dziś byłby Piotr Piskozub, gdyby nie ten portal. Pewnie gdzieś na farmie razem z Thanosem, wzdychając sobie nad wschodem słońca, rozmawiając o życiu, o tym, co u niego, czy dzieci dobrze się sprawują... Zaraz zaraz - nie tak to szło.

ZACHWYTY

Spider-Man: Into the Spider-Verse

Jak mogliście przeczytać w mojej recenzji, po seansie wyniosło mnie w stratosferę. Nie pamiętam już, kiedy po seansie filmu o superbohaterach byłem tak naładowany pozytywną energią, chęcią do działania i subtelną radością, którą chciałem podzielić się z ludźmi wokół. To o tyle przewrotne, że siebie w tej animacji odnalazłem w 40-latku z nadwagą, życiowym przegrywie, co to go kredyt z cholesterolem przygniotły, inwestycje doprowadziły na skraj rozpaczy, a stagnacja nakazała mu paradować po mieście w dresie. Upadł, ale się nie poddał, bo tak po prostu trzeba. Piotrek P. chce podziękować temu brzuchatemu Piotrkowi P. za to, że mu się objawił i pokazał, jak skakać w nieznane. A firmie Sony z kolei za to, że po latach traktowania Pajączka po macoszemu w końcu dotarła ona do punktu, w którym i działając na własną rękę, i dzieląc się franczyzą z Marvelem czy Insomniac Games, przywraca Spider-Mana na należne mu miejsce na samym szczycie superbohaterskiego Olimpu.
fot. Sony Pictures

Roma

Alfonso Cuarón stworzył tu swoje opus magnum i rozliczył się z własnym życiem, roztaczając przed nami jedną z najpiękniejszych wizji dzieciństwa, jakie kiedykolwiek widziała X Muza. To kino kontekstów, gdzie sfera społeczna, polityczna, kulturowa czy emancypacyjna wchodzą ze sobą w unikalny taniec - na ekranie doprawdy mało się dzieje, ale spomiędzy kolejnych scen wyziera zupełnie niespodziewany rozmach narracyjny, doskonale kontrastujący z kameralnością opowiadanej historii. W każdym momencie tej produkcji czuć, jak rodzi się wspólnota i w jaki sposób pozwala nam ona pokonywać rozmaite bariery. Dodajmy do tego perfekcyjną oprawę wizualną, bodajże najpełniej działającą tam, gdzie reżyser pokazuje tętniące życie ulicy, zaklęte jeszcze w szerokich panoramach i nieoczywistych technikach kadrowania. Arcydzieło jak się patrzy.
fot. Carlos Somonte/Netflix

Avengers: Infinity War i MCU

Sami najlepiej wiecie, jak wielkie piętno ten film odcisnął na nas, widzach, na naszym portalu i całej popkulturze. Jej miłośnicy od kwietnia żyją w swoistym zawieszeniu tudzież oczekiwaniu na to, jak ta historia się zakończy. Teorie, smaczki, tony analiz - możemy być tym wszystkim przygnieceni, ale to nie zmienia faktu, że staliśmy się uczestnikami jakiegoś wypisz, wymaluj zbiorowego fenomenu. Na naszych oczach MCU zamieniło się w popkulturową forpocztę; to tu dochodzi do zmian w naszym myśleniu o świecie, tworzenia nowych perspektyw, prób wybudzenia w szerszym gronie odbiorców tolerancji dla inności. Dla jednych to li tylko rozrywka, drudzy z kolei dostrzegą tu najważniejszy prąd we współczesnej kulturze popularnej. Na razie jednak zastanawiamy się, co zrobią Mściciele i co zrobi Thanos - być może w naszej niewiedzy o tym, co nastąpi, tkwi cały sens tej zabawy.
Źródło: Marvel

Climax

A gdyby tak grupie tryskających energią tancerzy do sangrii dodać taką substancję, po spożyciu której - delikatnie rzecz ujmując - sprawy wymkną się spod kontroli? Mamy tu do czynienia nie tyle z filmem, co z jakimś trudnym do jednoznacznego określenia kinowym doświadczeniem ekstatycznym. Seans jest przerywany napisami, kamera obraca się do góry nogami, błądzi gdzieś przy podłodze, feeria barw, tańce, hulance, erotyczna swawola. Powiedzieć, że zanurzamy się w szaleństwie, to właściwie nic nie powiedzieć; ekranowy chaos pożera tak umysły bohaterów, jak i kolejne sekwencje. Climax zachwyca, przygniata, męczy w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wybucha fabularnie, wywołuje salwy śmiechu i jeszcze niepokoi. Ostrzegam - po wyjściu z kina możecie poczuć się doprawdy dziwnie...
fot. Wild Bunch

naEKRANIE.pl

W zeszłym roku pisałem o naszych Czytelnikach, w tym przyszedł czas także na drugą stronę opowieści. Gdy stawiałem swoje pierwsze kroki w redakcji (wiecie sami - trochę już czasu upłynęło), bariery 2 milionów użytkowników i 10 milionów odsłon miesięcznie wydawały nam się nieśmiałym i jeszcze wtedy niepojętym marzeniem. Teraz 2 miliony osób zagląda na tę stronę regularnie, a grudzień w kwestii wyświetleń zamkniemy zapewne pokonaniem kolejnej granicy. Musicie jednak wiedzieć, że najpiękniejsze w tej robocie wcale nie są rekordy, a to, że z biegiem czasu pozwala ona nieco inaczej spojrzeć na świat i życiowe rozterki. Większość moich dni zaczyna się od wypicia obowiązkowej herbaty i dysputy z Adamem o popkulturze, o tym, że DC rządzi, że Marvel króluje, że Gwiezdne Wojny, Venom, Pajączek, Netflix. Potem jeszcze tylko obowiązkowo pomęczę Tymka o komiksy i siadam do pisania. Jasne, nie wszystko mi wychodzi, czasem przedobrzę, czasem skrewię - wciąż się uczę, choć może to Wy mnie uczycie. I za to Wam dziękuję. Jeśli dobrze pamiętacie, zeszły rok był dla mnie wyjątkowo okrutny. Ten 2018 mnie jednak mentalnie i wizualnie odmienił; wielka w tym Wasza zasługa. Jedni z Was wezmą to za zbędną kokieterię, ale ustawmy się kiedyś na piwo czy inną oranżadę, a sami zobaczycie, że to nie są puste słowa. W ramach podziękowań w ilustracji do tego tekstu obok Thanosa dostrzeżecie Adama. W komentarzach możecie spokojnie napisać, z którą postacią popkulturową Wam się kojarzy. Swego czasu w redakcyjnych typach przeważał... Bilbo Baggins.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj