The Other Side of the Wind

Gdy 2 listopada większość użytkowników Netfliksa zabierała się za oglądanie 6. sezonu House of Cards (jeszcze do niego wrócę...), ja w pierwszej kolejności postanowiłem obejrzeć niedokończony film Orson Welles, który po latach doczekał się realizacji - z perspektywy czasu był to kapitalny wybór. Produkcja opowiada o ostatnich dniach życia wielkiego reżysera, który raz jeszcze chce podbić serca widzów. Dość powiedzieć, że prace nad nią rozpoczęły się w... 1970 roku. Jestem niemal pewien, że większości widzów chaotyczny montaż wyda się zupełnie odstręczający. Sęk w tym, że Welles tworzy tu jedyną w swoim rodzaju satyrę na Hollywood, będącą w dodatku podsumowaniem jego kariery. Coś w tym filmie jednak fascynuje, niepokoi, a seans zamienia w jedno z najdziwaczniejszych ekranowych doświadczeń. W dodatku znajdziemy tu jedną z najlepszych scen erotycznych wszech czasów.
Źródło: Netflix

Pan Jan Frycz w Ślepnąc od świateł

Nie potrafię do końca wyjaśnić dlaczego, ale od kiedy tylko pamiętam, miałem z polskimi serialami pod górkę. Wydawały mi się do bólu wtórne, zupełnie niewciągające, pozbawione świeżych pomysłów. I wtedy wchodzi Ślepnąc od świateł, całe na... Szaro? Czarno? Na pewno nie na czarno-biało. Ekranowa petarda, która strzela na każdym możliwym poziomie: aktorskim, wizualnym, muzycznym. W moim prywatnym rankingu tę historię kradnie jednak Dario w interpretacji Jana Frycza. Złol pełną gębą, którego spokojnie można by eksportować do Hollywood jako wzorzec podszytego szaleństwem i niepokojącą aurą ekranowego zła. Jakaś pierwotna siła, która gna sobie po Polsce, tu rozkwasi jakąś główkę, tam zastraszy. I teraz nie wiem, czy gdybym gdzieś na mieście spotkał pana Frycza, to powinienem podejść, czy jednak uciekać, gdzie pieprz rośnie?
fot. HBO

ROZCZAROWANIA

House of Cards - 6. sezon

Abstrahując od całej otoczki związanej z powstaniem 6. sezonu - po jego seansie nie mam pojęcia, co ja właściwie obejrzałem. To jakaś dziwna wariacja na temat szekspirowskich dramatów, przyprawiona ni to grecką tragedią, ni przetrąconym akcyjniakiem z polityką w tle, a wszystko zostaje utytlane w feministycznym sosie, który - nawet jeśli tego nie chcemy - wylewa się na nas z ekranu średnio co 3 minuty. Właściwy tytuł powinien brzmieć Kevin sam w trumnie; twórcy i członkowie obsady dwoili się bowiem i troili, by ogłosić gremialnie: wiecie, Kevin Spacey został zwolniony! A potem w opowieści wracali do niego tak często, jak się da, na cały szereg sposobów. Jeśli ktoś z Was wie, po co, proszę - podzielcie się tą wiedzą.
fot. Netflix

Daredevil i spółka wyprowadzeni z Netfliksa

Możecie mówić, co chcecie, ale Diabeł Stróż i inni Defenders w ofercie platformy Netflix to była jedna z najważniejszych rzeczy, która mnie do niej przyciągała. Na razie nie wiemy nawet, dokąd ich przeniesiono - czy będzie to Disney+, czy może MCU szykuje bombę z projektem kinowym... Tak czy inaczej - ogromna szkoda. Tym bardziej, że 3. sezon Daredevila wywołał we mnie potężny zachwyt, bodajże tak duży, jak działo się to w przypadku pierwszej odsłony serii. Jeśli jednak spojrzymy na niego z nieco innej perspektywy, możemy dojść do wniosku, że serialowy Matt Murdock znalazł właściwe podsumowanie własnej historii... Łezka w oku może się nie zakręci, ale za tym diabłem jeszcze zatęsknimy.
fot. Netflix

Solo: A Star Wars Story

Musicie wiedzieć, że nad stworzeniem tego akapitu ślęczę od jakichś 45 minut... No bo co w zasadzie napisać o filmie, którego nie pamięta się prawie w ogóle? Ba, kilka godzin po wyjściu z seansu już zaczął wylatywać mi z głowy. Kogoś, kto jest odpowiedzialny za to wrażenie, z chęcią wyzwałbym na solo...
fot. Lucasfilm
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj