To był naprawdę dziwny rok. Popkultura zatrzymała się w rozkroku pomiędzy pandemicznym zawieszeniem a powrotem do (względnej) postkoronowirusowej normalności. Do kin trafiło kilka wyczekiwanych premier, w tym Matrix Zmartwychwstania, Spider-Man: Bez drogi do domu czy Diuna, za interesującymi serialami trudno było nadążyć, ale już w mojej “głównej” branży, czyli grach obyło się bez większego szału. Nie zrozumcie mnie źle, zdecydowanie było w co grać, ale zabrakło ogromnych hitów, o których mówiłoby się miesiącami, takich jak chociażby ubiegłoroczny Cyberpunk 2077. Powiedzmy sobie szczerze: na temat jakości dzieła CDP Red można się sprzeczać godzinami, ale chyba nikt nie będzie negował faktu, że to bardzo głośna produkcja, o której słyszeli nawet ci, którzy nie grają. Niedobór “dużych” tytułów miał również pewne zalety. Pozwalał nie tylko uporać się z częścią backlogu, czy też, jeśli wolicie “swojskość”, kupki wstydu, ale też umożliwiał docenienie mniejszych, niezależnych perełek. Sam zagrywałem się w wiele fantastycznych produkcji indie, takich , jak chociażby Death's Door czy Inscryption. Była to dla mnie również doskonała okazja, by dać kolejną szansę seriom, z którymi od zawsze chciałem się polubić, ale z różnych powodów nie byłem w stanie.

Zachwyty

Final Fantasy XIV: Online - umarł król, niech żyje król

W Final Fantasy XIV grałem dobrych kilka lat temu, jeszcze zanim stało się to "modne". Ukończyłem główną kampanię z A Realm Reborn i zacząłem Heavensward, ale z czasem zrezygnowałem ze względu na inne gry i obowiązki. Teraz wróciłem i... dawno już nic nie sprawiało mi tyle frajdy. Choć nadal jestem na etapie kończenia pierwszego dodatku, mającego na koncie kilka lat, to bawię się rewelacyjnie i udało mi się wciągnąć w historię, a podobno z czasem jest jeszcze lepiej.  Obecny stan gry jest naprawdę bliski doskonałości: fabuła nie odbiega jakością od dużych, singlowych produkcji nastawionych właśnie na opowiadanie historii, zawartości jest tu mnóstwo, a możliwość zmieniania klas jednym kliknięciem czy wiele przemyślanych systemów sprawia, że całość jest bardzo, bardzo przystępna. Co prawda ogrom możliwości może z początku nieco przytłoczyć, ale w takiej sytuacji zwykle możecie liczyć na pomoc innych graczy. Społeczność to bowiem kolejny z atutów tego MMORPG. Praktycznie wszystkie osoby, które napotkałem przemierzania kontynentu Eorzea były bardzo wyrozumiałe, służyły radą, wsparciem i dobrym słowem.

Arcane pokazało, że "growe" seriale nie muszą być kiepskim skokiem na kasę

Powiedzieć, że pierwsze zwiastuny Arcane były prawdziwą ucztą dla oczu, to właściwie tak, jakby nie powiedzieć zupełnie nic. Nauczony wieloma doświadczeniami z lat ubiegłych, miałem spore wątpliwości co do jakości samego serialu. Wiele z produkcji na podstawie gier to kompletne porażki lub w największym wypadku średniaki, które przypadają do gustu przede wszystkim fanom materiałów źródłowych. W tym przypadku udało się jednak zrobić świetne widowisko, które broni się także jako dzieło zupełnie samodzielne, niewymagające znajomości uniwersum League of Legends nawet w najmniejszym stopniu. W wywiadzie, który miałem przyjemność przeprowadzić z twórcami Arcane, Christianem Linke i Alexem Yee z Riot Games, zapewnili mnie, że zależało im na stworzeniu czegoś więcej niż "fight porn" (terminem tym określili m.in. stawiające na akcję cinematiki z League of Legends). Po obejrzeniu całego sezonu dwukrotnie przyznaję, że tego dokonali. Choć w serialu nie brakuje spektakularnych scen pojedynków, to te nie przytłaczają i nie stanowią jedynej siły tej produkcji. Nie brak tu ciekawej historii, dobrze napisanych bohaterów, a także wielu emocji. 

Monster Hunter Rise, czyli dobrze się poluje w kocim towarzystwie

Od bardzo dawna chciałem pokochać Monster Huntera. Uwierzcie mi, pragnąłem tego z całego serca. Bardzo przemawiał do mnie klimat i estetyka, a sam pomysł na tę serię wydawał mi się genialny w swojej prostocie. Polowanie, zdobywanie coraz lepszego wyposażenia, a następnie podejmowanie się coraz bardziej wymagających łowów to perspektywa niezwykle uzależniająca. Niestety, mimo wielu podejść, nie udawało mi się wciągnąć i odpadałem po kilku godzinach. Wynikało to m.in. z dość wysokiego progu wejścia, nawet w Monster Hunter World, czyli odsłonie najbardziej "przyjaznej" dla nowicjuszy. Mój mózg nie był w stanie przestawić się do starć, w której zamiast zręcznych palców liczą się przede wszystkim cierpliwość, precyzja i wyczucie czasu.  Sytuacja zmieniła się dopiero w momencie rynkowego debiutu Monster Hunter Rise i korzystnego ułożenia się gwiazd na nocnym niebie splotu pewnych okoliczności. Gra zadebiutowała na Switchu, a więc platformie nie tylko mobilnej, ale też bardzo przeze mnie lubianej, na dodatek w momencie dużej posuchy na rynku gier. Miałem więc bardzo dużo czasu na to, by wszystkiego się nauczyć, bez pośpiechu, w swoim tempie. Efekt? Ponad 70 godzin spędzonych na polowaniu na wielkie potwory i oczekiwanie na nadchodzący, fabularny dodatek zatytułowany Sunbreak

Seria Yakuza zapewniła mi ponad sto godzin naprawdę... wyjątkowej rozgrywki

We wstępie wspominałem o seriach, z którymi chciałem się polubić. O jednej, Monster Hunterze, wspominałem powyżej, czas więc na drugą z nich. Yakuza, a konkretnie siedem jej odsłon opowiadających o losach Kazumy Kiryu, wyjęła mi w 2021 roku z życiorysu ponad sto godzin. Początki na to jednak zupełnie nie wskazywały. Ukończenie Yakuzy 0, czyli chronologicznie pierwszej odsłony, zajęło mi... ponad 4 lata. Zacząłem grać niedługo po premierze, ale bardzo długie scenki przerywnikowe na pewnym etapie odrzuciły mnie i odłożyłem płytę do pudełka, a to zaś w kąt. Z czasem płyta dojrzała niczym wino w piwnicy, a przy okazji ewidentnie dojrzałem i ja, bo nie tylko ukończyłem "Zero", ale  także... kolejnych sześć części składających się na historię Kiryu.  Yakuza doskonale balansuje pomiędzy poważną historią o honorze, lojalności i braterstwie, a kompletnie absurdalnymi zadaniami pobocznymi, w których m.in. pomagamy koreańskiej gwieździe muzyki pop, bierzemy udział w nagraniach do gry o wiele mówiącym tytule "Amigo Picante" czy... zatrudniamy kurczaka na stanowisko menadżera w firmie handlującej nieruchomościami. Wspaniała rzecz, oczywiście pod warunkiem, że nie macie alergii na typowo japoński patos oraz humor.

Marvel's Guardians of the Galaxy to Strażnicy Galaktyki, których nie powstydziłoby się MCU

Wszyscy wiemy, jak wyszło Marvel's Avengers: kiepsko. Choć sam nie uważam tej gry za szczególnie fatalną i spędziłem przy niej kilkadziesiąt godzin, a kampania zdecydowanie miała udane momenty, to czuję spore rozgoryczenie w związku ze zmarnowanym potencjałem tak wielkiej, popularnej marki. Twórcy i wydawca Strażników Galaktyki od samego początku zaznaczali, że będzie to produkcja zupełnie inna, przeznaczona dla jednego gracza i stawiająca nacisk na filmową narrację, ale mimo tego trudno było wyzbyć się obaw. Po spędzeniu pierwszych kilkudziesięciu minut wszystkie niepokoje rozpękły się jak mydlana bańka.  Marvel’s Guardians of the Galaxy to przede wszystkim fantastyczna ekipa tytułowych bohaterów, którzy w niczym nie ustępują swoim odpowiednikom z MCU. Strażnicy są zabawni, regularnie wchodzą ze sobą w interakcje, rzucają docinkami. Scenarzyści nie zapomnieli także o ciekawych postaciach drugoplanowych (Cosmo <3) oraz po prostu o dobrej, wciągającej historii. 

Rozczarowania

Kryzys wizerunkowy w branży gier

Dla wielu osób gry stanowią ucieczkę od problemów, z jakimi zmagają się na co dzień. Niestety ostatnie lata pokazują, że sama branża również boryka się z wieloma poważnymi problemami. Ledwo co ucichły doniesienia o crunchu, czyli długich, wycieńczających nadgodzinach, a już pojawiły się kolejne, tym razem dotyczące licznych przypadków molestowania, seksizmu, mobbingu i innych, szeroko pojętych zachowań nieodpowiednich w żadnym miejscu pracy. W końcówce 2021 roku za sprawą artykułów publikowanych między innymi przez serwisy Bloomberg i Wall Street Journal szczególnie głośno zrobiło się o koncernie Activision-Blizzard, ale nie są oni jedyni. Podobnych nadużyć doszukano się m.in. w Ubisofcie czy Quantic Dream. Co prawda firmy te wyraziły chęć zmian, ale dopiero czas pokaże, czy to coś więcej, niż tylko PR-owe zagrywki. 

NFT, NFT, NFT...

Niektóre media i koncerny próbują wmówić, że NFT, czyli tokeny niewymienialne, to nowy wspaniały wynalazek, którym wszyscy gracze powinni się zainteresować. Przekonywali o tym między innymi włodarze Electronic Arts i Ubisoftu i to nawet mimo tego, że nawet do końca nie umieli wyjaśnić, na czym polegać będzie związana z nimi rewolucja. Społeczność chyba jednak nie do końca podziela tę ekscytację, bo pierwszy zwiastun wykorzystania NFT w Ghost Recon: Breakpoint spotkał się z tak negatywnym odbiorem, że wydawca... postanowił go ukryć. Nieco później ukraińskie studio GSC World, pod napływem krytyki, zdecydowało się zrezygnować z wprowadzenia elementów NFT w swojej nadchodzącej produkcji, czyli drugim STALKERZE. https://twitter.com/stalker_thegame/status/1471620399997886472 Moim zdaniem to właśnie w tym tkwi cały problem: forsowanie tej technologii na siłę, podczas gdy tak naprawdę nikt nie wymyślił jeszcze sensownego sposobu na jej stosowanie w grach. Za "sensowne" trudno bowiem uznać forsowanie kolejnych cyfrowych przedmiotów, tym razem z cenami podbijanymi do jakichś chorych kwot przez ograniczanie dostępności strojów, broni czy innych wirtualnych pierdółek.

Upadek World of Warcraft

Metallica podobno skończyła się na Kill'em All, a World of Warcraft gdzieś w okolicach wypuszczenia na rynek dodatku zatytułowanego Cataclysm. Od tego czasu do sieci regularnie trafiają wpisy sugerujące, że MMORPG od firmy Blizzard czeka rychły koniec, ale spekulacje te, jak dotąd, nie znalazły pokrycia w faktach. Trzeba byłoby jednak naprawdę mocno przymrużyć oczy, by stwierdzić, że gra jest obecnie w dobrej formie i cieszy się uznaniem ze strony społeczności. Prawda jest taka, że scenariusz kuleje, a tempo wprowadzania nowej zawartości jest zdecydowanie zbyt wolne. Dodajmy do tego kontrowersje związane z Activision-Blizzard oraz szereg naprawdę dziwnych decyzji i mamy przepis na prawdziwą katastrofę. Trudno zweryfikować, ilu dokładnie graczy zrezygnowało z dalszej zabawy w Azeroth, bo Blizzard od dawna nie dzieli się takimi statystykami, ale coraz więcej osób, w tym również znanych twórców internetowych, którzy od lat związani byli z WoWem, wprost pisze o porzuceniu tej właśnie produkcji, często na rzecz właśnie Final Fantasy XIV. I ja nie się temu zupełnie nie dziwię, bo... zrobiłem dokładnie to samo. Jednocześnie jest we mnie mały promyczek nadziei, że sytuacja jest jeszcze do uratowania, ale równie dobrze mogą być to po prostu majaki szaleńca, który spędził z tą grą ponad 15 lat z przerwami. 

Trylogia Grand Theft Auto, czyli Edycja Nie Do Końca Definitywna

Miało być godne odrestaurowanie klasycznych gier sprzed kilkunastu lat, a był śmiech i łzy. Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition to idealny przykład tego, jak nie powinno się robić remasterów! Oprawa jest kompletnie nierówna i miejscami wygląda lepiej, a gdzie indziej zupełnie ogrzej niż w oryginale, nie brak tu też starych błędów. Do tego dochodzi fatalna komunikacja ze strony twórców i wydawcy, bo screeny i zwiastun pojawiły się niedługo przed premierą, a materiały z rozgrywki dopiero... w dniu debiutu. Na domiar złego ktoś zdecydował się wycenić pakiet trzech gier na 270 zł i jednocześnie... usunąć ze sprzedaży starą trylogię, która kosztowała ułamek tej kwoty.  Później co prawda starano się jakoś z tego wybrnąć, obiecując poprawki i rozdając rozczarowanym kopie oryginalnych trzech gier, ale niesmak pozostał. Mam wrażenie, że zmyje go dopiero zapowiedź GTA 6, ale na tę pewnie przyjdzie nam naprawdę długo poczekać.

Wyparowanie Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2

Mam wrażenie, że żeby doczekać premiery Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 sam musiałbym stać się wampirem, bo zwykli ludzie nie żyją tak długo. Chyba nikt nie ma już złudzeń, że z grą dzieje się coś złego. Po kilku zwiastunach i szumnych zapowiedziach nastała cisza, która przerywana była tylko doniesieniami o kolejnych problemach i przesunięciach premiery. Nowa Maskarada miała trafić na rynek w roku 2020, 2021, a teraz stanęło na jakimś bliżej niesprecyzowanym terminie w odległej przyszłości. Dodatkowym dolewaniem oliwy do ognia są zapowiedzi kolejnych spin-offów i innych projektów w tym uniwersum, podczas gdy losy "głównej" produkcji są aktualnie kompletnie niejasne.  Na koniec chciałbym wykorzystać to miejsce, by życzyć wszystkim czytelnikom tego, co najlepsze i to nie tylko pod kątem popkultury. Smacznego szampana, udanej partyjki w Tomb Raidera i wszystkiego dobrego! 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj