Wataha to druga produkcja polskiego oddziału HBO. Serial będzie opowiadać o strażnikach granicznych, którzy zmierzą się z trudną sytuacją na terenie łączącym Polskę i Ukrainę, siłami przyrody oraz własnymi słabościami. Premierę zaplanowano na rok 2014. Przypominamy, że tutaj można przeczytać nasz reportaż z planu.
DAWID RYDZEK: Praca na planie Watahy wymaga wiele wysiłku fizycznego. Może trzeba było wybrać poprzednią produkcję polskiego HBO, Bez tajemnic - tam nie byłoby tyle biegania.
LESZEK LICHOTA: Pewnie byłoby łatwiej. (śmiech) Ale też nie o to chodzi, żeby wszystko szło gładko i bez problemów. Musi być jakieś wyzwanie.
Samo granie głównej roli też jest wyzwaniem.
Moją pierwszą główną rolą była postać Adama w "Linczu" Krzysztofa Łukaszewicza. Przez trzy lata od premiery tego filmu coś się jeszcze mi trafiło, ale tak, Wataha to rzeczywiście duża sprawa. Cieszę się niezmiernie z tego, że w niej wylądowałem, bo serial spodobał mi się już na etapie scenariusza.
Czyli po zdobyciu roli było już z górki?
Niestety wręcz przeciwnie. (śmiech) Wykonanie wszystkiego, o co prosi reżyser, wymaga naprawdę sporo poświęcenia.
[image-browser playlist="586783" suggest=""]Fot. Krzysztof Wiktor
Nie było tego wszystkiego w scenariuszu?
Być było, ale człowiek przyzwyczajony do ciepłych hal i studiów nagraniowych nie potrafi sobie wyobrazić kręcenia w górach, gdzie trzeba biegać i czołgać się na mrozie. Jest trudniej, niż się wydawało, nawet z tak prozaicznych powodów jak brak zasięgu na planie. Kręcąc coś gdzieś w środku lasu na obrzeżach kraju - co w przypadku Watahy jest codziennością - nieraz musieliśmy coś ustalić z tzw. "górą" i zwyczajnie nie było jak. Dopiero po tygodniu się zreflektowali i załatwili telefony satelitarne.
Taka izolacja pomaga jednak pewnie w wejściu w rolę.
Nie ma żadnych "rozpraszaczy", nie trzeba robić trzech rzeczy naraz, jest się z dala od domu - to wszystko pomaga się skupić. Więc w gruncie rzeczy nie pozostaje nic innego niż wchodzenie w rolę.
Jesteśmy też bardzo przyzwyczajeni do miejskich krajobrazów, wobec których jesteśmy zupełnie obojętni. Jak jesteśmy z Warszawy, to nie interesuje nas Pałac Kultury czy palma - ot, są. W Bieszczadach te wszystkie przestrzenie, polany, rwący strumień Sanu oddziałują na aktora, pomagają mu.
A jak wpłynęła na Pana długa przerwa po nakręceniu pilota?
Od zdjęć do pierwszego odcinka do powrotu na plan minęło prawie półtora roku. W pewnym momencie już właściwie o tym zapomniałem, zacząłem robić wiele innych rzeczy... aż tu zadzwonili do mnie i powiedzieli, że wracamy do tematu. Czasu trochę minęło, ale nie zmieniło się nic. Przyjechaliśmy kręcić dokładnie w te same miejsca, z tą samą ekipą, spaliśmy nawet w tych samych hotelach. Z drugiej strony fakt, że znałem już błoto, wcale nie uczynił taplania się przyjemniejszym.