10 minut to starcie Bruce'a Willisa z kinem gangsterskim. Czy jest dobrze?
Nie ma czegoś takiego jak plan idealny, o czym szybko przekonuje się genialny ślusarz Frank (
Michael Chiklis), który na zlecenie Rexa (
Bruce Willis) dokonuje wraz ze swoją ekipą napadu na bank. Sprawy szybko się komplikują. Policja zjawia się niemal natychmiast, a podczas próby ucieczki zostaje skradziony ich łup, ginie brat naszego bohatera, a on sam zostaje uderzony w tył głowy i traci przytomność na tytułowe
10 minut. Teraz chce szybko odkryć, kto stoi za zabójstwem i kradzieżą. Nie będzie to proste, bo musi uciekać przed zabójczynią nasłaną przez Rexa, której zadaniem jest pozbycie się wszelkich śladów.
Tak przedstawia się scenariusz kolejnego już filmu z Bruce'em Willisem, który przyszło mi oceniać. Nie wiem, czy to bardziej masochizm, studium upadku gwiazdy, czy może gdzieś podświadomie liczę, że trafię jeszcze na jakąś perełkę w tej górze łajna, jakim są jego ostatnie filmy. Nie zmienia to jednak faktu, że z jakąś chorobliwą fascynacją kopię coraz głębiej i znajduję coraz większe zbuki. Myśleliście, że po
Kosmicznym grzechu,
Arce przetrwania czy
Odwecie gorzej się nie da? Ja też i powiem Wam, że mocno się zdziwiłem.
Scenariusz jest przewidywalny do bólu. Dobrze, że przynajmniej nie ma zbyt dużych dziur logicznych, choć - szczerze mówiąc - nie wiem, czy coś mogłoby jeszcze pogorszyć sytuację. O grze aktorskiej się nie wypowiem, bo i za bardzo nie ma o czym. Chiklis jako jedyny stara się jeszcze jako tako odtwarzać emocje swojej postaci, za to Willis mamrocze swoje kwestie pod nosem, jakby czytał z kartki. Na szczęście nie ma on za dużo czasu na ekranie, więc nie irytuje to aż tak.
Warstwa techniczna zaś... Nawet nie wiem, od czego tu zacząć! Kamera jakaś jest i nawet jako tako oddaje kolory. Widać, że zdecydowanie budżet nie przewidział steadycama (stabilizowanej kamery). Operator udawał, że obraz celowo drży, ale nie miał w tym żadnej wprawy. Udźwiękowienie też istnieje i jest prawie poprawne - do momentu, kiedy nie zaczną strzelać. A skoro już przy broni jesteśmy, to ze wszystkich powyżej wymienionych filmów ten jest zdecydowanie najgorszy. Nawet nieprzemalowane niebieskie repliki treningowe z
Arki wypadają ciut bardziej wiarygodnie. Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, ale w porównaniu z tym, co dzieje się tutaj, poprzedni film to mistrzostwo efektów specjalnych. Brak łusek. Brak odrzutu. I ten błysk wystrzału podłożony mniej więcej w połowie długości broni...
Podsumowując: jest to kolejna żenada w wykonaniu Willisa i spółki. Nie zanosi się na to, żeby była ostatnia... Nie marnujcie swojego czasu na film, który nie jest w stanie dostarczyć Wam dobrych wrażeń.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h