Najmniejszy szczegół lub niedopatrzenie może doprowadzić do katastrofy. Carrie Mathison od kilkunastu lat niesie za sobą brzemię odpowiedzialności za to, że nie udaremniła ataku na World Trade Center. Tragedia z 12 grudnia 2012 roku ma dla niej jednak o wiele bardziej osobisty wymiar. Claire Danes wciela się tak naprawdę w dwie postaci – nieprzewidywalną, nachalną, ale niesamowicie trzeźwo i błyskotliwie myślącą analityczkę CIA oraz wyważoną, nieco przytłumioną i mającą tylko przebłyski geniuszu kobietę zniewoloną przez leki. Carrie cały czas chciałaby być tą pierwszą wersją samej siebie, ale uniemożliwia jej to choroba bipolarna. Uwięziona między tymi dwoma światami, jest narażona na kompromitację i brak wiarygodności w oczach bliskich oraz przełożonych. I tak oto dochodzi do paradoksalnej sytuacji: kiedy w pierwszym sezonie nikt nie brał na poważnie jej przypuszczeń, że Brody był terrorystą – teraz nikt nie wierzy, że jest on niewinny.
Kongres rozpoczyna przesłuchania mające na celu gruntowne zbadanie sprawy ataku i odszukanie odpowiedzialnych za zaniedbania instytucjonalne, które w efekcie doprowadziły do wybuchu. Wygląda na to, że "uzdrowienie" Centralnej Agencji Wywiadowczej zależy w dużej mierze od znalezienia kozła ofiarnego. Twarzą tragedii jest Brody, ale zniknął bez śladu. Powszechna wiedza jest taka, że zamach był przeprowadzony od wewnątrz i w dużej mierze odpowiada za niego obywatel Stanów Zjednoczonych. Typowa dla USA interwencja zbrojna w obcym kraju spotkałaby się w tych okolicznościach z międzynarodowym napiętnowaniem. Amerykanin utożsamiany jest z atakiem, więc na pożarcie mediów i systemu sprawiedliwości trzeba również wytypować osobę z własnego obozu. Tak się składa, że jest jedna idealna kandydatka. Tylko czy (oprócz polityków) nóż w plecy wbiją jej także najbliższe osoby?
[video-browser playlist="634879" suggest=""]Homeland przeszło transformację w swoim drugim sezonie i stało się odpowiedzią telewizji na zamach z 11 września. Ogólne ramy terrorystycznego świata były wówczas prostsze, kiedy to w epoce post-9/11 George W. Bush - siejąc politykę strachu i paranoi – rozpoczął dwie wojny w dalekich krajach (z których jeden nie miało nic wspólnego z atakami na WTC) w celu szerzenia światowej demokracji. Jack Bauer ratując świat nie zadawał się z terrorystami pochodzenia amerykańskiego, choć od czasu do czasu zdarzył się jakiś potężny pseudopatriota lub ktoś rządny staromodnej zemsty. Była to rozrywka wpół eskapistyczna, która miała na celu przynieść komfort obywatelom w tamtym trudnym okresie.
Homeland obiera zupełnie inną drogę. Wraz z 2014 rokiem wojna w Afganistanie dobiegnie końca, a Osama bin Laden został odnaleziony i zabity, co przyniosło ulgę wszystkim Amerykanom. Prezydent Obama nie sieje paniki i na każdym kroku stara się uspokajać publikę w kwestii potencjalnego zagrożenia. Jest bardzo powściągliwy w nakazywaniu zbrojnych interwencji. Twórcy serialu Showtime testują jednak czujność swoich widzów - prokurują zamach terrorystyczny, w który mocno zamieszany jest obywatel USA. Dlaczego to robią? Ponieważ ludzie nawzajem wciągają się w spiralę strachu i niepewności. No bo skoro rząd obserwuje każdy ich ruch, szpieguje cywili i zleca ataki dronów na wrogich kombatantów z amerykańskim paszportem – bez należytego procesu sądowego – to przecież coś jest na rzeczy. Homeland odzwierciedla rzeczywistość bardziej, niż nam się wydaje. Świat post-12/12 jest w serialu niczym innym, tylko odbiciem obecnej ery post-post-9/11, gdzie symbolem wcielonego zła nie jest już bin Laden – może nim być każdy.
[video-browser playlist="634881" suggest=""]Wrogiem publicznym nr 1 w Stanach jest obecnie Nicholas Brody, a kontynuacja wątku jego rodziny to bardzo dobre posunięcie ze strony scenarzystów. Ogromny potencjał ma w sobie wątek przedstawiający losy bliskich pierwszego terrorysty USA. Wygląda na to, że Mike nie mógł znieść medialnej gorączki, jaka rozgorzała wokół Jess i jej dzieci, więc ci muszą radzić sobie bez jego wsparcia. Sytuacja finansowa jest nie do pozazdroszczenia, a na dodatek próba samobójcza Dany jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Na przestrzeni sezonu będziemy zapewne świadkami stopniowego powracania Brodych do względnej normalności, choć znając ten serial, przed nimi jeszcze sporo gorzkich niespodzianek od losu.
Saul został mianowany nowym dyrektorem CIA. Berenson wie, że każdy błąd może doprowadzić nawet do rozwiązania agencji, a musi martwic się także o dobro swoje i Carrie – swojej podopiecznej. Gdy nadarza się okazja neutralizacji sześciu z ośmiu odpowiedzialnych za zamach sprzed dwóch miesięcy, Saul wie, że nie ma innego wyjścia, tylko dać operacji zielone światło. Sześć celów na trzech kontynentach w ciągu 20 minut - bardzo trudna misja, która dostarcza niemałych emocji w trakcie seansu. Widać jednak jak na dłoni wewnętrzne rozdarcie bohatera, który przed podjęciem decyzji, w rozmowie ze swoją żoną, wypowiada niezwykle istotne słowa: - Nie jesteśmy zabójcami, tylko szpiegami! Końcowe sceny epizodu utwierdzają w przekonaniu, że Saul, przynajmniej tymczasowo, zagubił się – nie wie, co jest słuszne, a co nie w tym świecie pogrążonym w chaosie. Najbardziej poukładana i doświadczona postać w Homeland nie ma pojęcia, według jakich wartości i idei postępować. To jest wyznacznik tego, jaki będzie ten sezon - tułaczką bohaterów w celu odnalezienia się w nowej rzeczywistości.
Premiera trzeciego sezonu na pierwszy rzut oka mogła wydawać się dość spokojnym otwarciem. Odcinek to jednak niezwykle istotny, gdyż praktycznie redefiniuje świat, jaki znaliśmy z Homeland do tej pory. Świetnie zawiązuje akcję świeżych linii fabularnych, sygnalizuje rychłe poszukiwania nowego antagonisty i stawia głównych bohaterów w sytuacjach, jakie nigdy nie przyszłyby nam do głowy. Dalej może być chyba tylko lepiej.